Zaskoczyła mnie Twoja najnowsza książka.
Dlaczego?
Twoje wcześniejsze książki to proza hermetyczna, poetycka,
fantasmagoryczna, a najnowsza jest prostą, niemal dokumentalną opowieścią. Skąd
ta zmiana?
Zmiana dotyczy tylko formy, treść
jest poniekąd cały czas taka sama. Staram się bowiem każdą książkę napisać
inaczej, sprawdzam różne możliwości. W
najbliższych planach mam na przykład napisanie eposu.
Epos jest formą poetycką. Próbowałeś kiedyś swoich sił jako poeta?
Każdy chyba zaczyna od pisania
wierszy. Swego czasu przeczytałem kilka wierszy Stusa (Wasyl Stus – najwybitniejszy poeta ukraiński II połowy XX wieku, przedstawiciel kulturowego ruchu narodowego lat 60., tzw. „Szestydesiatnyki”) i pod jego wpływem napisałem kilka własnych. Ale
to wszystko. Niedawno na Ukrainie wyszła „Tajemnica” Jurija Andruchowycza,
która wzbudziła wiele zachwytów. Chciałbym napisać coś podobnego w formie. Ale
nie dorosłem to tego, by napisać epos. Pewnie nigdy go nie napiszę. Odkładam to
na kiedy indziej i prawdopodobnie nigdy się to nie ziści.
Ciągnie Cię chyba do formy uporządkowanej - dlaczego w "Z tego
można zrobić kilka opowieści" podzieliłeś tekst na równe
dziesięciolinijkowe fragmenty?
Cały tekst jest stylizowany na
gawędę, opowieść, dajmy na to – jednej nocy. A taka opowieść, choć chaotyczna i
pędząca przed siebie, musi mieć przerwy - opowiadający musi sobie coś łyknąć,
żeby mógł mówić dalej. Stąd te pauzy. A dlaczego dziesięć linijek? A dlaczego
nie?
Do jakiego gatunku literackiego zaliczyłbyś Twoją najnowszą książkę?
Powieść, esej, gawęda?
Nie jestem mocny w dyscyplinach
humanistycznych. Wydaje mi się, że jest to... że jest to... literatura (śmiech).
Proza Prochaśki ukrywa prawdę
- pisał Jurko Izdryk. W nowej książce jest chyba na odwrót. Czy jest tu miejsce
na zmyślenie?
Nie. Od pierwszego do ostatniego
słowa jest to historia prawdziwa. Historia moja i mojej rodziny. Autobiografia,
a raczej parodia autobiografii.
Czy nazwałbyś ją ksiązką pokoleniową?
Chyba nie. Książka pokoleniowa
powinna obfitować w większą ilość detali, powinna się charakteryzować pewnym
rodzajem ogólnej refleksji.
Na ile Twoje doświadczenia dziennikarskie pomogły Ci w napisaniu tej
książki?
Nie miały one w tym przypadku
większego znaczenia. To książka pisana sercem, a nie umysłem.
Ale nie wyprzesz się związków z Twoim drugim zawodem?
Faktycznie. Moje doświadczenia
jako botanika widać w każdej książce, w tej również. Tylko, że ja na dobrą
sprawę już nie jestem botanikiem. Oczywiście – zawód pozostaje, ale z botaniką jest
tak jak z domową rośliną – nie podlewasz, nie dbasz, nie pielęgnujesz, to
uschnie. Jakiś czas nie zajmowałem się tym zawodem i chyba straciłem z nim
kontakt.
Masz jednak kontakt z botaniką w swoich książkach – lubisz
klasyfikować, systematyzować, inwentaryzować...
Chodzi raczej o oszczędność
pisania. Nie lubię długich opisów, chcę coś tylko nazwać. Wolę pisać krótko,
hasłowo.
W "Niezwykłych" pisałeś: "Znaleźć miejsce to
zapoczątkować historię". Jakie ważne miejsca opisujesz w swojej książce?
Pierwszym z nich jest
Iwano-Frankiwsk, czy też, jak wolę o nim myśleć, Stanisławów. Moje miasto
rodzinne, które powstało z niczego w 1662 roku jako zuchwały projekt
urbanistyczny. Drugim jest Delatyn, wioska w Karpatach, a raczej pomiędzy
Karpatami a Gorganami. To jedyne miejsce, w którym, choćbym nic nie robił,
nigdy się nie nudzę. Mogę tam spędzać całe dnie, siedząc na werandzie i patrząc
na horyzont. Delatyn to mój pejzaż wewnętrzny. No i szerzej - Ukraina,
Huculszczyzna, Galicja. Bardzo dobrze czuję się w górach i równie dobrze czuję
się w miastach dawnej Galicji. Kiedy jestem w Krakowie czuję się prawie tak,
jakbym był w domu. Jak znajdę się w Warszawie czy Wilnie, czuję się trochę
obco.
Stanisławów to nie tylko Twoje rodzinne miasto, ale też miejsce, w
którym narodził się literacki „fenomen stanisławowski”, którego byłeś
uczestnikiem.
„Fenomen stanisławowski” był
przypadkiem. Po prostu w pewnym momencie zebrała się grupa ludzi, którzy
pisali, ale jakby każdy z osobna. Ja, Jurko Izdryk, założyciel czasopisma
undergroundowego „Czetwer”, czy Jurko Andruchowycz – mogliśmy się spotkać,
pogadać, pracować nad wspólnym wydawaniem gazety, organizować spotkania. Tak to
się zaczęło.
Czy obecnie zostało coś po tym środowisku?
Czy obecnie zostało coś po tym środowisku?
Tylko pamięć. I ogólna atmosfera
we Frankiwsku. Tutaj dobrze jest być pisarzem (śmiech). Ale „fenomen” to już historia, która mogła się ziścić
tylko w tamtych czasach. Jego reprezentanci dorośli, zmienili się, stali się
niezależni i znani, nie potrzebują już sztandaru, jakim był „Czetwer”. No i
rozjechali się po różnych kątach.
Twoja najnowsza książka nosi tytuł "Z tego można zrobić kilka
opowieści". Ale tak naprawdę tych opowieści mogłoby być dużo więcej. Nie
żałujesz, że tak wiele anegdot zawarłeś w jednej książce? Miałbyś gotowe
pomysły na kilka innych...
Kiedy to pisałem, wydawca miał
już gotową okładkę, wymierzoną na sporą ilość stron. A ja skończyłem pisać
bardzo szybko, okazało się, że wszystko zmieściłem na niewielkiej przestrzeni.
Nigdy nie wiesz, ile napiszesz. Dlatego w książce znajduje się druga część.
Trzeba było tę okładkę czymś wypełnić (śmiech).
Powiem ci, że tak naprawdę nie lubię pisać.
Zawsze uważałem się za człowieka,
który tak naprawdę nie ma potrzeby pisania. To, co pisałem, pisałem nie
dlatego, że nie mogłem nie pisać, ale dlatego, że – czemu nie? – to Twoje
słowa z nowej książki. Teraz mówisz, że zbytnio nie lubisz pisać. Dlaczego więc
pojechałeś na stypendium do krakowskiej Willi Decjusza? Przecież tam musiałeś
coś napisać.
Wręcz przeciwnie! Pojechałem tam
właśnie dlatego, że to stypendium nie jest równoznaczne z koniecznością
napisania czegokolwiek. Po prostu chodziło o to, żeby przez rok mieszkać
wspólnie z polskimi i niemieckimi pisarzami, wymieniać się doświadczeniami.
Taka luźna, spokojna atmosfera.
Kto był na tym stypendium oprócz Ciebie?
Z Ukrainy była jeszcze Sofija
Andruchowycz, z Polski Daniel Odija i Mariusz Sieniewicz, a z Niemiec Mareike
Krügel i Tobias Hülswitt. A przez miesiąc, kiedy Tobias nie mógł przyjechać,
był z nami Lopez Mausere. To był dopiero ubaw!
Wracając do książki – druga część, "Jak przestałem być
pisarzem", jest formą rodzinnej kroniki, encyklopedii?
Nie chciałem napisać
encyklopedii, ale rzeczywiście każdy rozdział jest o czymś innym. Takie było
założenie - na przykład: "dzisiaj będzie babcia". Ale teraz widzę, że
jest w tych tekstach wiele sprzeczności i powtórzeń. Może dlatego, że jest to
zbiór publikacji prasowych.
Jednym z głównych haseł jest ojcostwo. Na ile jest ono dla Ciebie
ważne?
Ojcostwo jest dla mnie jedną z
tych rzeczy, które nadają życiu sens. Najlepsze lata mojego życia to okres
dzieciństwa moich synów. Nigdy już nie będę miał takich kolegów jak oni, kiedy
byli młodsi. Teraz są w dość trudnym wieku, mają 15, 16 lat i swoje sprawy. Ale
odczuwam absolutny spokój, bo wiem, że najważniejsze rzeczy im przekazałem.
Drugim ważnym hasłem jest pamięć. Czy jest ona dla pisarza
przekleństwem, czy może zbawieniem?
Nie wiem jak jest u innych, ale ja
czasami piję po to, żeby nie pamiętać. Człowiek ma zdecydowanie zbyt dużo
wspomnień. Dlatego też interesuje mnie historia mojej rodziny, ale ta
najbliższa – dwa, trzy pokolenia wstecz. Granice historii mojej rodziny
wyznacza pamięć moja i moich bliskich, pamięć, która ciągle żyje w
przekazywanych sobie opowieściach. Nie potrzebuję książek, żeby uczyć się
historii – losy moich dziadków to cała historia XX wieku, na dodatek znacznie
ciekawsza od tej, którą znamy z podręczników.
.
Dlaczego przedkładasz opowieść ustną nad formę pisemną?
Dlaczego przedkładasz opowieść ustną nad formę pisemną?
Byłbym ogromnie zadowolony,
gdybym mógł notować wszystko to, co opowiadam ludziom. To by była literatura, o
której zawsze marzyłem. W mówieniu jest ogromna, żywa siła.
Dlatego "przestałeś być pisarzem"?
Tak. W obliczu mowy literatura
jest bezradna. Poza tym na wszystko patrzyłem zawsze jak na materiał książkowy.
Nie chcę tak żyć. No i jest to też nawiązanie do ksiązki Andrzeja Stasiuka.
Kto poza Stasiukiem jest dla Ciebie inspiracją?
Z Polaków – Bobkowski, Grzesiuk,
Stachura…
Stasiuk, Stachura, Bobkowski – to outsiderzy, którzy wybierali
(wybierają) odludną samotność. Czy u Ciebie jest podobnie?
Nie, nie ma w tym żadnej
strategii. Faktycznie – ciągnie mnie, podobnie jak ich, w góry i na wieś, ale są
dla mnie przede wszystkim ważni jako pisarze.
A poza Polakami?
Bardzo ważni dla mnie jako
pisarza, są autorzy, którzy napisali ksiązki takie, jakie ja sam chciałbym
napisać, ale wiem, że nie mogę z nimi konkurować, np. Czechow, Kiš, Esterházy,
Dowłatow.
Dowłatow?! Przecież to ironista!
No właśnie o tym mówię! Ja bym
nie umiał czegoś takiego napisać. No i jest jeszcze Hrabal. To największy
pisarz wszech czasów. Interesuje mnie ten sam aspekt życia – ludzkie historie,
mówienie, opowiadanie, podsłuchiwanie. Żywioł mowy.
(tekst wywiadu ukazał się pierwotnie w "Notesie Wydawniczym")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz