"Aniołowie dnia powszedniego”, najnowsza powieść Michala Viewegha, to rozgrywająca się w praskich realiach tragikomiczna opowieść o umiejętności przygotowania się na śmierć. Rzecz całkiem serio, choć z aniołami w rolach statystów
Michal Viewegh, najpopularniejszy
czeski pisarz, swoja najnowszą (siedemnastą z kolei, ósmą w polskim przekładzie)
powieścią „Aniołowie dnia powszedniego” nie zaskoczył czytelników. Przynajmniej
na pierwszy rzut oka. Znów mamy bowiem do czynienia z tą samą gładka narracją,
z poczuciem humoru, który nigdy nie przekracza granic dobrego smaku, z precyzja
prowadzenia wątków, z celnością obserwacji społecznych i z talentem do
wymyślania prostych, lecz zajmujących historii – a więc z tym wszystkim, co
urzekło rzesze czytelników poszukujących w literaturze lekkości, która jednak
nigdy nie osuwa się w banał. Choć w wypadku najnowszej książki Viewegha z tym
ostatnim może być różnie. Roi się tu przecież od łzawych historii, taniej magii
oraz zdań typu „Przeżyliśmy razem piękne chwile” czy obowiązkowego zakończenia
„Nie wolno nam tracić nadziei”. Nie ma się jednak co zżymać na Viewegha,
ponieważ ten specjalista od inteligentnego flirtu z literaturą popularną
nawiązał w ten sposób do konwencji gatunku – a tym w „Aniołach dnia powszedniego”
jest, jak wskazuje sam tytuł, współczesna baśń.
Fabuła powieści jest nadzwyczaj
prosta – oto czwórka aniołów zjawia się pewnego wrześniowego dnia nad praska
dzielnicą Nusle, by wykonać swoja codzienną misję czynienia dobra, czyli
niesienia otuchy i nadziei umierającym lub tym, którzy ze śmiercią się
zetknęli. Ich praskimi „klientami” są młoda wdowa Estera oraz dwóch mężczyzn,
którzy tego dnia pożegnają się ze światem – instruktor nauki jazdy Karel oraz
Zdenek, który nie umie odnaleźć się po odejściu żony. U większości autorów z
kręgu literatury popularnej powieściowa obecność aniołów oraz motywu śmierci
groziłaby ckliwym sentymentalizmem i niebezpieczeństwem łatwego popadnięcia w
kicz. U większości, ale nie u Viewegha, który nie dość, że brawurowo prowadzi
narrację, przeplatając wątki, które spotkają się w finałowej scenie, to jeszcze
umiejętnie i z wyczuciem łagodzi pesymistyczną wymowę utworu, wplatając dyskretnie
w główną historię ironiczne smaczki. Wszelka koturnowość powieści rozwiewa się
w mgnieniu oka, gdy czytamy o przykrojonej do czeskiej rzeczywistości ostatnich
trzydziestu lat słabości Karola do posiadania kolejnych modeli skody lub o
najnowszym pomyśle branżowego pisma o modzie, czyli o specjalnej serii szykownych
kreacji dla młodych, przedsiębiorczych wdów.
Pomimo aury baśniowości i stałego
u Viewegha kapitalnego poczucia humoru „Aniołowie dnia powszedniego” pozostają
jego najpoważniejszą powieścią, ubierającą trudne sprawy doczesne w kostium
popularnego czytadła. Jest to jednak czytadło z charakterem, a nie bajeczka o
aniołach. Książce Viewegha jest bardzo blisko do poetyckiej melancholii filmu
Wima Wendersa „Niebo nad Berlinem”. U czeskiego pisarza, podobnie jak w słynnym
niemieckim filmie, metafizyka wypływa bowiem przede wszystkim z uważnego oglądu
rzeczywistości, a nie jedynie z powodu ingerencji istot wyższych.
Michal Viewegh
„Aniołowie dnia powszedniego”
tłum. Jacek Illg
Prószyński i S-ka, Warszawa 2009
(tekst ukazał się pierwotnie w "Życiu Warszawy")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz