„Przypadki inżyniera ludzkich dusz” autorstwa Josefa
Škvoreckiego to prawdopodobnie najważniejsza – a z całą pewnością najbardziej
obszerna – powieść czeska ubiegłego wieku
Josef Škvorecký pozostaje w cieniu innych czeskich
pisarzy – Jaroslava Haszka, Bohumila Hrabala czy Milana Kundery. Całkowicie
niezasłużenie. Kto wie, czy ten skromny autor nie jest wręcz najwybitniejszym
czeskim pisarzem XX wieku. Olbrzymi rozgłos zdobył już jego powieściowy debiut
– wydana w 1958 roku powieść „Tchórze”,
ukazująca lata okupacji poprzez doświadczenia małomiasteczkowej młodzieży
zainteresowanej przede wszystkim jazzem i seksem, została wycofana z księgarń
na osobisty rozkaz ówczesnego szefa partii Antonína Novotnego. W latach
sześćdziesiątych Škvorecký zdążył opublikować jeszcze kilka powieści, zaś po
1968 roku wyemigrował do Kanady, gdzie wraz z żoną założył najsłynniejsze
czeskie wydawnictwo emigracyjne Sixty Eight Publishers. Przez czechosłowackie
władze został za to pozbawiony obywatelstwa. W Kanadzie, gdzie
osiemdziesięciosześcioletni obecnie pisarz mieszka do dziś – ukazały się dwa
jego najważniejsze dzieła, czyli „Batalion czołgów” i opublikowane wreszcie w
polskim przekładzie „Przypadki inżyniera ludzkich dusz”.
Narratorem tej opasłej powieści
jest Danny Smirzicki, alter ego autora, który występował już i w „Tchórzach”, i
w „Batalionie czołgów”. Ten 50-letni czeski emigrant, wykładowca literatury
angielskiej na kanadyjskim uniwersytecie, wspomina całe swoje dotychczasowe
życie. Punktem wyjścia dla jego rozważań są analizowane ze studentami
arcydzieła anglojęzycznych pisarzy, które w brawurowej interpretacji
Smirzickiego antycypują rzeczywistość systemów totalitarnych. Danny, który na
własnej skórze doświadczył okropieństw hitleryzmu i stalinizmu, bez powodzenia
usiłuje przekazać swoją wiedzę zblazowanym studentom ubarwiając wykłady
przykładami z własnego życia. Fabuła wydaje się więc prosta, jednak sama
lektura powieści jest nie lada wyzwaniem. Przede wszystkim z powodu formy –
„Przypadki...” stanowią rodzaj monologu wewnętrznego, w którym kolejne epizody
następują po sobie bez dbałości o chronologię i związki przyczonowo-skutkowe.
Taki sposób prowadzenia narracji Škvorecký nazywa – za Conradem – sztuką
umiarkowanego chaosu, który na wyższy poziom wznosi ponadto użycie wielu
dialektów (szczególnie zabawnie wypadają wypowiedzi zamerykanizowanych
Czechów). Z tego zamętu udało się Škvoreckiemu stworzyć układankę o idealnie
dopasowanych elementach, której tematem jest pół wieku z życia zwykłego obywatela
pewnego małego europejskiego kraju.
Jeżeli ktoś chciałby wybrać z
całej XX-wiecznej literackiej spuścizny Czech tylko jedną książkę, która w
najbardziej wszechstronny sposób oddawałaby specyfikę współczesnych dziejów
tego narodu, z ręką na sercu można mu polecić „Przypadki inżyniera dusz
ludzkich”. W tej ponad ośmiusetstronicowej powieści jest to, co u Czechów
najlepsze – intelektualizm Kundery, rubaszność Haszka, szaleńczy liryzm Pavla i
poetycki komizm Hrabala. Jest tu cała ubiegłowieczna historia Czech – od
niemieckiej okupacji, przez Praską Wiosnę i obrazki z życia emigrantów, aż po
siermieżną rzeczywistość Tuzeksów (czeski odpowiednik Peweksu). W tej powieści
jest wszystko. Sam autor zaakcentował tę totalność powieści, nadając jej
odpowiedni podtytuł: „Entertainment ze starymi tematami życia, kobiet,
losu, marzeń, klasy robotniczej, tajniaków, miłości i śmierci”.
Josef Škvorecký
„Przypadki inżyniera ludzkich dusz”
tłum. Andrzej S. Jagodziński
Pogranicze, Sejny
2009
(tekst ukazał się pierwotnie w "Życiu Warszawy")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz