czwartek, 29 marca 2012

STO SZEŚĆ PIERWSZYCH PRZYPADKOWYCH ZDAŃ - Taras Prochaśko "Niezwykli"


1. Jedną z wielu obsesji Franciszka, protoplasty rodu Jałowieckich, była redukcja. Jej przykładem jest chociażby biograficzne hasło encyklopedyczne – spakowanie wielu lat życia do kilku zdań notki. Dlatego też jedynymi książkami, które posiadał Franciszek były różne wydania encyklopedii Larousse’a, a jego ulubionym zajęciem było (wśród setek innych) wymyślanie hasła o sobie, za każdym razem odmiennego, za każdym razem dotyczącego innego fragmentu życia.
Taras Prochaśko, demiurg nieistniejącego (?) świata, który swoje centrum ma w karpackim uzdrowisku, kreator „Niezwykłych”, nie mógł zastosować niestety metody Franciszka i hasła o sobie nie wymyślił sam, lecz musiał się zdać na edytorską sztancę, z której dowiadujemy się, że jest jednym z czołowych reprezentantów „fenomenu stanisławowskiego” i należy do najbardziej interesujących zjawisk literatury ukraińskiej. Jednak najważniejsze zdanie dotyczące autora „Innych dni Anny”, które może być ważne dla czytelników jego najnowszej powieści „Niezwykli”, to niepozorny wtręt – „z wykształcenia botanik” (ale o tym jeszcze będzie mowa).
Jednak samo hasło to nie wszystko – jest jeszcze zdjęcie. A przecież jedno zdjęcie, tak jak jedno hasło, nie mówi prawdy o człowieku. Dlatego Franciszek wynajął płatnego zabójcę, by ten robił mu z ukrycia zdjęcia, tak jakby strzelał. W przypadku Franciszka, ta operacja nie udała się, tymczasem zdjęcia autora spotykane tu i ówdzie różnią się między sobą, jakby na fotografiach znajdował się za każdym razem inny człowiek. To jeden z kilku tropów do spiskowej teorii, według której, w przypadku Prochaśki, autor i jego bohaterowie żyją tym samym życiem.    
Franciszek, Sebastian i każda z kolejnych Ann, jak również sami Niezwykli, przede wszystkim mówią, opowiadają, snują wątki. W ten sposób poznaję się prawdę o człowieku. W taki też sposób poznałem autora prywatnie – rozmawiając z nim, słuchając jego prostych, krótkich zdań. Wyglądał jakby właśnie opuścił lasy nad Czarną Cisą, jakby za chwilę miał wrócić na uliczki Jałowca. Bo przecież Jałowiec istnieje naprawdę, a jeśli go nikt nie widział, to oznacza jedynie, że leśniczy Lukač obsadził je rokitnikiem, czyniąc tym samym niewidzialnym. Doskonały kamuflaż.

2. „Ale właśnie na takich anachronicznych obszarach zdarzają się nadzwyczajne cuda. Cóż w tym dziwnego, że na ulicach spacerują tam – dajmy na to – jednorożce. Cuda i wydarzenia rodem z baśni nie przytrafiają się nigdy bogaczom, są domeną świata nędzy. Ubogie życie jest zbyt monotonne, poczucie bezsilności i braku nadziei zagłusza wszystkie inne doznania i właśnie dlatego ludy zamieszkujące te strony snują tak śmiałe marzenia. Bo pomimo całego swojego upadku i beznadziei Europa Środkowa jest płodnym, inspirującym i posiadającym szczególną aurę obszarem, od którego czaru niemal nie sposób się uwolnić. Panujące tu brutalne, surowe, nierzadko prymitywne i dzikie relacje oraz plugastwo jednocześnie odpychają i przyciągają. Żyje się tu w stanie ciągłej ambiwalencji i dlatego rozgrzeszenie mogą przynieść tylko wizje, tylko wyobraźnia”.
Powyższy fragment nie jest (choć mógłby być) nadzwyczaj celnym podsumowaniem świata „Niezwykłych”, lecz wyimkiem wypowiedzi Adama Bodora na temat związków jego prozy z twórczością Marqueza. Nie sposób nie zauważyć, że Prochaśko doskonale wpisuje się w ten trójkąt. Bo czyż nie są marquezowskie kazirodcze związki Sebastiana z kolejnymi Annami (którym do imion dodaje się liczby porządkowe, jak to było w rodzie Buendiów), czyż ornitofil spółkujący z samicami ptaków lub córka papieża pisząca pijane sztuki (!) nie są postaciami jak z kart powieści Bodora?
Zatem Bodor i Marquez. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej, bo i Schulz, i Vincenz, i Borges, i Tokarczuk, i surrealiści, i Stary Testament, ale też malarze – Bosch, Chagall, Ociepka… Listę taką można wydłużać niemal w nieskończoność, a potem kartkę schować do dymnika i zimą, z nałożonym na głowę kapturem, zakopać w lesie, na oślep, pod jednym z tysiąca jednakowych drzew.
Prawda jest jedna, niepodważalna – im więcej porównań, tym oczywistszy staje się fakt, że to dzieło jest oryginalne i wyjątkowe, niepodrabialne. Ideał sam w sobie.

3. Po pierwszej lekturze „Niezwykłych” czytelnika przytłacza wręcz poczucie oszołomienia. I natychmiastowa chęć przeczytania jeszcze raz, żeby wszystko ogarnąć, przynajmniej na płaszczyźnie fabularnej. Bo Prochaśko nie ułatwia śledzenia akcji (jeśli jest tu w ogóle jakaś akcja), wrzuca czytelnika w sam środek świata, w sam środek czasu i historii, a potem miesza wszystko jeszcze bardziej.
W czasie kolejnej lektury warto przygotować coś do notowania, jeśli chce się prześledzić losy rodziny z Jałowca, a i tak nie dowiemy się zbyt wiele – protoplastą rodu i założycielem miasta (pod koniec XIX wieku) był Franciszek, który ożenił się z przybyłą w to miejsce alpinistką Anną. Razem (jako architekci) doprowadzili do rozwoju Jałowca, który z czasem stał się „najdziwniejszym i wcale modnym kurortem w Europie Środkowej”. Ich córka Stefania (choć właściwie Anna I) związała się z przybyłym z Afryki Sebastianem, który później żeni się z własną córką i wnuczką (po śmierci swoich poprzedniczek). Historia urywa się w latach 50-tych XX wieku, nagle, tak samo jak się zaczęła.
Choć sam Jałowiec jest nierealny jako istniejące miejsce, to czas (jako moment historyczny) nosi znamiona rzeczywistych wydarzeń – jesteśmy świadkami I wojny światowej, pojawiają się m.in. Ukraińscy Strzelcy Siczowi, w 1938 roku powstaje Ukraina Zakarpacka, rok później wybucha II wojna światowa, a w latach powojennych tereny te są penetrowane przez czekistów i UPA.

4. A więc saga – dzieje jednej rodziny na tle wydarzeń historycznych? Nic z tych rzeczy – widział ktoś sagę bez klasycznej narracji przyczynowo-skutkowej, bez biografii (b. b. – jak pisze w swojej „nieprozie” Sebastian), bez chronologii, która nigdy nie interesowała bohaterów? Bo czymże jest chronologia, jeśli nie przeznaczeniem, a przecież, jak głosi najczęściej powtarzane zdanie w książce, są rzeczy ważniejsze od przeznaczenia.
W dziejach tej rodziny nie liczy się czas, nie liczy się następstwo zdarzeń, ponieważ nie ma historii rodzinnej, kiedy wszystko się powtarza, kiedy wypracowana przez opata Mendla genetyka musi wziąć w łeb w obliczu powtarzania związków ze swymi kolejnymi dziećmi. Antyczna tragedia staje się tutaj koniecznością, możliwością wprowadzenia w życie wszechobecnej idei analogii (doszukiwanie się podobieństwa w powtarzalnych wątkach, ciałach, genach) i związanej z nią dyfuzji (wzajemne wchłanianie się).
Historia tej rodziny jest czasowo nieograniczona, w pewnym sensie dzieje się poza czasem, albowiem się nie kończy. Związki Sebastiana z kolejnymi Annami to prawie perpetuum mobile – śmierć jednej zawsze jest połączona z narodzinami drugiej, a jej życie nie jest dalszym ciągiem historii, lecz raczej jej powtórzeniem. Powtarza się te same gesty, te same słowa, odwiedza się te same miejsca.
Zresztą, czy można mówić o jakimkolwiek progresie, o postępie czasowym, o rozwoju fabuły/życia, skoro zwerbalizowanym marzeniem Sebastiana jest żyć wiecznie i niczego nie zmieniać, żyć tam, gdzie nie będzie żadnych wrażeń, nie będą się wydarzać żadne historie, nic, co trzeba byłoby zapamiętywać?

5. Czas nie jest tutaj najważniejszy. Najważniejsze jest miejsce. Dla Franciszka i Sebastiana czas jest niczym innym jak „ekspansją rodu w geografię”. Ta historia rodzinna nie jest więc zależna od czasu, ale od miejsca, w które wrasta.
„Kiedyś Franc mówił Sebastianowi, że są na świecie rzeczy o wiele ważniejsze od tego, co nazywamy przeznaczeniem. Franc miał na myśli przede wszystkim miejsca. Jest miejsce – jest historia (jeśli więc historia się plecie, znaczy to, że musi istnieć właściwe dla niej miejsce). Znaleźć miejsce to zapoczątkować historię. Wymyślić miejsce to znaleźć wątek”.
Na początku Franc znalazł miejsce, w którym czuł się naturalnie i szczęśliwie i założył tam dom. To był już początek historii, bo kiedy zbuduje się dom na czystym miejscu, reszta staje się oczywista – „kiedy dom jest już zbudowany staje się mądrzejszy od wszystkich proroków i wróżbiarzy – zawsze powie, co masz robić dalej”. A dalej należy wymyślić nazwy dla wszystkiego, co jest wokół, a raczej tylko je powtarzać, bo nazwy istniały przed wszystkim, gdy jeszcze niczego nie było. Wrastać w miejsce, tworzyć je, nazywać – to „botaniczna geografia” bohaterów, swoista toponimika, systematyka (tutaj ukłon w stronę wykształcenia Prochaśki) (ale o tym będzie jeszcze mowa). W „Niezwykłych” żyje się raczej w przestrzeni, a nie w czasie, dlatego każde kolejne pokolenie musi odbyć wędrówkę po miejscach rodzinnych. Epos to wyliczenie miejsc.
Jałowiec, który powstał dzięki Franciszkowi, stał się środkiem świata, przez który przebiega axis mundi, bo przecież środek nie jest określonym miejscem na Ziemi, jest to raczej pojęcie myśli mitycznej, głęboko odczuwana wartość związana ze szczególnymi wydarzeniami i tradycją. Gdy środek własnego świata zostanie już ustanowiony, można powili rozszerzać przestrzeń, tak jak robił to w swoim opancerzonym wozie stary Beda, przenosząc się z miejsca na miejsce, nie przekraczając jednak granic koła, którego środek stanowił Jałowiec; tak jak robili to Sebastian z Anną, podróżując obwoźnym barem. Oczywiście po to, by na koniec powrócić do Jałowca.
Niekiedy Prochaśko wyrywa się z ram nierealnego (?) świata i przemyca do powieści współczesne wątki patriotyczno-geopolityczne, wychodząc od arkadyjskich marzeń małego Sebastiana o szczęśliwej, bajkowej Karpatii, a kończąc na, odwołujących się do ruchów wyzwoleńczych Ukrainy, nawoływaniach do stworzenia silnego państwa w samym sercu Europy. Jednak sebastianowa wizja Ukrainy Zakarpackiej musiała upaść (karpacka kosmogonia postulująca imperializm ekologiczny była raczej ideą krajobrazu niż nacji), by ziścić się trochę później, już w rzeczywistości.

6. Kiedy już rozwikłamy (bądź nie) zawiłości historii i miejsc, czytamy ponownie. Tym razem po to, by nasycić się pięknem zdań. Krótkich i prostych. Prawdziwych. Niemal sentencjonalnych, przekazujących prawdę o życiu w najprostszy z możliwych sposobów – wypowiadając ją.
Język, mowa, opowieść są w tym świecie nad wyraz ważne. Prochaśko, będąc twórcą wyimaginowanego (?), skończonego świata, musi, jako jego demiurg, zadbać o systematykę i nazewnictwo. Toponimika jako główna filozofia Franca, ma odbicie w całej książce. Pełno tutaj litanii nazw (wymienia się nazwy miast, pasm górskich, rzek, roślin, ale też wzorów na pisankach czy wyzwisk). Ten słowotok brzmi czasem jak zaklęcie, a czasem jak muzeum huculszczyzny. Gary, zaworynie, hużwa, bylcia, kieczka, spyż. Nazywając, tworzy się świat.
Mówienie, opowiadanie, zapisywanie, snucie wątków, wieszczenie, bajanie, przepowiadanie, zaklinanie – to jest najważniejsze. Tym zajmują się mieszkańcy Jałowca. Tym zajmują się Niezwykli. Kim są Niezwykli? Pewien warszawski etnograf, który ponoć odkrył zagadkę niepiśmiennych Hucułów, pseudoczarodziejów i spryciarzy rządzących Europą i światem za pomocą wątków, zmarł tuż potem w bardzo dziwnych okolicznościach, więc chyba nie warto mu wierzyć. Niezwykli to potomkowie szeptuchów, sekta (a może Bogowie?) rządzący życiem ludzkim za pomocą snucia wątków, prowadzenia opowieści. W obawie o skończoną liczbę opowieści Niezwykli otworzyli nawet urząd notarialny skupujący zasłyszane historie. Bo opowiadać, to żyć. Opowiadać, to tworzyć świat. Za pomocą pięknych zdań.

7. Kierując się daleko posuniętą dezynwolturą lingwistyczną można rozumieć słowo „neprosti”, oryginalny tytuł książki, nie tylko jako „niezwykli”, ale też jako „nieproza”. Nieprozą nazwał swój tajnopis Sebastian, komunikując się w ten sposób z Niezwykłymi. Nieproza czyli szyfr. Nieproza czyli inna mowa. Nieproza czyli poezja. Poezja czyli obleczona w ciało słów idea redukcji. „Przesyłki nie układały się w normalne zdania, a zawierały skrócony zapis pewnej definicji, którą nazywał [Sebastian] coś przeżytego – zdarzenia, wrażenia, dni, ludzi, historie, uczucia, idee, całe mikrookresy. Niezwykli rozszyfrowywali nieprozę, próbując wyobrazić sobie nawet więcej, niż wiedział Sebastian”.
Wyobrazić sobie więcej – na podstawie zredukowanego obrazu posiąść wiedzę o całości. Czy nie tak robił Franciszek, filmując realnie istniejący obraz (np. „Straż nocną” Rembrandta), a potem dorabiając do niego dwie sekwencje – przed i po przedstawionej akcji. Powstawały w ten sposób alternatywne opowieści, tzw. „żywe malarstwo”, sfilmowane opowieści przypominające marzenia senne. Sam sen zaś porównywał Franciszek do dobrej prozy.
A czymże tak naprawdę są „Niezwykli”, jeśli nie poetycką wizją (nieprozą) pewnego zredukowanego świata? Czym są, jeżeli nie snem, jedną z tysiąca opowieści?
       
8. Każdy człowiek – tak mówił Franciszek – w ciągu życia może stworzyć książkę. Książek może być wiele, ale tak naprawdę pisze się tylko jedną, a w niej zawarte są tysiące miejsc i słów – jedyna rzecz warta powtarzania, warta opisywania.
Tysiące miejsc i słów.
- Ja swoją książkę napisałem – mówi w pewnym momencie Franciszek, Sebastian, a może narrator/autor?
A Anna prosiła – opowiedz to samo jeszcze raz, ale nie tak krótko.

Taras Prochaśko 
„Niezwykli” 
tłum. Renata Rusnak 
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2005

(tekst ukazał się pierwotnie w "Portrecie")
                                                                                                                    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz