1. Jedną z wielu obsesji Franciszka,
protoplasty rodu Jałowieckich, była redukcja. Jej przykładem jest chociażby
biograficzne hasło encyklopedyczne – spakowanie wielu lat życia do kilku zdań
notki. Dlatego też jedynymi książkami, które posiadał Franciszek były różne
wydania encyklopedii Larousse’a, a jego ulubionym zajęciem było (wśród setek
innych) wymyślanie hasła o sobie, za każdym razem odmiennego, za każdym razem
dotyczącego innego fragmentu życia.
Taras Prochaśko, demiurg nieistniejącego
(?) świata, który swoje centrum ma w karpackim uzdrowisku, kreator
„Niezwykłych”, nie mógł zastosować niestety metody Franciszka i hasła o sobie
nie wymyślił sam, lecz musiał się zdać na edytorską sztancę, z której
dowiadujemy się, że jest jednym z czołowych reprezentantów „fenomenu
stanisławowskiego” i należy do najbardziej interesujących zjawisk literatury
ukraińskiej. Jednak najważniejsze zdanie dotyczące autora „Innych dni Anny”,
które może być ważne dla czytelników jego najnowszej powieści „Niezwykli”, to
niepozorny wtręt – „z wykształcenia botanik” (ale o tym jeszcze będzie mowa).
Jednak
samo hasło to nie wszystko – jest jeszcze zdjęcie. A przecież jedno zdjęcie,
tak jak jedno hasło, nie mówi prawdy o człowieku. Dlatego Franciszek wynajął
płatnego zabójcę, by ten robił mu z ukrycia zdjęcia, tak jakby strzelał. W
przypadku Franciszka, ta operacja nie udała się, tymczasem zdjęcia autora
spotykane tu i ówdzie różnią się między sobą, jakby na fotografiach znajdował
się za każdym razem inny człowiek. To jeden z kilku tropów do spiskowej teorii,
według której, w przypadku Prochaśki, autor i jego bohaterowie żyją tym samym
życiem.
Franciszek, Sebastian i każda z kolejnych
Ann, jak również sami Niezwykli, przede wszystkim mówią, opowiadają, snują
wątki. W ten sposób poznaję się prawdę o człowieku. W taki też sposób poznałem
autora prywatnie – rozmawiając z nim, słuchając jego prostych, krótkich zdań.
Wyglądał jakby właśnie opuścił lasy nad Czarną Cisą, jakby za chwilę miał
wrócić na uliczki Jałowca. Bo przecież Jałowiec istnieje naprawdę, a jeśli go
nikt nie widział, to oznacza jedynie, że leśniczy Lukač obsadził je
rokitnikiem, czyniąc tym samym niewidzialnym. Doskonały kamuflaż.
2. „Ale właśnie na takich anachronicznych
obszarach zdarzają się nadzwyczajne cuda. Cóż w tym dziwnego, że na ulicach
spacerują tam – dajmy na to – jednorożce. Cuda i wydarzenia rodem z baśni nie
przytrafiają się nigdy bogaczom, są domeną świata nędzy. Ubogie życie jest zbyt
monotonne, poczucie bezsilności i braku nadziei zagłusza wszystkie inne
doznania i właśnie dlatego ludy zamieszkujące te strony snują tak śmiałe
marzenia. Bo pomimo całego swojego upadku i beznadziei Europa Środkowa jest
płodnym, inspirującym i posiadającym szczególną aurę obszarem, od którego czaru
niemal nie sposób się uwolnić. Panujące tu brutalne, surowe, nierzadko
prymitywne i dzikie relacje oraz plugastwo jednocześnie odpychają i
przyciągają. Żyje się tu w stanie ciągłej ambiwalencji i dlatego rozgrzeszenie
mogą przynieść tylko wizje, tylko wyobraźnia”.
Powyższy fragment nie jest (choć mógłby
być) nadzwyczaj celnym podsumowaniem świata „Niezwykłych”, lecz wyimkiem
wypowiedzi Adama Bodora na temat związków jego prozy z twórczością Marqueza.
Nie sposób nie zauważyć, że Prochaśko doskonale wpisuje się w ten trójkąt. Bo
czyż nie są marquezowskie kazirodcze związki Sebastiana z kolejnymi Annami
(którym do imion dodaje się liczby porządkowe, jak to było w rodzie Buendiów),
czyż ornitofil spółkujący z samicami ptaków lub córka papieża pisząca pijane
sztuki (!) nie są postaciami jak z kart powieści Bodora?
Zatem Bodor i Marquez. Ale to tylko
wierzchołek góry lodowej, bo i Schulz, i Vincenz, i Borges, i Tokarczuk, i
surrealiści, i Stary Testament, ale też malarze – Bosch, Chagall, Ociepka…
Listę taką można wydłużać niemal w nieskończoność, a potem kartkę schować do
dymnika i zimą, z nałożonym na głowę kapturem, zakopać w lesie, na oślep, pod
jednym z tysiąca jednakowych drzew.
Prawda jest jedna, niepodważalna – im więcej
porównań, tym oczywistszy staje się fakt, że to dzieło jest oryginalne i
wyjątkowe, niepodrabialne. Ideał sam w sobie.
3. Po pierwszej lekturze „Niezwykłych”
czytelnika przytłacza wręcz poczucie oszołomienia. I natychmiastowa chęć
przeczytania jeszcze raz, żeby wszystko ogarnąć, przynajmniej na płaszczyźnie
fabularnej. Bo Prochaśko nie ułatwia śledzenia akcji (jeśli jest tu w ogóle
jakaś akcja), wrzuca czytelnika w sam środek świata, w sam środek czasu i historii,
a potem miesza wszystko jeszcze bardziej.
W czasie kolejnej lektury warto przygotować
coś do notowania, jeśli chce się prześledzić losy rodziny z Jałowca, a i tak nie
dowiemy się zbyt wiele – protoplastą rodu i założycielem miasta (pod koniec XIX
wieku) był Franciszek, który ożenił się z przybyłą w to miejsce alpinistką
Anną. Razem (jako architekci) doprowadzili do rozwoju Jałowca, który z czasem
stał się „najdziwniejszym i wcale modnym kurortem w Europie Środkowej”. Ich
córka Stefania (choć właściwie Anna I) związała się z przybyłym z Afryki
Sebastianem, który później żeni się z własną córką i wnuczką (po śmierci swoich
poprzedniczek). Historia urywa się w latach 50-tych XX wieku, nagle, tak samo
jak się zaczęła.
Choć sam Jałowiec jest nierealny jako
istniejące miejsce, to czas (jako moment historyczny) nosi znamiona
rzeczywistych wydarzeń – jesteśmy świadkami I wojny światowej, pojawiają się
m.in. Ukraińscy Strzelcy Siczowi, w 1938 roku powstaje Ukraina Zakarpacka, rok
później wybucha II wojna światowa, a w latach powojennych tereny te są
penetrowane przez czekistów i UPA.
4. A więc saga – dzieje jednej rodziny na tle
wydarzeń historycznych? Nic z tych rzeczy – widział ktoś sagę bez klasycznej
narracji przyczynowo-skutkowej, bez biografii (b. b. – jak pisze w swojej
„nieprozie” Sebastian), bez chronologii, która nigdy nie interesowała
bohaterów? Bo czymże jest chronologia, jeśli nie przeznaczeniem, a przecież,
jak głosi najczęściej powtarzane zdanie w książce, są rzeczy ważniejsze od przeznaczenia.
W dziejach tej rodziny nie liczy się
czas, nie liczy się następstwo zdarzeń, ponieważ nie ma historii rodzinnej,
kiedy wszystko się powtarza, kiedy wypracowana przez opata Mendla genetyka musi
wziąć w łeb w obliczu powtarzania związków ze swymi kolejnymi dziećmi. Antyczna
tragedia staje się tutaj koniecznością, możliwością wprowadzenia w życie wszechobecnej
idei analogii (doszukiwanie się podobieństwa w powtarzalnych wątkach, ciałach,
genach) i związanej z nią dyfuzji (wzajemne wchłanianie się).
Historia tej rodziny jest czasowo
nieograniczona, w pewnym sensie dzieje się poza czasem, albowiem się nie
kończy. Związki Sebastiana z kolejnymi Annami to prawie perpetuum mobile –
śmierć jednej zawsze jest połączona z narodzinami drugiej, a jej życie nie jest
dalszym ciągiem historii, lecz raczej jej powtórzeniem. Powtarza się te same
gesty, te same słowa, odwiedza się te same miejsca.
Zresztą, czy można mówić o jakimkolwiek
progresie, o postępie czasowym, o rozwoju fabuły/życia, skoro zwerbalizowanym
marzeniem Sebastiana jest żyć wiecznie i niczego nie zmieniać, żyć tam, gdzie
nie będzie żadnych wrażeń, nie będą się wydarzać żadne historie, nic, co trzeba
byłoby zapamiętywać?
5. Czas nie jest tutaj najważniejszy.
Najważniejsze jest miejsce. Dla Franciszka i Sebastiana czas jest niczym innym
jak „ekspansją rodu w geografię”. Ta historia rodzinna nie jest więc zależna od
czasu, ale od miejsca, w które wrasta.
„Kiedyś Franc mówił Sebastianowi, że są
na świecie rzeczy o wiele ważniejsze od tego, co nazywamy przeznaczeniem. Franc
miał na myśli przede wszystkim miejsca. Jest miejsce – jest historia (jeśli
więc historia się plecie, znaczy to, że musi istnieć właściwe dla niej
miejsce). Znaleźć miejsce to zapoczątkować historię. Wymyślić miejsce to
znaleźć wątek”.
Na początku Franc znalazł miejsce, w
którym czuł się naturalnie i szczęśliwie i założył tam dom. To był już początek
historii, bo kiedy zbuduje się dom na czystym miejscu, reszta staje się
oczywista – „kiedy dom jest już zbudowany staje się mądrzejszy od wszystkich proroków
i wróżbiarzy – zawsze powie, co masz robić dalej”. A dalej należy wymyślić
nazwy dla wszystkiego, co jest wokół, a raczej tylko je powtarzać, bo nazwy
istniały przed wszystkim, gdy jeszcze niczego nie było. Wrastać w miejsce,
tworzyć je, nazywać – to „botaniczna geografia” bohaterów, swoista toponimika,
systematyka (tutaj ukłon w stronę wykształcenia Prochaśki) (ale o tym będzie
jeszcze mowa). W „Niezwykłych” żyje się raczej w przestrzeni, a nie w czasie,
dlatego każde kolejne pokolenie musi odbyć wędrówkę po miejscach rodzinnych.
Epos to wyliczenie miejsc.
Jałowiec, który powstał dzięki
Franciszkowi, stał się środkiem świata, przez który przebiega axis mundi, bo
przecież środek nie jest określonym miejscem na Ziemi, jest to raczej pojęcie
myśli mitycznej, głęboko odczuwana wartość związana ze szczególnymi
wydarzeniami i tradycją. Gdy środek własnego świata zostanie już ustanowiony,
można powili rozszerzać przestrzeń, tak jak robił to w swoim opancerzonym wozie
stary Beda, przenosząc się z miejsca na miejsce, nie przekraczając jednak
granic koła, którego środek stanowił Jałowiec; tak jak robili to Sebastian z
Anną, podróżując obwoźnym barem. Oczywiście po to, by na koniec powrócić do
Jałowca.
Niekiedy Prochaśko wyrywa się z ram
nierealnego (?) świata i przemyca do powieści współczesne wątki
patriotyczno-geopolityczne, wychodząc od arkadyjskich marzeń małego Sebastiana
o szczęśliwej, bajkowej Karpatii, a kończąc na, odwołujących się do ruchów
wyzwoleńczych Ukrainy, nawoływaniach do stworzenia silnego państwa w samym
sercu Europy. Jednak sebastianowa wizja Ukrainy Zakarpackiej musiała upaść
(karpacka kosmogonia postulująca imperializm ekologiczny była raczej ideą
krajobrazu niż nacji), by ziścić się trochę później, już w rzeczywistości.
6. Kiedy już rozwikłamy (bądź nie) zawiłości
historii i miejsc, czytamy ponownie. Tym razem po to, by nasycić się pięknem
zdań. Krótkich i prostych. Prawdziwych. Niemal sentencjonalnych, przekazujących
prawdę o życiu w najprostszy z możliwych sposobów – wypowiadając ją.
Język, mowa, opowieść są w tym świecie
nad wyraz ważne. Prochaśko, będąc twórcą wyimaginowanego (?), skończonego
świata, musi, jako jego demiurg, zadbać o systematykę i nazewnictwo. Toponimika
jako główna filozofia Franca, ma odbicie w całej książce. Pełno tutaj litanii
nazw (wymienia się nazwy miast, pasm górskich, rzek, roślin, ale też wzorów na
pisankach czy wyzwisk). Ten słowotok brzmi czasem jak zaklęcie, a czasem jak
muzeum huculszczyzny. Gary, zaworynie,
hużwa, bylcia, kieczka, spyż. Nazywając, tworzy się świat.
Mówienie, opowiadanie, zapisywanie,
snucie wątków, wieszczenie, bajanie, przepowiadanie, zaklinanie – to jest
najważniejsze. Tym zajmują się mieszkańcy Jałowca. Tym zajmują się Niezwykli.
Kim są Niezwykli? Pewien warszawski etnograf, który ponoć odkrył zagadkę
niepiśmiennych Hucułów, pseudoczarodziejów i spryciarzy rządzących Europą i
światem za pomocą wątków, zmarł tuż potem w bardzo dziwnych okolicznościach,
więc chyba nie warto mu wierzyć. Niezwykli to potomkowie szeptuchów, sekta (a
może Bogowie?) rządzący życiem ludzkim za pomocą snucia wątków, prowadzenia
opowieści. W obawie o skończoną liczbę opowieści Niezwykli otworzyli nawet urząd
notarialny skupujący zasłyszane historie. Bo opowiadać, to żyć. Opowiadać, to
tworzyć świat. Za pomocą pięknych zdań.
7. Kierując się daleko posuniętą dezynwolturą
lingwistyczną można rozumieć słowo „neprosti”, oryginalny tytuł książki, nie
tylko jako „niezwykli”, ale też jako „nieproza”. Nieprozą nazwał swój tajnopis
Sebastian, komunikując się w ten sposób z Niezwykłymi. Nieproza czyli szyfr.
Nieproza czyli inna mowa. Nieproza czyli poezja. Poezja czyli obleczona w ciało
słów idea redukcji. „Przesyłki nie układały się w normalne zdania, a zawierały
skrócony zapis pewnej definicji, którą nazywał [Sebastian] coś przeżytego –
zdarzenia, wrażenia, dni, ludzi, historie, uczucia, idee, całe mikrookresy.
Niezwykli rozszyfrowywali nieprozę, próbując wyobrazić sobie nawet więcej, niż
wiedział Sebastian”.
Wyobrazić sobie więcej – na podstawie
zredukowanego obrazu posiąść wiedzę o całości. Czy nie tak robił Franciszek,
filmując realnie istniejący obraz (np. „Straż nocną” Rembrandta), a potem
dorabiając do niego dwie sekwencje – przed i po przedstawionej akcji.
Powstawały w ten sposób alternatywne opowieści, tzw. „żywe malarstwo”,
sfilmowane opowieści przypominające marzenia senne. Sam sen zaś porównywał
Franciszek do dobrej prozy.
A czymże tak naprawdę są „Niezwykli”,
jeśli nie poetycką wizją (nieprozą) pewnego zredukowanego świata? Czym są,
jeżeli nie snem, jedną z tysiąca opowieści?
8. Każdy człowiek – tak mówił Franciszek – w
ciągu życia może stworzyć książkę. Książek może być wiele, ale tak naprawdę
pisze się tylko jedną, a w niej zawarte są tysiące miejsc i słów – jedyna rzecz
warta powtarzania, warta opisywania.
Tysiące miejsc i słów.
- Ja swoją książkę napisałem – mówi w
pewnym momencie Franciszek, Sebastian, a może narrator/autor?
A Anna prosiła – opowiedz to samo jeszcze
raz, ale nie tak krótko.
Taras Prochaśko
„Niezwykli”
tłum. Renata Rusnak
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2005
(tekst ukazał się pierwotnie w "Portrecie")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz