Powieściowa
trylogia Wilhelma Genazino jest mistrzowskim pomnikiem wystawionym banalnemu
życiu. W „Abschaffelu” nuda staje się pociągająca, a zwykła egzystencja jest o
wiele ciekawsze niż najbardziej wymyślne fabuły.
Środowisko
literackie, zazwyczaj ustabilizowane, przeżywa niekiedy wstrząs – oto okazuje
się, że literackie laury nieoczekiwanie przypadają w udziale twórcy dotychczas
mało znanemu, choć obecnemu na rynku od dłuższego czasu. Sytuacja taka miała
miejsce w 2004 roku w Niemczech, gdzie nagrodę im. Georga Büchnera, jedną z
najbardziej prestiżowych nagród literackich, zdobył Wilhelm Genazino, autor,
który zadebiutował w roku 1965. Okazało się wówczas, że przez długie lata nie
dostrzegano jego mistrzowskiej twórczości. Mamy więc szczęście, że możemy
poznać jego trylogię powieściową „Abschaffel” (na którą składają się wydane w
latach 1977-1979 powieści „Abschaffel”, „Usuwanie trosk” i „Życie na niby”).
Trylogia
Genazino jest – trzeba to powiedzieć od razu – arcydziełem, które nie każdemu
jednak przypadnie do gustu. Nie chodzi tu o stopień trudności tej prozy, która
jest napisana językiem wręcz przezroczystym, pozbawionym stylu, zdaniami
najzwyklejszymi z możliwych. Prawdziwym kłopotem jest kwestia akceptacji głównego
bohatera, którego najlepiej określa jego imię – czasownik „abschaffen” oznacza
po niemiecku czynność znoszenia, kasowania. To niezwykle trafne określenie
bohatera, który jest esencją nijakości – gdyby pewnego dnia zniknął z
powierzchni ziemi, nikt nie zauważyłby jego nieobecności. W Abschaffelu,
30-letnim urzędniku mieszkającym samotnie w kawalerce, wszystko jest średnie –
od wykształcenia i pełnionego przezeń stanowiska po wygląd i ambicje. Owszem,
tacy bohaterowie już zaludniali wiele powieści (by wspomnieć choćby Kafkę,
Musila, czy innych powieściopisarzy sięgających po motyw everymana), jednak
„dokonania” Abschaffela biją ich wszystkich na głowę. Weźmy choćby motto
pierwszej części trylogii, zaczerpnięte z listów Kafki: „Godziny poza biurem
pożeram niczym dzikie zwierzę”, które w zestawieniu z życiem Abschaffela brzmi
ironicznie. Bohater Genazino, zwykły urzędniczyna, również nienawidzi swej
pracy i nudzi się w niej ogromnie, jednak, kiedy z niej wyjdzie, nuda jego
egzystencji wzmaga się niepomiernie. Jeżeli – jak mawiał Hitchcock – film to
życie, z którego wymazano plamy nudy, to życie Abschaffela jest nudą, z której
wymazano wydarzenia o jakimkolwiek stopniu istotności. Dlatego też Abschaffel
daje się ponieść strumieniowi banalności. Jego zachowania, obserwacje i
przemyślenia kwalifikują go jako człowieka, u którego nerwica natręctw, autyzm
i schizofrenia zgodnie koegzystują w jednym niepozornym umyśle. Na dodatek
Abschaffel ciągle jest poirytowany, urażony, zniechęcony. To egoista przekonany
o własnej wyższości nad innymi. Jak można zatem lubić takiego bohatera, jak
można lubić taką książkę?
Można! Albowiem
Genazino w sposób genialny dotknął istoty ludzkiej egzystencji – to jedno z
najbardziej „życiowych” dzieł sztuki, jakie można sobie wyobrazić. Życie, w
ogromnej większości wypadków, jest właśnie takie – banalne, pełne mikrozdarzeń
i nic nieznaczących drobiazgów. Abschaffel zaś ze zwykłego szaraczka awansuje
na człowieka sensu stricto, który mógłby zostać wystawiony w Sevres jako
wzorzec ludzkiej egzystencji. A że jest to egzystencja, która nie przynosi nam
chluby? Cóż, za to właśnie lubimy Abschaffela – wszystkie nasze niedoskonałości
bierze na swoje barki i przygląda się życiu w sposób, o jakim nigdy byśmy nie
pomyśleli. Osądzając Abschaffela osądzamy samych siebie. Kto nigdy nie
wpatrywał się bezmyślnie w telewizor, niech pierwszy rzuci kamieniem. Wszyscy
jesteśmy Abschaffelami.
Wilhelm Genazino
„Abschaffel”
tłum. Anna Chałabiś
PIW, Warszawa 2009
(tekst ukazał się pierwotnie w "Życiu Warszawy")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz