Wiktor Jerofiejew po raz kolejny zaprasza czytelników do poszukiwania
esencji duszy rosyjskiej, tym razem w powieści „Sąd ostateczny”. Nie jest to
lektura łatwa, lekka i przyjemna. Kończy się ją z moralnym kacem
Traf chciał, że na przestrzeni
kilku zaledwie tygodni na polskim rynku wydawniczym pojawiły się książki trzech
najpopularniejszych obecnie pisarzy rosyjskich. Co więcej – cała ta trójka
(Władimir Sorokin, Wiktor Pielewin i Wiktor Jerofiejew) to, odsądzeni od czci i
wiary przez konserwatywne środowiska prorządowe, przedstawiciele nieprawomyślnego
postmodernizmu. Jakby tego było mało, każdego z nich Rosja boli na swój sposób,
czemu dają artystyczny wyraz w swoich książkach. O ile jednak Sorokin z
Pielewinem, snując groźne w swojej groteskowości futurystyczne wizje
wielkomocarstwowej ojczyzny, kierują się w stronę masowej science-fiction, o
tyle Wiktor Jerofiejew w „Sądzie ostatecznym” stawia czytelnikowi bardzo
wysokie wymagania. To najtrudniejsza powieść w dorobku – niełatwego przecież w
odbiorze – pisarza. Skomplikowana formalnie, momentami chciałoby się nawet rzec
– bełkotliwa, w dodatku epatująca wulgarnością przechodzącą niekiedy w hard
porno. Warto jednak podjąć ten wysiłek i wejść w rozedrgany świat Jewgienija
Romanowicza Sisina – Rosjanina na granicy obłędu, pisarza na granicy boskości.
Sisin nie pojawił się znikąd. W
jednym z wczesnych opowiadań Jerofiejewa, „Jesieni w Bołdino”, ten anonimowy rosyjski obywatel zapisuje w
notesie przeszywającą go nagle myśl („wszystko to gówno!”) i bezradnie rozgląda
się wokół. W „Sądzie ostatecznym” jego nihilizm zostaje już artystycznie
skanalizowany – Sisin jest „błyskotliwym dziecięciem Moskwy, wyprzedzającym
swoje czasy o dwadzieścia lat”, autorem rewolucyjnej i skandalizującej powieści
pod tajemniczym tytułem „WP”. Choć rozmaici krytycy rozszyfrowywali jej tytuł
jako „Wiek Przemian” lub „Wiek Pogardy”, autorska interpretacja jest zupełnie
inna – owo P odnosi się do wulgarnego określenia kobiecych genitaliów. Wymowa
tej najeżonej (pseudo)intelektualizmem książki jest jednoznaczna – świat, a
przede wszystkim Rosja, znajduje się w ostatnim stadium zwyrodnienia. Powieść
wzbudziła „wszechrosyjski protest”, jednak dzięki formalnym fajerwerkom została
doceniona na Zachodzie. Nagły sukces wzmocnił w Sisinie poczucie absurdu
rzeczywistości i popchnął go na skraj obłędu – pisarz trafia najpierw do
kliniki psychiatrycznej, by później, wzorem Wolterowskiego Kandyda, wyruszyć w
świat, konfrontując kolejne miejsca z własnymi wyidealizowanymi wyobrażeniami.
Znajdzie się ostatecznie na Hawajach, gdzie na szczycie wygasłego wulkanu
będzie kłócić się z Bogiem o rząd dusz (z czymś ta scena nam się kojarzy? Proszę
sprawdzić jak rozwiązał ją autor „Sądu ostatecznego”!).
Dla Jerofiejewa postać Sisina
jest ucieleśnieniem nieuleczalnego smutku trawiącego rosyjską duszę. Ten
nieokreślony skowyt nie pozwala Sisinowi żyć – w Rosji przeszkadza mu smród
zaściankowości, w Holandii nadmierny liberalizm. Polaków ceni za estetykę
klęski, gani za nabożny stosunek do Ameryki. Pojedzie do Ameryki – będzie
tęsknił za Rosją; gdy znajdzie się w Rosji, popadnie w marazm. W niczym nie
pomogą mu seksualne orgie z kolejnymi partnerkami i niezbyt zdecydowane
skamlenie o miłość. To błędne koło przerwie dopiero jego śmierć. Choć w
przypadku Sisina nic nie jest oczywiste. W ostatniej scenie „Sądu ostatecznego”
Sisin czeka na zmartwychwstanie. Nie potrwa to długo – kilka lat później pojawi
się jako bohater „Dobrego Stalina”, kolejnej powieści Jerofiejewa. Jako
autorskie alter ego oraz metafora Rosji Sisin jest wiecznie żywy!
Wiktor Jerofiejew
„Sąd ostateczny”
tłum. Michał B. Jagiełło
Czytelnik, Warszawa 2008
(tekst ukazał się pierwotnie w "Dzienniku. Polska-Europa-Świat")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz