„Moje nagrody” to prowokacyjny autoportret Thomasa Bernharda, w którym
ów najwybitniejszy pisarz niemieckojęzyczny XX wieku z przyrodzoną sobie
złośliwością i ironią opisuje perypetie związane z przyjmowaniem (i
odrzucaniem) literackich wyróżnień.
„Jesteśmy Austriakami, jesteśmy
apatyczni; jesteśmy życiem, któremu brak jakiegokolwiek zainteresowania życiem,
nasza jedyna perspektywa w procesie natury to mania wielkości” – tymi oto słowy
Thomas Bernhard, nazywany przez krytyków sumieniem literackiej Austrii,
„podziękował” jurorom Austriackiej Nagrody Państwowej za przyznanie mu tego
wyróżnienia. Po wygłoszeniu mowy, w której – jak przystało na wytrawnego
„Nestbeschmutzera” (niemiecki zwrot oznaczający osobę kalającą własne gniazdo)
– Bernhard nie zostawił suchej nitki na luminarzach kultury i zaściankowym
charakterze swoich rodaków, jedna z wiedeńskich gazet nazwała pisarza pluskwą,
którą należy rozdeptać. Takich historii w „Moich nagrodach” jest więcej, lecz
nie należy tej książki postrzegać jedynie jako pozycji prowokacyjnej czy
humorystycznej – to niezwykle osobisty zapis walki Bernharda o rozluźnienie
sztywnego gorsetu konwenansów i zakłamania, które nie pozwalają ujawniać
prawdziwych emocji.
„Moje nagrody”, będące
sarkastycznym opisem zakulisowych historii odbierania przez Bernharda
literackich laurów, są niezwykłym dopełnieniem jego twórczości, w której
antymieszczańska krytyka społeczna wysuwa się na pierwszy plan. „Jakże
nienawidzę tych średniej wielkości miast z tymi ich słynnymi pomnikami
architektury, którymi dają się okaleczyć na całe życie ich mieszkańcy. Tych
kościołów i wąskich uliczek, w których wegetują ci coraz bardziej tępi ludzie.
Salzburg, Augsburg, Regensburg, Würzburg. Wszystkie te miasta są dla mnie nie
do zniesienia, ponieważ przez całe stulecia warzy się w nich i kipi podgrzewana
przez kolejne pokolenia tępota” – pisze Bernhard. I z rozbrajającą szczerością
dodaje: „Na szczęście myślałem wciąż o ośmiu tysiącach marek”. Autor nie
ukrywa, że finansowe granty uważał (poza zastrzykiem gotówkowym) za
podkopywanie ekonomicznych fundamentów państwa. Na swój sposób bawił go fakt,
że władze, które on miesza z błotem, przyznają mu honory i gratyfikacje. Jest w
tej postawie coś niemoralnego, co nie dawało Bernhardowi spokoju. Czasami mówił
o sobie: „Jestem człowiekiem skąpym, bez charakteru, jestem po prostu świnią”,
lecz dalej toczył swoją podwójną grę.
Antypaństwowa krucjata Bernharda,
przewijającą się przez całą jego twórczość, zazwyczaj prezentowana była w nieco
zawoalowanej formie. Swoje prowokacyjne poglądy na temat społeczeństwa czy
sztuki Bernhard wkładał w usta fikcyjnych bohaterów. W „Moich nagrodach” mówi
wprost. Z absolutną szczerością obnaża niezwykle bolesne prawdy. Być może
dlatego Bernhard nie opublikował tych tekstów za życia. Znalezione w jego
zapiskach ukazały się dopiero dwadzieścia lat po śmierci pisarza, stając się
tym samym bombą z opóźnionym zapłonem.
Dla polskiego czytelnika tej
niewielkiej książki dodatkowym smaczkiem będzie z pewnością niezwykłe w swojej
wymowie polonicum – otóż Bernhard, wspominając początek lat sześćdziesiątych,
opisuje mało znany epizod ze swojej biografii, mianowicie krótki pobyt w
Warszawie. Początkujący wówczas pisarz odwiedził studiującą w Akademii Sztuk Pięknych
przyjaciółkę. Bernhard z rozrzewnieniem opisuje noclegi w Dziekance czy
stołowanie się U Aktorów bądź w Klubie Literatów. Z absolutnie nieprzystającą
do jego charakteru afirmacją życia wspomina wizyty u Stanisława Jerzego Leca i
wyznaje: „Warszawski okres należał do najszczęśliwszych w moim życiu”. Zdanie
to, zwłaszcza w kontekście wymowy „Moich nagród”, brzmi nader zaskakująco,
niespodziewanie ukazując ludzki wymiar pisarza. .
Thomas Bernhard
„Moje nagrody”
tłum. Marek Kędzierski
Czytelnik, Warszawa 2010
(tekst ukazał się pierwotnie w "Życiu Warszawy")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz