Odsłuchane po latach nagrania z głosem matki stają się dla bohatera
„Mamidła” pretekstem do przerzucenia mostów między wspomnieniami a
teraźniejszością oraz między tętniącą od historii Europą a wyjałowioną z
przeszłości Ameryką
Bohater powieści Davida
Albahariego niepokojąco przypomina samego autora – to serbski Żyd, który w
trakcie trwania wojny na Bałkanach wyemigrował do Kanady. Autobiograficzny
klucz na niewiele się jednak w tym przypadku przyda, albowiem „Mamidło” to
powieść nad wyraz uniwersalna, niemal schematyczna, a jej protagonista podąża
ścieżkami solidnie wydeptanymi przez rzesze podobnych mu postaci literackich. Skąd
my to bowiem znamy – wrażliwy młodzieniec zapisuje kartki brulionu setkami
natchnionych wierszy, których jednak nie chce dopuścić do druku żadna z
redakcji literackich czasopism? Poetyckie niepowodzenie nie przeszkadza mu
jednak marzyć o pisarskiej karierze. Co więc robi nasz bohater, kiedy nie
starcza mu własnego talentu? Ucieka się do opowieści innych. W tym przypadku
własnej matki, której wspomnienia, nagrywane na starym szpulowym magnetofonie,
posłużyć mają za kanwę brawurowej powieści. Oczywiście życie weryfikuje
młodzieńcze marzenia – codzienność okazuje się bardziej absorbująca niż
literatura i taśmy z nagraniami lądują na półce, pokrywając się coraz grubszą
warstwą kurzu. Mijają lata, nagrania przypominają o swoim istnieniu raz na jakiś czas podczas
malowania domu i na powrót lądują w przepastnym pudle. Oto – zdawałoby się –
kolejny opis straconych złudzeń, jeden z wielu dowodów na kruchość sztuki (lub
może – marzeń o sztuce) w zderzeniu z banalną egzystencją. Nic nowego. Wówczas
jednak Albahari wykonuje woltę, a raczej wykonuje ją za niego historia – na
Bałkanach wybucha wojna i autor/narrator/bohater udaje się na emigrację,
dziwnym trafem wrzucając do niewielkiej walizki również stare taśmy z nagraniem
głosu matki. W dalekiej Kanadzie, trawiony tęsknotą do kraju i ojczystej mowy,
wreszcie je przesłuchuje. Spłata długu – wobec zmarłej matki, wobec porzuconej
ojczyzny, wreszcie wobec własnych marzeń z przeszłości – jest tylko kwestią
czasu. Z nagrań powstaje w końcu powieść.
Materiał zamieszczony na
magnetofonowych szpulach aż prosi się o zamknięcie go w formie powieści na jeden
z dwóch sposobów. Pierwszym byłoby opisanie tragicznych dziejów kraju
widzianych poprzez losy jednostki (a byłoby co opisywać! – wojenna tułaczka,
śmierć męża i dzieci, kolejne małżeństwo, ukrywanie żydowskiej wiary, lata
komunizmu, wreszcie następna wojna). Drugim pomysłem na powieść byłby portret
niezwykłej kobiety, która pomimo przeciwności losu przeszła przez życie z
podniesioną głową. Albahari wybrał jednak możliwość trzecią – ograniczając
jugosłowiańsko-rodzinne historie do koniecznego minimum oraz wprowadzając do
powieści postać kanadyjskiego pisarza Donalda, zdecydował się na klasyczne
zderzenie osobistych racji oraz światopoglądów poszczególnych dramatis personae. Główny bohater,
zagubiony w nowym świecie emigrant, mający w ręku skarbnicę opowieści, lecz zasłaniający
się brakiem umiejętności spisania rodzinnej historii, żyje w ciągłym strachu –
boi się demonów przeszłości, boi się miałkości własnego życia, jakże odmiennego
od heroicznego życia rodziców, boi się wreszcie opinii o własnej twórczości.
Matka to głos z zaświatów, czysty i mocny niczym śpiew chóru w antycznym
dramacie, w jasnych i celnych zdaniach komentujący niuanse ludzkiego życia –
jej wypowiedzi są gotowymi sentencjami do wykucia na granitowym pomniku. I
wreszcie Donald, nieco wyniosły przedstawiciel pisarskiego fachu oraz typowo
pragmatyczny i prostolinijny Amerykanin. To właśnie konfrontacja postaw tej
trójki staje się głównym motywem powieści, wtłaczając jej problematykę w ramy
trójkąta, którego wierzchołki to pamięć-historia-literatura. Odświeżenie
schematu przyniosło efekty – „Mamidło” to powieść frapująca, a w swej
kostyczności wręcz przejmująca.
David Albahari
„Mamidło”
tłum. Dorota Jovanka-Cirlić
W.A.B., Warszawa 2008
(tekst ukazał się pierwotnie w "Życiu Warszawy")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz