„Dzień oprycznika” Władimira Sorokina to – wedle słów autora –
„fantazja na motywach rosyjskich”. Brzmi dosyć lekko, w rzeczywistości jest
całkiem inaczej – powstała książka
bezczelna i bezkompromisowa, prowokująca do dyskusji i programowo obrazoburcza
W roku 2003 rosyjska prokuratura
wszczęła przeciwko Władimirowi Sorokinowi śledztwo z paragrafu 242 Kodeksu
Karnego. Przedmiotem sprawy była, wciąż nie wydana w Polsce, powieść „Błękitne
sadło”, która rzekomo „sprzecznie z prawem rozpowszechniała materiały
pornograficzne” (chodziło m.in. o scenę kopulacji Józefa Stalina z Nikitą
Chruszczowem). Pisarza oskarżyli działacze proputinowskiej młodzieżówki Idący
Razem, którzy przed moskiewskim Teatrem Wielkim demonstracyjnie darli
egzemplarze jego powieści, a ich resztki topili w ogromnej toalecie. Dla
popularnego rosyjskiego pisarza takie reakcje nie są niczym nowym – krytycy
wytykają mu brak poszanowania tradycji, łamanie kulturowych i estetycznych tabu
oraz działalność antypaństwową właściwie od zawsze, czyli od 1985 roku, kiedy
to w paryskim wydawnictwie emigracyjnym Sintaxis ukazała się jego debiutancka „Kolejka”.
Szum wokół kolejnych książek pisarza zrobił swoje – Sorokin zyskał liczne grono
fanów oraz metkę czołowego rosyjskiego postmodernisty. Proporcjonalnie do
wzrostu nakładów następnych utworów zwiększała się ilość wystąpień przeciwko
literaturze sygnowanej nazwiskiem autora „Lodu”. Pisarz wydawał się być
zadowolony z takiego obrotu rzeczy – ksiązki się sprzedawały, a jego nazwisko
było na ustach wszystkich. Okazuje się jednak, że zadra pozostała, czego
dowodem jest jego najnowsza powieść.
„Dniem oprycznika” Sorokin w
zuchwały sposób odgryzł się adwersarzom, a zarazem, w tonie
złowieszczo-fantastycznej groteski, wyraził swój niepokój o dalsze losy kraju. Antyutopijna
wizja Rosji z końca trzeciej dekady XXI wieku jest w powieści Sorokina
niezwykle sugestywna. Po upadku ZSRR i przemianach ustrojowych rozpoczęło się
Odrodzenie Rusi. Jego efektem było powstanie Nowej Rosji – monarchii absolutnej,
która wessała zbuntowane republiki i uniezależniła się od świata. Od Europy,
będącej na gazowym garnuszku Moskwy, odgradza ją Wielki Mur Zachodni.
Przyjacielskie (czytaj – przemytnicze) stosunki utrzymywane są wyłącznie z
Chinami. Intelektualiści i nieprawomyślni artyści zostali zmuszeni do
emigracji. Ci, którzy pozostali i działają w podziemiu, są bezustannie
prześladowani. Podobnie jak szlachta ziemska, której majątek jest łakomym
kąskiem dla rządzących. Władza Monarchy jest niepodważalna i utrzymywana za
pomocą tajnej policji – wzorowanej na służbie pałacowej Iwana Groźnego
opryczninie. Choć od czasów panowania cara Wszechrusi minęło niemal 500 lat, a oprycznicy
nie dysponują już końmi i toporami, tylko najnowszej generacji mercedesami i futurystycznymi
laserami, to ich strój, język, a przede wszystkim metody działania nie zmieniły
się ani na jotę. Na porządku dziennym są egzekucje, rozboje, gwałty,
zastraszenia i wysiedlenia. Na tak zarysowanym tle Sorokin przedstawia jeden
dzień Andrieja Daniłowicza, wysokiego rangą członka opryczniny.
Doskonale widać, że temat „Dnia
oprycznika” to samograj. Łatwo pisze się takie książki – wystarczy powołać do
życia utopijną rzeczywistość i bawić się mnożeniem kolejnych absurdów,
następnie dodać szczyptę obowiązkowej pornografii i trochę humoru. Można też
poeksperymentować ze środowiskowymi aluzjami (znani rosyjscy pisarze,
reżyserzy, piosenkarze, politycy i – oczywiście! – Idący Razem mają w „Dniu
oprycznika” swoje odpowiedniki). Dobrze jest doprawić całość sugestywnym językiem
– bohaterowie Sorokina za pomocą
XVI-wiecznej ruszczyzny nieustannie deklamują frazesy ku chwale mateczki Rosji.
Przepis na sukces gotowy – fantastyka miesza się z tradycją, jest dużo krwi,
sporo seksu, polityczne rozgrywki i szybkie samochody. I szarganie narodowych
świętości. Satyra na przaśność „nowych Ruskich” i narodowościowe ciągoty
współczesnych elit politycznych jak się patrzy! Oskarżenia, procesy i kłótnie
gwarantowane. Wysoka pozycja na liście bestsellerów również. Trudno jednak
oprzeć się wrażeniu, że Sorokinowi chodziło o coś więcej niż tylko osiągnięcie
czytelniczego sukcesu popartego ogólnopaństwowym skandalem. „Dzień oprycznika”
jest przecież w gruncie rzeczy powieścią
niezwykle poważną, pisaną pod wpływem wściekłości i lęku o przyszłość. Własną i
kraju. Nieprzypadkowo pytanie „Co z tą Rosją” krąży bezustannie w umysłach
bohaterów książki. Więc, co w końcu będzie z Rosją? „Nic nie będzie” – udziela
odpowiedzi syberyjska jasnowidząca. Brzmi to cokolwiek wieloznacznie. I
złowróżbnie.
Władimir Sorokin
„Dzień oprycznika”
tłum. Agnieszka Lubomira
Piotrowska
W.A.B., Warszawa 2008
(tekst ukazał sie pierwotnie w "Dzienniku. Polska-Europa-Świat")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz