czwartek, 29 marca 2012

LITWO, OJCZYZNO MOJA NIJAKA - Sigitas Parulskis "Trzy sekundy nieba"


Niech nikogo nie zwiedzie okładka ze spadochroniarzem bujającym w obłokach – „Trzy sekundy nieba” to surowa, ponura i drastyczna opowieść o straconych złudzeniach pewnego pokolenia

„Trzy sekundy nieba”, powieść Litwina Sigitasa Parulskisa, zaczyna się obrazem niczym z płótna Caspara Davida Friedricha – samotny mężczyzna patrzy na bezmiar morza. Jednak u Parulskisa i Friedricha zgadza się tylko morze – Bałtyk; poza tym wszystko jest diametralnie różne. Zamiast Rugii z początku XIX wieku jest Litwa lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Zamiast tajemniczego i skupionego na kontemplacji mnicha jest wydrążony moralnie dwudziestokilkulatek. Zamiast bogatej symboliki jest wulgarny nihilizm. „Są pokolenia, które patrząc na morze, widzą Boga, inne słyszą orkiestrę symfoniczną, fugi Bacha, jeszcze inne widzą kobietę, Afrodytę, nieskończoność, wieczność, nirwanę, cały ten poetycki szmelc” – mówi bohater Parulskisa. I dodaje zaraz: „Jeśli ktoś z was zobaczy kiedyś człowieka siedzącego na wydmie i patrzącego na morze wzrokiem, który nic nie wyraża, niech wie, że to właśnie moje pokolenie patrzy na morze i nic tam, kurwa, nie widzi. Ponieważ od tego świata dzieli je dystans”.
Kolejna powieść o kolejnym straconym pokoleniu? Jak najbardziej. Oto głos generacji lat 60., ludzi za młodych na Beatlesów i za starych na punk rock. Nie mieli swojej muzyki, ale nie mieli też ideałów, prawdziwej miłości, poczucia celowości życia. Nie mieli, jak ich polscy rówieśnicy, wydarzenia politycznego, które by ich łączyło w walce ze wspólnym wrogiem. Mieli za to obowiązkową służbę wojskową. I co w tym wyjątkowego? – powie ktoś. Otóż to, że Ludowe Wojsko Polskie w porównaniu ze służbą w armii radzieckiej, jawi się jako niewinna igraszka. Typowa jednostka radzieckiego wojska to zbieranina podejrzanych indywiduów z terenów całego ZSRR. Poczucie więzi i zwykłej męskiej solidarności zanika, gdy prycza w pryczę leżą Litwin, Azer, Kazach i Azjata spod mongolskiej granicy. Jeśli na dodatek jednostka stacjonuje w jednym z bratnich demoludów, poczucie izolacji,  wyobcowania i oderwania od świata wzmacnia się dwukrotnie. A gdy, na dodatek, są to wschodnie Niemcy – gorzej być nie może. Przeżycie dwóch lat w warunkach, gdzie upokarzający sadyzm, zezwierzęcenie i fizyczne oraz psychiczne wyczerpanie są na porządku dziennym, musi mieć swoją cenę – będzie to pusty „wzrok debila”, którym omiata się wszystko wokół. Będzie to nienawiść do ludzi i nieumiejętność w nawiązaniu bliższych kontaktów. Będzie to wreszcie niechęć do angażowania się we wszelkie formy życia społecznego. Nawet wydarzenia, które kiedyś wzbudziłyby dreszcz podniecenia, dla bohatera „Trzech sekund nieba” pozostają mało znaczącym epizodem – „bałtycki łańcuch” wydaje się być dziecinną zabawą a Śpiewająca Rewolucja budzi niemiłe skojarzenia. Kiedy tysiące ludzi, ciesząc się z bliskiej niepodległości Litwy, wyśpiewuje „wstawaj strana ogromnaja, wstawaj na smiertnyj boj”, bohaterowi przypomina się poligon pod Cottbus i śmierdzące onuce.
Co zatem mu pozostaje? Samotne siedzenie na wydmie, tępe wgapianie się w morze i wspominanie swojego krótkiego, straconego życia – nijakiej młodości, przerwanych studiów, dwóch lat w wojskowym piekle, wędrówek po opustoszałych wileńskich kościołach i miłości, która nie wiadomo, czy w ogóle się przytrafiła. Pozostaje mu trwanie na marginesie czasu i historii, bezwolne czekanie aż przegoni go stamtąd ktoś z następnego, wolnego już pokolenia. I opowie własną historię.

Sigitas Parulskis
„Trzy sekundy nieba”
tłum. Izabela Korybut-Daszkiewicz
Czytelnik, Warszawa 2008

(tekst ukazał się pierwotnie w "Dzienniku. Polska-Europa-Świat")

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz