Niech nikogo nie zwiedzie okładka ze spadochroniarzem
bujającym w obłokach – „Trzy sekundy nieba” to surowa, ponura i drastyczna
opowieść o straconych złudzeniach pewnego pokolenia
„Trzy sekundy nieba”, powieść Litwina Sigitasa Parulskisa,
zaczyna się obrazem niczym z płótna Caspara Davida Friedricha – samotny
mężczyzna patrzy na bezmiar morza. Jednak u Parulskisa i Friedricha zgadza się
tylko morze – Bałtyk; poza tym wszystko jest diametralnie różne. Zamiast Rugii
z początku XIX wieku jest Litwa lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Zamiast
tajemniczego i skupionego na kontemplacji mnicha jest wydrążony moralnie
dwudziestokilkulatek. Zamiast bogatej symboliki jest wulgarny nihilizm. „Są
pokolenia, które patrząc na morze, widzą Boga, inne słyszą orkiestrę
symfoniczną, fugi Bacha, jeszcze inne widzą kobietę, Afrodytę, nieskończoność,
wieczność, nirwanę, cały ten poetycki szmelc” – mówi bohater Parulskisa. I
dodaje zaraz: „Jeśli ktoś z was zobaczy kiedyś człowieka siedzącego na wydmie i
patrzącego na morze wzrokiem, który nic nie wyraża, niech wie, że to właśnie
moje pokolenie patrzy na morze i nic tam, kurwa, nie widzi. Ponieważ od tego
świata dzieli je dystans”.
Kolejna powieść o kolejnym straconym pokoleniu? Jak
najbardziej. Oto głos generacji lat 60., ludzi za młodych na Beatlesów i za
starych na punk rock. Nie mieli swojej muzyki, ale nie mieli też ideałów,
prawdziwej miłości, poczucia celowości życia. Nie mieli, jak ich polscy
rówieśnicy, wydarzenia politycznego, które by ich łączyło w walce ze wspólnym
wrogiem. Mieli za to obowiązkową służbę wojskową. I co w tym wyjątkowego? –
powie ktoś. Otóż to, że Ludowe Wojsko Polskie w porównaniu ze służbą w armii
radzieckiej, jawi się jako niewinna igraszka. Typowa jednostka radzieckiego wojska
to zbieranina podejrzanych indywiduów z terenów całego ZSRR. Poczucie więzi i
zwykłej męskiej solidarności zanika, gdy prycza w pryczę leżą Litwin, Azer,
Kazach i Azjata spod mongolskiej granicy. Jeśli na dodatek jednostka stacjonuje
w jednym z bratnich demoludów, poczucie izolacji, wyobcowania i oderwania od świata wzmacnia
się dwukrotnie. A gdy, na dodatek, są to wschodnie Niemcy – gorzej być nie
może. Przeżycie dwóch lat w warunkach, gdzie upokarzający sadyzm,
zezwierzęcenie i fizyczne oraz psychiczne wyczerpanie są na porządku dziennym,
musi mieć swoją cenę – będzie to pusty „wzrok debila”, którym omiata się
wszystko wokół. Będzie to nienawiść do ludzi i nieumiejętność w nawiązaniu
bliższych kontaktów. Będzie to wreszcie niechęć do angażowania się we wszelkie
formy życia społecznego. Nawet wydarzenia, które kiedyś wzbudziłyby dreszcz
podniecenia, dla bohatera „Trzech sekund nieba” pozostają mało znaczącym
epizodem – „bałtycki łańcuch” wydaje się być dziecinną zabawą a Śpiewająca
Rewolucja budzi niemiłe skojarzenia. Kiedy tysiące ludzi, ciesząc się z
bliskiej niepodległości Litwy, wyśpiewuje „wstawaj strana ogromnaja, wstawaj na
smiertnyj boj”, bohaterowi przypomina się poligon pod Cottbus i śmierdzące
onuce.
Co zatem mu pozostaje? Samotne siedzenie na wydmie, tępe
wgapianie się w morze i wspominanie swojego krótkiego, straconego życia –
nijakiej młodości, przerwanych studiów, dwóch lat w wojskowym piekle, wędrówek
po opustoszałych wileńskich kościołach i miłości, która nie wiadomo, czy w
ogóle się przytrafiła. Pozostaje mu trwanie na marginesie czasu i historii,
bezwolne czekanie aż przegoni go stamtąd ktoś z następnego, wolnego już
pokolenia. I opowie własną historię.
Sigitas Parulskis
„Trzy sekundy nieba”
tłum. Izabela Korybut-Daszkiewicz
Czytelnik, Warszawa 2008
(tekst ukazał się pierwotnie w "Dzienniku. Polska-Europa-Świat")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz