czwartek, 29 marca 2012

OPERACJA NA OTWARTYM MÓZGU - Frigyes Karinthy "Podróż wokół mojej czaszki"


Spośród literackich opisów obłędu „Podróż wokół mojej czaszki” najmocniej zapada w pamięć. Powieść Frigyesa Karinthy’ego zawdzięcza swoją przerażającą moc bezwzględnej szczerości autora
.
Jest marcowe popołudnie, druga połowa lat 30-tych XX wieku. W budapesztańskiej kawiarni artystycznej pisarz Frigyes Karinthy raczy się podwieczorkiem i porządkuje dokumenty. Punktualnie o 19.10 słyszy odjeżdżający z łoskotem rozpędzających się kół pociąg. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że najbliższy dworzec znajduje się kilka kilometrów od tego miejsca. Cztery kolejne pociągi ruszają z nieistniejącego peronu w przeciągu kilku kolejnych minut. Karinthy orientuje się, że huczące dźwięki mają źródło w jego głowie. To halucynacje, początek powolnego popadania w obłęd.
Atak choroby Karinthyego nie jest może tak bezpośredni i wszechogarniający jak lawina schodząca z gór, która zwaliła się na umysł czeskiego pisarza Oty Pavela, zaś „Podróż wokół mojej czaszki”, książka będąca niemal klinicznym zapisem choroby Karinthy’ego, nie jest tak drobiazgowa i sugestywna jak „Obłęd” Jerzego Krzysztonia, lecz powieść Węgra pozostaje jednym z najbardziej frapujących i przejmujących zapisów zmagań człowieka z groźną chorobą. Przede wszystkim z powodu specyficznego, wyniosłego stylu narracji oraz postaci samego autora. Frigyes Karinthy, autor w Polsce praktycznie nieznany (w 1959 roku ukazał się w polskim tłumaczeniu zbiór jego humoresek), był na początku ubiegłego wieku jedną z najbardziej popularnych postaci węgierskiej kultury. Poeta, prozaik, dramaturg, satyryk, publicysta legendarnego pisma literackiego „Nyugat”, intelektualista i erudyta zafascynowany w równym stopniu sztukami pięknymi, co naukami ścisłymi (przede wszystkim medycyną), znajdował się w samym centrum artystycznej bohemy Budapesztu. O jego pozycji niech świadczy fakt, że relacja z operacji usunięcia guza mózgu pojawiła się na pierwszych stronach węgierskich gazet tuż obok informacji o inwazji wojsk Mussoliniego na Etiopię. Z kolei o nieuleczalnej manii wielkości autora mówi jego reakcja na wspomnianą publikację, z której cieszył się chyba bardziej niż z udanego zabiegu. Liczne megalomańskie wtręty powodują, że czytelnik „Podróży wokół mojej czaszki” nieustannie miota się między irytacją a współczuciem. Czy można bowiem nie skrzywić się z niesmakiem, czytając wywody o nadwrażliwości autora oraz jego pogardliwym stosunku do „zwykłych” ludzi lub poznając jego poglądy (ów światły dżentelmen ma „ugruntowaną opinię na temat niższości kobiecego umysłu”, zaś kult Hitlera uważa – w 1936 roku! – za dowcipną błahostkę)? A zarazem – czy można pozostać obojętnym na wstrząsający opis operacji na otwartym mózgu, kiedy w pełni świadomemu pacjentowi chirurg trepanuje czaszkę?
Wydawać by się mogło, że Karinthy z premedytacją skonstruował antypatycznego, fikcyjnego  bohatera, by za pomocą tego triku móc oddalić zarzuty o wzbudzanie współczucia i skupić się na opisywaniu kolejnych objawów choroby. Osobista przedmowa przeczy jednak takim dywagacjom – Karinthy zapewnia (oczywiście z afektowaną fałszywą skromnością), że  pisze o sobie, a wszystkie przerażające szczegóły tej książki są prawdziwe. Prawdziwe – i dlatego tak sprawiające ból podczas lektury – są opisy pierwszych, usilnie lekceważonych objawów choroby; prawdziwe są mdłości, zasłabnięcia, powolna utrata wzroku i życie na granicy jawy i bełkotliwych koszmarów. Prawdziwa jest groza zabiegu i pooperacyjne majaki oraz zaburzenia czasoprzestrzenne. Prawdziwa jest wiara Karinthy’ego w szlachetną  moc nauki i prawdziwa jest niezgoda na uznanie medycznego cudu, który pozwolił mu uratować wzrok. Prawdziwa wreszcie jest nadzieja na nowe życie, prawdziwe jest końcowe zdanie: „Szeroko otwiera się przede mną horyzont”. I prawdziwa jest śmierć, dwa lata później.

Frigyes Karinthy
„Podróż wokół mojej czaszki”
tłum. Anna Górecka
PIW, Warszawa 2008

(tekst ukazał się pierwotnie w "Dzienniku. Polska-Europa-Świat")

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz