Czy możliwe jest powieściowe połączenie „Nieba nad Berlinem” z „Kontrolerami”? Jaroslav Rudiš udowadnia, że tak
Mroczno-poetycką stronę Berlina
odkrył w 1987 roku Wim Wenders. W jego filmowym "Niebie nad Berlinem"
anioły przypatrywały się z góry ludzkim poczynaniom. Kilkanaście lat później
Jaroslav Rudiš, czeski pisarz i scenarzysta filmowy, poszedł tym samym tropem,
jednak Berlin w jego powieści wygląda
nieco inaczej. Nie jest już czarno-biały i ponury, lecz kolorowy, tętniący
oślepiającymi neonami i ogłuszającą muzyką. Co prawda berliński epizod Nicka
Cave’a odszedł już w zapomnienie, wciąż jednak występują tam jego koledzy z
Einstuerzende Neubauten, a bohaterowie powieści Rudiša grają punk rocka w
równie bezczelny sposób. Inne są również anioły – obecnie ich rolę spełniają
duchy samobójców, którzy zakończyli swój żywot pod kołami U-bahnu. Nie ma w tym
nic dziwnego, współczesne życie niemieckiej metropolii przeniosło się przecież
do podziemi, na stacje berlińskiego metra. Brzmi nierealistycznie, ale to
pełnokrwista (bo niemal autobiograficzna) opowieść młodego Czecha, który
porzuca rodzinę i etat praskiego nauczyciela, by na berlińskich dworcach grać
songi Dylana. To książka, w której młodzieńcza miłość miesza się z bezkompromisowym
punk-rockiem, a niezwykłe historie, godne największych czeskich opowiadaczy -
Haška i Hrabala, łączą się z nostalgicznymi wspomnieniami z ostatnich lat
świętej pamięci NRD. Opowieść Rudiša jest kolorowa niczym neony metra i
rozpędzona jak linia U-bahnu łącząca Frankfurter Allee i Rosa
Luxemburg-Platz.
Jaroslav Rudiš
"Niebo pod Berlinem"
tłum. Joanna Derdowska
Prószyński i S-ka, 2007
(tekst ukazał się pierwotnie w "Newsweeku Polska")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz