Zbiór opowiadań „Cukrowy Kreml” to futurystyczna groteska, w której
Sorokin próbuje sobie wyobrazić nieodległą przyszłość Rosji. To książka
zabawna, ale też niezwykle gorzka. Przede wszystkim jednak – ze wszech miar
niepoprawna.
Opowiadania z „Cukrowego Kremla”
stanowią dopełnienie i rozwinięcie „Dnia oprycznika”, poprzedniej książki
Włądimira Sorokina, jednego z najpopularniejszych współczesnych pisarzy rosyjskich. W powieści
tej Sorokin w złośliwy sposób skomentował Putinowskie rządy, pokazując
ironicznie, do czego taka polityka może doprowadzić. Karykaturalne
potraktowanie imperialistycznych dążeń Moskwy, połączonych z reanimacją
wielkoruskiego mitu o doniosłej przeszłości, pozwoliło Sorokinowi dogryźć
rządzącej ekipie. „Putin i jego drużyna
kazali mi przypomnieć sobie wiek XVI” – stwierdził Sorokin, który Rosję roku
2028 przedstawił jako osadzoną w futurystycznym entourage’u siermiężną
codzienność, której główną zmorą są monarchistyczne, totalitarne rządy wspierane
przez opryczników, czyli tajną policję wzorowaną na gwardzistach Iwana
Groźnego, okrutnie zwalczających wszelkie przejawy niesubordynacji wobec cara.
Znajomość
fabuły „Dnia oprycznika” nie jest jednak konieczna przed zapoznaniem się z
opowiadaniami z „Cukrowego Kremla”. Wręcz przeciwnie – przystępując do lektury
bez wiedzy wyniesionej z wcześniejszej powieści, mamy ogromną frajdę przy
wgryzaniu się w humorystycznie opisywane szczegóły, które pozwalają na
ogarnięcie rzeczywistości stworzonej przez Sorokina. A naprawdę jest się czym
zachwycać – rosyjski autor w każdym z opowiadań ukazuje inną odsłonę świata
rosyjskiej przyszłości, zręcznie przechodząc od groteski do tragizmu. Poznajemy
więc i opryczników, i nękanych przez nich ziemskich szlachciców. Przyglądamy
się codziennemu życiu chłopów i inteligentów, służalczych artystów i
przedstawicieli antyrządowego podziemia. Świat tej antyutopii jest w wyraźny,
specjalnie wręcz naciągany sposób spolaryzowany – wielkomiejska, futurystyczna
Moskwa sąsiaduje z okolicami przypominającymi jako żywo wsie z XIX wiecznych
rosyjskich powieści („Potem zaczął się las i ziemskie ubogie
wioski, nieurodzajne pola, szczekanie psów za krzywymi płotami, koty wychudzone
na płotach rozchwierutanych, koguty ochrypnięte w łopianach”) Podobnie rzecz się ma z podziałem społecznym
– z jednej strony mamy władzę i jej
funkcjonariuszy, z drugiej całą rzeszę prześladowanych.
Doprowadzony
do absurdu wewnętrzny podział Rosji – oto czym może skutkować
proputinowska polityka, zdaje się zgryźliwie
mówić Sorokin. Ale to jeszcze nie wszystko, na co stać tego autora. Wiele
kontrowersji wzbudzi zapewne opowiadanie „Knajpa”, w którym Sorokin w czytelny
sposób drwi sobie z czołówki polityczno-artystycznej kraju, ukazując swoich
przeciwników jako zapijaczonych klientów knajpy „Mamona”. Jest tu i Żyrynowski,
i Ziuganow, i Miedwiediew, i Łużkow („rechoczący głuchym rykiem okrągły dozorca
Łużkowiec). Jest wchodzący w podejrzane interesy z Chinami Putin (ciemny
iluzjonista Pu I Tin). Jest rodzina Michałkowów („sprytne to chłopaki, obrotne,
rozweselać i wyciskać pieniądz umieją”), wśród których prym wiedzie
Wypieszczony Wąs, czyli reżyser Nikita Michałkow, który „zawsze ma w zanadrzu
rzewne pieśni i oczy wiecznie zapotniałe”. Sorokin zawsze kpił z władzy i jej
pupili, a oni odpłacali mu pięknym za nadobne, urządzając choćby publiczne
topienie jego książek w klozecie. Jak adwersarze Sorokina zareagują na „Cukrowy
Kreml”? Prawdopodobnie równie histerycznie. A autor po raz kolejny będzie mógł
zacytować Czechowa: „Trudno winić lustro za to, że odbicie się nie podoba”.
Włądimir Sorokin
„Cukrowy Kreml”
tłum. Agnieszka Lubomira
Piotrowska
W.A.B., Warszawa 2011
(tekst ukazał się pierwotnie w "Życiu Warszawy")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz