czwartek, 29 marca 2012

WEWNĘTRZNY TRUP ROSJI - Wiktor Pielewin "Kryształowy świat"

„Kryształowy świat”, zbiór wczesnych opowiadań Wiktora Pielewina, to zbiorowy sen o Rosji. A raczej halucynacyjno-groteskowy koszmar

„Kryształowy świat” to już ósma książka Pielewina przetłumaczona na język polski. Doskonale wiemy więc, czego można się spodziewać – postmodernistycznego szaleństwa z rosyjskim sznytem. Spójrzmy choćby na pierwsze zdanie książki, rozpoczynające tytułowe opowiadanie: „Każdy, komu 24 października 1917 roku zdarzyło się wąchać kokainę na wyludnionych i odczłowieczonych piotrogrodzkich ulicach, wie, że człowiek wcale nie jest królem stworzenia”. Tylko Pielewin może się pokusić o umieszczenie akcji w Piotrogrodzie w przeddzień rewolucji, zaordynowanie żołnierzom działki białego proszku i bawienie się efektami tak wybuchowej mieszanki. A efekty są zaiste piorunujące – wizyty zagadkowych przechodniów towarzyszą bełkotliwym wykładom jednego z bohaterów o zmierzchu cywilizacji zachodniej. Fakt, że nasz junkier cytuje dzieło Spenglera, które jeszcze wówczas się nie ukazało, przypomina tylko, że czytamy przecież Pielewina! Autora, który w jednym tekście potrafi z maestrią połączyć quasimistycyzm, buddyzm, współczesną reklamę, radziecką kolektywizację, wilkołaki i Aleksandra Puszkina. A że takich tekstów jest w „Kryształowym świecie” aż dziewiętnaście, frajda jest tym większa.
Chociaż rozpiętość stylistyczna i tematyczna tego tomu jest ogromna, opowiadania w nim zawarte spaja podstawowa myśl. Nasze życie to fikcja – twierdzi przekornie Pielewin i na poparcie tej tezy wyciąga z rękawa kolejne asy. A to opisze sektę Antonowa, który postulował istnienie „wewnętrznego trupa”, a to zrewolucjonizuje Darwinowską tezę o pochodzeniu gatunków, wreszcie stwierdzi, że Stalin nie istniał, a jego rolę odgrywały coraz to nowe osoby charakteryzowane na wirtualnego wodza narodu. W tych opowiadaniach wszyscy zaglądają za krawędź bytu – i racjonalizatorka pracy z tramwajowej zajezdni, i babcia klozetowa z szaletu na bulwarze Twerskim, i zwykły student, który odkrywa nagle, że życie to umiejętność śnienia na jawie. Zwłaszcza w Rosji, której rzeczywistość to przecież sen szaleńca. Czy to my śnimy, czy raczej jesteśmy śnieni – nieważne, jak bowiem twierdzi pewien wilkołak: „Możliwe, że mi się to śni, możliwe – że śni się wam, ale jedno jest pewne: coś się dzieje”. I to właśnie jest Pielewina recepta na sukces.
Być może kluczem do tej książki (jak również do całej twórczości Pielewina) jest opowiadanie „Niebieska latarnia”. Obóz pionierów, cisza nocna. Zgaszone światła w sali, gdzie, prycza w pryczę, leżą kilkunastoletni chłopcy. Udają przed opiekunką, że śpią, a gdy ta wyjdzie, zaczynają opowiadać sobie przerażające, wymyślane na poczekaniu historyjki – o martwym mieście, szkieletach na dyrektorskim fotelu i o matce, która wysysała krew ze swoich dzieci. Pielewin zdaje się być takim wiecznym chłopcem – nie wyzbył się dziecięcej fantazji oraz chęci do straszenia i rozśmieszania innych. Sam również się przy tym świetnie bawi. A że jest na dodatek cyniczny, ironiczny i z absolutną powagą tworzy fantasmagoryczne wizje – tym lepiej dla nas. No i jest wyszczekany. Zupełnie jak chłopiec o ksywce (nomen omen) Tołstoj, który na pytanie interweniującej opiekunki „Kto tu jest głównym trupem?” odpowiada z godnością: „Główny trup jest w Moskwie na placu Czerwonym”.
Ktoś jeszcze się dziwi, dlaczego Pielewina kochają czytelnicy, a jego książki bojówkarze z proputinowskich organizacji palą na stosie? Na placu Czerwonym zresztą...

Wiktor Pielewin
„Kryształowy świat”
tłum. Ewa Rojewska-Olejarczuk
W.A.B., Warszawa 2008

(tekst ukazał się pierwotnie w "Życiu Warszawy")

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz