niedziela, 24 lutego 2013

JOGGING Z CIORANEM - Francesco Cataluccio "Jadę zobaczyć, czy tam jest lepiej"



„Wiadomo, czym się kończą młodzieńcze przysięgi składane przy okazji oglądania miasta z odpowiedniej wysokości!” – pisze ironicznie Francesco Cataluccio na początku swojej książki, osadzając pewne zdarzenie z własnego życiorysu w kontekście przysięgi Aleksandra Hercena i Nikołaja Ogariowa. To, co dla dwóch zapalczywych Rosjan oznaczało dozgonną walkę o wolność, u włoskiego pisarza oznacza z kolei walkę o sprawiedliwość. A raczej walkę o Sprawiedliwych, ponieważ Cataluccio, zapamiętawszy z dzieciństwa odnoszące się do Talmudu opowieści babki swojego kolegi ze szkolnej ławy, wypełnia daną mu przysięgę – odnaleźć tylu Sprawiedliwych, ile się tylko da. Aczkolwiek robi to ze znacznym opóźnieniem i właściwie niemal na łożu (domniemanej) śmierci. Podupadłszy bowiem na zdrowiu, Cataluccio zebrał się do spisywania świadectw o zapomnianych niejednokrotnie bohaterach, którzy poświęcili życie dla ratowania innych, ale też, niejako przy okazji, zaczął wspominać swoich znajomych – światowej sławy literatów. Cataluccio stawia zresztą między Sprawiedliwymi a pisarzami (zwłaszcza tymi, którzy w swojej twórczości dotykali niełatwej historii XX wieku) znak równości – literatura ma bowiem dla niego moc ocalającą. Książka Cataluccio jest zatem osobistym katalogiem Sprawiedliwych, ale też, ze względu na swój wspomnieniowy charakter, swoistym rodzajem kadiszu, modlitwy za zmarłych. A że taka modlitwa ma moc przywracania do życia, książkowe wspomnienia również miały moc uzdrawiającą. „Śmiertelna” choroba Cataluccio okazała się niegroźna. Jedynym jej efektem, jakże osobliwym i pozytywnym, jest ów „niemalże brewiarz środkowoeuropejski”.
Swój „brewiarz” Cataluccio dzieli na rozdziały poświęcone konkretnym miastom, z którymi związane są losy Sprawiedliwych lub – o wiele częściej – znajomych pisarzy. Terenem, po którym porusza się Cataluccio, jest przede wszystkim Europa, osobliwie Europa Środkowa, a zwłaszcza Polska – włoski pisarz i filozof jest bowiem slawistą, który poświęcił się zwłaszcza studiowaniu polskiej kultury. I – jak każdy neofita – daje się ponieść swojej miłości. Niestety. Weźmy choćby taki fragment: „Polska jest wymarzoną krainą wszelkiej obfitości, krainą wielu sprzeczności, ludzkich tragedii i ludzkiego bohaterstwa, a więc miejscem szczególnie żyznym dla kultury i poezji”. Zęby bolą od tej słodyczy. Ale pasja Cataluccio ma też swoje plusy – nawet wtedy, gdy pisze oczywiste dla nas rzeczy, jego zapał i inne spojrzenie zawsze pomagają mu znaleźć takie aspekty znajomej, zdawałoby się, rzeczywistości, z której nie zdajemy sobie sprawy. Równie urocza jest eseistyczna ekwilibrystyka Cataluccio, który traktuje opowieść jak domino – jeden klocek przewraca drugi, wszystko jest ze sobą powiązane i nierzadko historia zatacza koło. Nieraz trudno znaleźć w osobistych esejach Cataluccio myśl przewodnią i głównego bohatera – ale ten galimatias jest jego znakiem rozpoznawczym. Tak jak to jest choćby w rozdziale warszawskim, gdzie jego tok wypowiedzi płynnie przechodzi od Chopina do Le Goffa, zahaczając po drodze o Kunderę, Norwida, Szpilmana, Kotta i Geremka. I choć czasami pewne powiązania wewnątrztekstowe są cokolwiek nieuzasadnione, a niektóre opowieści nie wznoszą się ponad zwięzłą encyklopedyczną notkę, w większości rozdziałów Cataluccio radzi sobie na szczęście doskonale, tropiąc po całym świecie polskie ślady (stąd też owa „niemalże” środkowoeuropejskość w podtytule – w Nowym Jorku autor chodzi śladami Kosińskiego, zaś w Buenos Aires wraz z Kapuścińskim odnajduje Gombrowiczowskie tropy).
Książka Cataluccio jest przede wszystkim erudycyjnym i niezwykle osobistym spacerem po literaturze. Spacerem śladami wielkich nazwisk i z wielkimi nazwiskami. Z kimże bowiem Cataluccio się nie znał – z Pawłem Hertzem odnalazł we Florencji zapomniany grób Stanisława Brzozowskiego, z Hrabalem pił piwo w Pradze, w Maisons-Laffitte bywał jak u siebie, Herling-Grudziński niemal go nie usynowił, Herbert u niego pomieszkiwał, z Brodskim i Szymborską zwiedzał Wenecję (z tą druga akurat dużo mniej, ponieważ duszny i wilgotny klimat niezbyt jej odpowiadał i raczej nie wychodziła z pokoju), Zagajewskiego wspomagał w działalności konspiracyjnej, gdy ten przebywał w Berlinie, Jerofiejewa odwiedził w Moskwie tuż przed jego śmiercią. Anegdota goni anegdotę, nie sposób nawet przytoczyć wszystkich nazwisk.
Jedną historyjkę pozwolę sobie jednak przytoczyć w całości. Na zachętę. Niech świadczy o stylu Cataluccio. Rzecz dzieje się w latach 80. w jednym z paryskich parków: „Przebiegł przed nami starszy pan w wielobarwnym stroju treningowym, w żółtych butach i z białą opaską na przegubie w miejsce zegarka. Biegł równo i dystyngowanie, bez śladu zmęczenia, jak człowiek, który uprawia ten sport codziennie. Kątem oka dostrzegł nas i trochę zwolnił bieg. Rozpoznał moją przyjaciółkę i biegnąc tyłem, jak klaun w cyrku, przywitał się z nią z dziarskim uśmiechem, ukazując wszystkie trzydzieści sześć zębów. Wymienili w pośpiechu parę zdań, a on wciąż biegł w miejscu. Potem wrócił na swój kurs, mocno przyspieszając i omijając ruchem biodra plastikową przeszkodę. Spytałem, kto to. „Nie poznałeś go? To Émile Cioran”, odpowiedziała mi Dorota. Żółć się we mnie wzburzyła: „Jakże to? Ten nieszczęśnik, który całe lata zamęczał nas swoim pasjonującym „Zarysem dekompozycji” i uwodził ideą, że najlepszą rzeczą w życiu jest odebranie go sobie, dba o formę jak pierwszy lepszy mydłek, byle się nie postarzeć!”. Po powrocie do Włoch sprzedałem wszystkie jego książki handlarzowi pod domem i za uzyskaną sumę kupiłem sobie stary angielski srebrny nóż do krojenia tortu.
Kurtyna.

Francesco M. Cataluccio
„Jadę zobaczyć, czy tam jest lepiej. Brewiarz niemalże środkowoeuropejski”
tłum. Stanisław Kasprzysiak
Znak, Kraków 2012

Tekst ukazał sie pierwotnie w "Lampie"

CHŁODNYM OKIEM - Petra Soukupová "Zniknąć"



Trzy historie o utracie rodzinnych więzi podane sprawozdawczym tonem.

Czescy krytycy są zachwyceni, czytelnicy ruszyli tłumnie do księgarń. Nad Wełtawą narodziła się nowa literacka gwiazda, która bez trudu zgarnęła najważniejsze nagrody za zbiór „Zniknąć” – trzy dłuższe nowele poświęcone niełatwym rodzinnym relacjom i codziennym  problemom. Brak, utrata, pustka. A do tego wszystkiego dzieci jako główni bohaterowie. Wszystko to wygląda podejrzanie i z daleka już trąci łzawym sentymentalizmem, ewentualnie – w wersji hard – naturalistycznym epatowaniem obrazkami z domowego piekła. Nic z tych rzeczy – Petra Soukupová świadomie unika wszelkich ekstremów i stawia na emocjonalny constans, który dopełnia chłodem beznamiętnej narracji. Dzięki dystansowi i chirurgicznej precyzji opisu udało się jej w doskonały sposób uchwycić pełne napięć rodzinne dramaty.

Autorka spogląda na swoich bohaterów chłodnym okiem biologa wpatrującego się przez mikroskop w mały wycinek życia. A to, co widzi, opisuje językiem stricte sprawozdawczym, oddając głos to dorosłym, to dzieciom. Pozwala to zaakcentować rozziew między zaabsorbowanymi własnymi sprawami rodzicami, a ich wyobcowanymi potomkami. W nowelach Soukupovej obie grupy są w podobny sposób nieporadne – dzieci, ponieważ w swojej naiwności niewiele mogą zrozumieć z zaskakująco okrutnego świata, dorośli zaś, gdyż w ambicjonalnej pogoni za własnym szczęściem utracili podstawowe zasady moralne i obnażyli wszelkie swoje słabości. Tę prawdę o utracie złudzeń, o pewnego rodzaju braku, który rozrasta się w niemal każdej rodzinie niczym nowotwór, Soukupová opisuje rezygnując z wielkich słów, a stawiając na obserwację pozornie mało istotnych szczegółów. Dzięki temu zamiast książki wzruszającej czy wstrząsającej, otrzymujemy książkę prawdziwą. Tylko tyle i aż tyle.  

Petra Soukupová 
"Zniknąć"
tłum. Julia Różewicz
Afera, Wrocław 2012     




poniedziałek, 11 lutego 2013

KOLAŘA KOLAŻ ZE SŁÓW - J. Kolař "Naoczny świadek"

Dziennik Kolařa z 1949 roku to zapis rzeczywistości w stanie zapaści i upodlenia. Za skrajną obiektywność i nonkonformizm czeskiemu artyście przyszło zapłacić wysoką cenę.

„Cały naród i każdy jego członek odda wszystkie swe siły i umiejętności w służbie budownictwu socjalistycznemu. Nasi rolnicy już rozpoczynają realizację planu pięcioletniego […]. Dlatego ogłaszamy konkurs na najlepsze dzieło literackie (opowiadanie, felieton, wiersz), którego tematem jest wykonanie zadań, jakie stawia pięciolatka przed kobietami pracującymi w rolnictwie:

1. Zwiększenie produkcji jaj i chowu kur niosek.
2. Zwiększenie liczby loch i starszych cieląt.
3. Zwiększenie produkcji i zawartości tłuszczu w mleku.

Autorom najlepszych prac literackich zostaną przyznane nagrody, łącznie 6 kg kawy, 5000 papierosów i 50 l wina, które ofiarował minister rolnictwa, pan J. Ďuriš” – okólnik Związku Pisarzy Czechosłowackich z dnia 23.2.1949 roku Jiří Kolař przytacza w swoim dzienniku bez komentarza. Bo i komentować nie ma co. Komunistyczny ustrój, który zapanował w Czechosłowacji po „zwycięskim lutym” 1948 roku, przejawiał się między innymi i w takich perełkach nowomowy wprzęgniętej w wytyczne polityki twórczej.

Kolař, początkujący poeta i artysta plastyk wychowany na francuskim surrealizmie, musiał dostrzegać w nowym ustroju również akcenty humorystyczne, wszak groteski i absurdu socrealizm nie szczędził. Schodziły one jednak na plan dalszy, zdławione przez nieodłączne poczucie grozy i beznadziei: „Uruchomili rynek. Praga przypomina mrowisko, w które uderzył piorun. Kolejki przed wolnymi teraz sklepami nie mają końca. Czy mury też zwariowały? Metr materiału na sukienkę kosztuje 6000 koron, półbuty męskie 4500, pikowana kapa na łóżko 18 000, duży ręcznik frotté 11 000 koron, koszula 1000. Kobietami w chustkach na głowie kieruje taka sama chciwość jak kobietami w gronostajach. Moja miesięczna pensja wynosi 4300 koron”.

Dziennik Kolařa z 1949 roku jest zapisem rzeczywistości w stanie zapaści i upodlenia. Zapisem tym bardziej przygnębiającym, że poeta z premedytacją zastosował w nim metodę skrajnej obiektywności, pozwalając sobie na osobiste uwagi w wyjątkowych sytuacjach – pojawiający się w nich ton oburzenia podkreśla moralną niezawisłość artysty, drżącego „nad utratą okaleczonej szczypty wolności”. O utratę tejże nie było trudno – wystarczyło odmówić wdrożenia w życie jednego z setek odgórnych okólników i cała kariera sypała się w gruzy. Schemat był prosty – „Nie podpiszesz i jesteś podżegaczem wojennym”. Kolař odciął się wyraźnie od politycznych nacisków i piętnował konformistyczne postawy swoich kolegów, nawołując do ocalenia najwyższego celu wszelkiej sztuki: „Nie bądźmy nowymi naiwniakami, zadanie i posłannictwo literatury i sztuki od dawien dawna aż do dziś jest takie samo, w swej złożoności brzmi ono niezwykle prosto: NIE KŁAMAĆ!”. Za obronę swoich ideałów Kolař zapłacił wysoką cenę – w 1950 roku został wydalony z pracy w wydawnictwie, trzy lata później trafił do więzienia, po Praskiej Wiośnie objęty został zakazem publikacji, wreszcie wyemigrował do Francji. Jednak już wcześniej, w czasie normalizacji, większość jego książek została wycofana ze sprzedaży i przeznaczona na przemiał – „Naoczny świadek” został opublikowany w pełnej wersji dopiero w 1983 roku. Do ojczyzny powrócił w roku 1997, na pięć lat przed śmiercią.

Jednakże – na szczęście! – etyczny wymiar dziennika Kolařa nie bierze góry nad jego stroną estetyczną. Jest to bowiem utwór o wielowarstwowej strukturze, w ramach której moralne odezwy – niestety, popadające niekiedy w nadmierny patos i pretensjonalność – sąsiadują z wierszami, poetyckimi notatkami z rzeczywistości, zapiskami snów, podsłuchanymi rozmowami, uwagami na marginesach lektur. Kolař nieustannie miesza porządki – polityczny, sprawozdawczy, oniryczny, metaforyczny, realistyczny. Ta stylistyczna przeplatanka zdaje się wyrastać z jego prac plastycznych, w których do perfekcji doprowadził metodę (nomen omen) kolażu. I w plastyce, i w literaturze wierny był podstawowej zasadzie – głównym budulcem jest słowo, forma zaś jego ujęcia i zaprezentowania podlega ciągłym przeobrażeniom. Dzięki temu czytelnik „Naocznego świadka” wrzucony jest w wir językowy, który wciąga go w siebie z taką siłą, że z czasem zaczynają zanikać różnice w organizacji tekstu. Gazetowa notatka staje się złym snem, rodzajowe scenki przemieniają się w wiersze, wiersze zaś komentują rzeczywistość, a sny stają się publicystyczne. Weźmy dla przykładu zapisek o zabijaniu szczurów – mamy tu i zasłyszaną opowieść, i atmosferę rodem z sennego koszmaru, i praską rzeczywistość, i obrazowanie godne surrealistycznych poetów, i wreszcie nieoczekiwaną, doraźną, polityczną puentę. Krótki, wstrząsający, arcydzielny fragment. Zapisek, jakich w „Naocznym świadku” znajdziemy wiele.

Ten literacki eksperyment podlega wszak jednej regule – podstawą jest tutaj rzeczywistość, w której pierwsze skrzypce grają bohaterowie przeciętni, zwykli ludzie, mówiąc językiem ówczesnej propagandy – proletariusze. Kolař, który był artystycznym samoukiem, lubił podkreślać swoje robotnicze pochodzenie (prace przygotowane na swoja pierwszą wystawę podpisał „Jiří Kolař – stolarz, Kladno”). Zanim poświęcił się pracy artystycznej miał na koncie, obok stolarki, kilkadziesiąt epizodów w równie niepoetyckich zawodach. Uważał to za powód do dumy, twierdząc, że „poeci mają nędzne biografie”. Dlatego lubił przebywać z hutnikami, murarzami, sklepowymi. Chadzał do knajp, gdzie zbierali się pracownicy z huty w Kladnie, i wysłuchiwał opowieści, które potem stawały się fundamentem jego poetyckich narracji. Taki styl pracy świetnie oddaje tytuł jednego z zapisów: „Postanowiłem wyjść z domu z piórem”.

Upodobanie do robotników i snutych przez nich opowieści Kolař dzielił ze swoim serdecznym przyjacielem i zarazem rówieśnikiem, Bohumilem Hrabalem, któremu najpierw umożliwił poetycki debiut, a później namówił go, by zrezygnował z poezji na rzecz prozy. Hrabal jest jednak nieobecny w dzienniku Kolařa (chyba że jest nim „znajomy poeta” z jednego z zapisków, który po powrocie z pracy usnął w kościele ze zmęczenia), jego czas nadejdzie dopiero za dekadę. Są za to sportretowani inni poeci – Josef Hiršal, Vladimír Holan i przede wszystkim František Halas. Halasowi, jednemu z największych czeskich twórców, poświęca Kolař wiele miejsca. Niezwykle dramatyczne są zapiski, w których Kolař opisuje ostatnie dni życia Halasa. W tym kontekście „naoczny świadek” z tytułu dziennika, którego motto zaczerpnięte zostało zresztą z wiersza Halasa, staje się nie tylko świadkiem zbrodniczej epoki, nie tylko świadkiem szarej codzienności, spod której poetyckie oko wyłuskuje prawdziwe diamenty, lecz także jest świadkiem zerwania pewnej tradycji kulturalnej, która wraz ze śmiercią Halasa zdaje się odchodzić w przeszłość. Te główne porządki, polityczny i kulturalny, idą ze sobą w parze – pod koniec lat 40. dokonuje się, zdaniem Kolařa, symboliczna zamiana światopoglądowa, za którą postępuje „zerwanie poczucia więzi i wspólnoty ogólnoludzkiej”.

„Naoczny świadek” jest ostrzeżeniem przed nadchodzącymi zmianami: „Wszystko runie w jedną przepaść fałszu i kłamstwa, najpospolitszego barbarzyństwa!” – te profetyczne słowa Kolař wypowiedział w 1949 roku.

Publikacja „Naocznego świadka” towarzyszyła zorganizowanej przez krakowski MOCAK wystawie Jiříego Kolařa „Kolaż z łasiczką” (zakończona 27 stycznia). Warto także sięgnąć po wydany z tej okazji katalog, który ukazując późniejszą artystyczną drogę Kolařa staje się ważnym, kontrapunktowym dopowiedzeniem „Naocznego świadka”.

Jiří Kolař
"Naoczny świadek. Dziennik z roku 1949"
tłum. Renata Putzlacher-Buchtová
MOCAK, Kraków 2012

Tekst ukazał się pierwotnie na stronie http://xiegarnia.pl/