poniedziałek, 24 marca 2014

OJCZYZNA, KOZETKA - Dzwinka Matijasz "Powieść o ojczyźnie"


Polskie tłumaczenie „Powieści o ojczyźnie” ukraińskiej pisarki Dzwinki Matijasz ma swoją premierę 3 marca 2014 roku. Dlaczego zwracam uwagę na datę? Przede wszystkim dlatego, że 1 marca 2014 roku rosyjska Rada Federacji zagłosowała jednogłośnie za wysłaniem wojsk rosyjskich na teren Ukrainy. Uchwała ma zostać podpisana w poniedziałek 3 marca. Przypominam tę datę dlatego, że pierwsze zdanie książki – powtórzmy ten tytuł – „Powieść o ojczyźnie” brzmi: „Jeszcze Krasna Armia przejdzie po naszej ulicy, zobaczycie”. Piszę o tym wszystkim po to, by od razu na wstępie zaznaczyć, że wbrew tytułowi i wbrew zaskakującej i złowrogiej koincydencji, powieść Matijasz nie powinna być czytana w kluczu politycznym. Chociaż, przepraszam, jest u Matijasz wiele elementów bogoojczyźnianych. Nie są to jednak ornamenty ze sztandaru. Bóg jest instancją, do której w żarliwym, litanijnym monologu zwracają się bohaterki powieści. Bohaterki – ponieważ Matijasz rozpisuje swoją narrację na kilka kobiecych głosów. Każdą z nich wyposaża w odmienne doświadczenia i sposób ich artykulacji, jednak widać wyraźnie, że krótka część pierwsza (a właściwie ledwie wstęp do całości) znacznie odstaje od reszty tekstu. Opowieść małej dziewczynki (w której domyślać się można silnych akcentów autobiograficznych) podana jest w miarę klasycznej formie. Odpowiada to prostocie rozumienia, a czasami uroczemu zdziwieniu spowodowanemu niezrozumieniem świata dorosłych. To właśnie z tej części pochodzi najpiękniejszy, najbardziej symboliczny i poetycki opis znaczenia, czy raczej życzeniowego rozumienia ojczyzny: „ojczyzna to kiedy w domu nie zamyka się drzwi, przychodzę i nie muszę szukać klucza, przechodzę przez próg i zamykam oczy, bo pachnie tak, jak pachniało zawsze, zapachy nie przemijają, nie starzeją się jak ludzie”.
Nieco idealistyczna ojczyzna, za jaką tęskni, i jak ją sobie wyobraża mała dziewczynka, jest ojczyzną inną od tej, jak postrzegają ją pozostałe bohaterki. W ich skomplikowanym świecie, a przede wszystkich w ich skomplikowanych ciągach myślowych, poddanych kapryśnemu tokowi zaskakujących asocjacji, ojczyzna, jeśli w ogóle zechcą kłopotać się takimi sprawami, staje się synonimem przytulnego świata. A raczej odwrotnie – potrzeba spokoju, ciepła i  zrozumienia zestawiona jest z myślą o ojczyźnie („Kiedy jest mi zimno, myślę o swojej ojczyźnie”). Myśl o ojczyźnie pomaga w momencie, gdy szuka się miejsca, żeby się ogrzać. Choć tak naprawdę słowo ojczyzna staje się coraz bardziej rozmyte i zmienia się w słowa kolejne, lepiej oddające świat wewnętrzny przedstawionych kobiet. Tymi słowami są „dom”, „bliskość”, „ciało” i – najważniejsze z nich (choć często odnoszące się do wyimaginowanego desygnatu) – Ty. Wewnętrzne monologi „spisane” przez Matijasz są wszakże – mimo tego, że „ja” jest w nich eksplikowane niemalże ponad miarę – skierowane do najbardziej wytęsknionego, najbliższego, najważniejszego odbiorcy. Może to być Bóg, może być mężczyzna, może być fantom. Wypowiedzi poszczególnych kobiet w „Powieści dla ojczyzny” są bowiem czymś w rodzaju psychoanalitycznej sesji lub spowiedzi. Przy czym czytelnik pełni tu rolę spowiednika lub psychoanalityka, który ma szansę wniknąć w najbardziej skrywane tajemnice ludzkiej duszy. Czytelnik musi być więc gotowy na stawienie czoła strumieniom świadomości, które nierzadko dalekie są od fabularnej klarowności i od przyczynowo-skutkowej narracji. Czasami można wręcz odnieść wrażenie, że obcujemy z monologami osób, u których zaciera się granica między rzeczywistością a złudzeniem. Jeśli czytelnik zaakceptuje taki sposób prowadzenia powieści, wniknie bez reszty w świat kobiecej psychiki, którego odkrywanie jest głównym tematem powieści Matijasz. Jeśli do tego bliska jest mu wyobraźnia poetycka, porwie go bez reszty ten nurt kłębiących się zdań. Jeśli ktoś tęskni z kolei za tradycyjną narracją, za fabularnym porządkiem i klasycznymi opowieściami, po lekturze „Powieści o ojczyźnie” może poczuć się nieco zagubiony. Ale na pewno nie zostanie z niczym i zawoła: „Z tego można zrobić kilka opowieści”! Ten tytuł jest już jednak zajęty. I, mimo wszystko, nie do końca się nadaje. Bardziej odpowiednim tytułem dla powieści Matijasz byłoby „Z tego można zrobić kilkadziesiąt wierszy”. A nie mówiłem, że „Powieść o ojczyźnie” jest tytułem mylącym? 

Dzwinka Matijasz
"Powieść o ojczyźnie"
tłum. Bohdan Zadura
Biuro Literackie, Wrocław 2014

(tekst ukazał się pierwotnie na stronie biuroliterackie.pl)

PODRÓŻE W MIEJSCU - Mariusz Wilk "Dom włóczęgi"

Mariusz Wilk, outsider polskiej literatury, staje się coraz bardziej osobny. I wsobny.


Dom nad Oniego był do tej pory dla Mariusza Wilka chwilową przystanią między podróżami, miejscem wytchnienia, początkiem i końcem każdej tropy. Aż wreszcie przerodził się w punkt docelowy, w którym włóczęga stał się – czy definitywnie? – pustelnikiem, który z zaonieżskiej głubinki przepowiada zmierzch pogrążonej w symulakrach zachodniej „syfilizacji”. Skąd to nagłe zatrzymanie i rezygnacja z życia w drodze? Powody są dwa. Po pierwsze – autor „Wołoki” poczuł, że „rokom coraz bliżej do wyjścia”, czyli, tłumacząc z „wilczego wolapiku” na nasze, jest już za stary na podróżowanie. Po drugie – narodziny córki zakotwiczyły pisarza na dobre w Kondzie Biereżskiej, a jednocześnie pozwoliły znacznie poszerzyć życiowy horyzont. Wpatrywanie się w oczy dziecka i objaśnianie Martuszy świata nieoczekiwanie stało się dla Wilka najważniejszą ze wszystkich podróży.

Rozpięty między dziennikiem a esejem „Dom włóczęgi” jest dzięki intymnej atmosferze najbardziej wyciszoną i kontemplacyjną książką Wilka. Książką, w której duchowa wyprawa w poprzek czasu staje się ważniejsza od eksploracyjnej gorączki jego poprzednich utworów. Ponad wędrówki po obrzeżach Rosji autor przedkłada w niej podróż w głąb prywatnego mikrokosmosu. Tropa Wilka wiedzie teraz wśród słów (dużo tu refleksji nad dziełami pokrewnych mu autorów – Chatwina, Nootebooma, Bouviera, Thubrona) i obrazów – ze świecą szukać we współczesnej polszczyźnie tak prześwietnych opisów upartego trwania natury. I coraz wyraźniej biegnie ku temu, co niewypowiedziane.

Ostatni, jak zapowiada autor, tom „Dziennika Północnego” jest uspokojeniem oddechu, namysłem nad biegiem rzeczy. I tak też należy go czytać – w tempie medytacyjnym.

Mariusz Wilk
"Dom włóczęgi"
Noir sur Blanc, Warszawa 2014 

(tekst ukazał się pierwotnie na stronie xiegarnia.pl)