środa, 6 sierpnia 2014

KONIEC ŚWIATA W KARPATACH - Ádám Bodor "Ptaki Wierchowiny"


Ádám Bodor stworzył karpacką wersję realizmu magicznego, w którym więcej jest dusznej kafkowskiej atmosfery niż márquezowskiej cudowności.
Pierwsze zdanie powieści Ádáma Bodora „Ptaki Wierchowiny” może się wydać dalekim echem otwarcia „Stu lat samotności”. Porównanie węgierskiego pisarza do Márqueza jest na pierwszy rzut oka uzasadnione – w „Ptakach Wierchowiny”, jak też w innych powieściach Bodora, codziennością jest bowiem to, co pozostaje nierzeczywiste. Nikt nie dziwi się tutaj dziecku z trzema nogami, lub ciąży trwającej dwa lata. Ale powieściowego świata Bodora nie da się nijak określić mianem realizmu magicznego. Nie ma on przecież nic wspólnego z magią rozumianą jako cudowność. Wszystkie „magiczne” wydarzenia w „Ptakach Wierchowiny” zaświadczają raczej o przenikającej wszystko atmosferze grozy i bezbrzeżnej pustki. To niemalże liryczny opis apokalipsy, która rozgrywa się w dobrze nam znanym świecie.
Wierchowina, Lwów czy Czerniowce – miejsca z powieści Bodora z łatwością znajdziemy na mapie. Ale ten sztafaż geograficznego konkretu ma jedynie na celu uwypuklenie, umocnionego przez historię i literackie tradycje regionu, fatalizmu wierchowińskich – i szerzej: środkowoeuropejskich – losów. Fikcyjna Jabłońska Polana – miejsce, gdzie rozgrywa się akcja powieści – jest więc poniekąd z tego świata (pogranicze Ukrainy, Rumunii i Węgier), a jednocześnie jest odstręczająco obce. Podobnie rozchwiane jest poczucie czasu – wszystko dzieje się niby dziś, a przecież jakby sto-dwieście lat temu. A najpewniej w ogóle poza czasem. O tym dziwnym miejscu i jego historii opowiada Adam, członek brygady doglądającej źródeł wody termalnej – lokalnego bogactwa naturalnego, dzięki któremu w Jabłońskiej Polanie kwitło życie. Ale to już przeszłość, ponieważ miasteczko wyludnia się w zastraszającym tempie, a jego mieszkańcy znikają w tajemniczych okolicznościach. To, co brzmi jak scenariusz taniego horroru, w istocie jest literackim arcydziełem. Bodor kapitalnie łączy historiozofię z katastrofizmem, metafizykę przełamuje ironią, a wszelką wzniosłość zagłusza zwierzęcymi instynktami bohaterów. W efekcie powstał post-totalitarny koszmar, rozgrywający się w scenografii, która mogłaby być idylliczna, ale w istocie przesiąknięta jest trupim fetorem. „Ptaki Wierchowiny” w efekcie są, zgodnie z podtytułem, karpacką „wariacją na temat dni ostatnich”, dziwnie swojską opowieścią o powolnym zanikaniu świata.
Ádám Bodor
„Ptaki Wierchowiny”
tłum. Elżbieta Cygielska
Czarne, Wołowiec 2014

(tekst ukazał się pierwotnie w "Polityce")