czwartek, 21 listopada 2013

PUNK IS (NOT) DEAD - Jarolav Rudiš "Koniec punku w Helsinkach"



 
Powieść Jaroslava Rudiša jest, zgodnie z tytułem, punkowa – prosta jak trzy akordy i szczera jak darcie mordy. Ale też nostalgiczna. I mądra.

Jaroslav Rudiš reinterpretuje w „Końcu punku w Helsinkach” legendę o kultowej parze punk rocka, Sidzie i Nancy, osadzając ją w środkowoeuropejskim kontekście demoludów. Sidem jest NRD-owski punkowiec Ole, który w roku 1987 przyjeżdża do Pilzna na koncert zespołu Die Toten Hosen, Nancy zaś to 17-letnia Czeszka, pragnąca uciec do zachodnich Niemiec, by zaznać upragnionej wolności. Okazuje się, że to właśnie w tamtym miejscu i w tamtym czasie, w Czechosłowacji doby Husáka i w przaśnych wschodnich Niemczech Honeckera, ta punkowa historia miłości tragicznej nabiera właściwego znaczenia. Hasło „No future” pasowało bowiem o wiele bardziej do socjalistycznej beznadziei niż do wspieranego przez przemysł muzyczny sztucznie wykreowanego buntu angielskich nastolatków. Dla ówczesnych młodych ludzi z Czechosłowacji, wschodnich Niemiec i reszty socjalistycznego obozu przyszłość naprawdę nie istniała. Nancy z szarego Jesenika, walcząc na swój sposób z systemem (między innymi za pomocą ignorowania interpunkcji w swoim dzienniku) celnie zdiagnozowała stan umysłu jej rówieśników z krajów demokracji ludowej: „Włączysz radio i leci gówno albo Vondračkova. Włączysz telewizor a tam gówno albo seriale o komunistach. Wychodzisz na dwór i też gówno”. Ucieczką z tego gównianego świata pozostawała muzyka, bunt i marzenia. Kiedy jednak marzenia się ziściły, a znienawidzony system upadł, okazało się, że w nowej rzeczywistości nie ma miejsca na dawne młodzieńcze ideały.
Rudiš umiejętnie konfrontuje świat socjalizmu i kapitalizmu, zderzając zapiski Nancy z współczesną narracją Olego, który w zjednoczonych już Niemczech próbuje żyć na punkową modłę, prowadząc wskrzeszającą atmosferę dawnych lat knajpę o nazwie Helsinki. Tyle tylko, że – jak mawia klasyk – bunt mu się nieco ustatecznił, a poza tym w nowym świecie nie ma już miejsca dla takich dinozaurów jak on. Tę smutną prawdę o końcu pewnego mitu i o zgorzknieniu dzisiejszych czterdziestolatków Rudiš podaje w iście punkowy sposób – liczy się prostota, energia i emocje. Ale między wierszami znajdzie się też miejsce na refleksję o tym, że prawdziwą walkę staczamy przede wszystkim nie z realnym bądź wyimaginowanym systemem, ale sami z sobą, z własną pamięcią i z błędami przeszłości. I jeszcze – że bunt jest niezależny od politycznych i społecznych uwarunkowań, albowiem jest wytworem młodych serc i gorących głów. Przekazuje się go niczym pałeczkę następnym pokoleniom, które co prawdą mają już inną muzykę i żyją w innej rzeczywistości, ale nadal buzuje w nich wściekłość i na swój sposób chcą zmieniać świat. 

Jaroslav Rudiš
"Koniec punku w Helsinkach"
tłum. Katarzyna Dudzic
Czeskie Klimaty, Wrocław 2013

środa, 13 listopada 2013

ZGODNOŚĆ OPINII - Dorota Masłowska, Agnieszka Drotkiewicz "Dusza światowa"




Kiedy tylko ogłoszono, że pojawi się wywiad-rzeka z Dorotą Masłowską, od razu wśród malkontentów podniósł się szmer oburzenia – że autorka za młoda, że z zaledwie kilkoma książkami na koncie, że mało angażuje się w medialną obecność. I w ogóle – co ona może nam powiedzieć o życiu? Zapominano przy tym, że autorka „Pawia królowej” już w młodym wieku osiągnęła to, do czego inni twórcy nie dojdą w ciągu całej swojej kariery, że każda z jej niewielu książek była literackim wydarzeniem ogromnej rangi, a niechęć do autopromocji należy upatrywać dzisiaj, w dobie totalnego urynkowienia kultury i medialnej hucpy, raczej jako nie lada zaletę. A że Masłowska dała się wcześniej poznać nie tylko jako brawurowa pisarka, ale też utalentowana komentatorka, o czym świadczą choćby pisane przez nią felietony, apetyt na lekturę wywiadu wzrasta. Należy jednak ostrzec entuzjastów „mówienia Masłem”, że językowych fajerwerków tutaj nie uświadczą – wszak to nie konstrukt narracyjny a zwyczajna rozmowa odsłaniająca prywatne oblicze popularnej pisarki. Nie oznacza to jednak, że Masłowska opowiada w duchu „Vivy” o tym, kto z kim i dlaczego. Autorka „Wojny polsko-ruskiej” nie jest bowiem Miluchem (określenie pożyczone z książki Macieja Sieńczyka), który, pozostając stworzeniem bezbarwnym i wewnętrznie jałowym, chce się wszystkim podobać. „Dusza światowa” to uczciwa rozmowa o sprawach codziennych. Właśnie „codziennych”, a nie ważnych, bo kategoria „ważności” kojarzy się z koturnowością, a tej Masłowska unika jak ognia.
O czym więc mówi się w „Duszy światowej”? O blaskach i cieniach pisarskiego życia, o podróżach, o przesycie kulturą (który najlepiej neutralizuje się taplaniem w wiejskim błocie), o upolitycznieniu literatury i społecznej polaryzacji. O tym, że w dobie wszechobecnej sztuczności obraz prawdziwego życia i szczerych emocji znaleźć można w gazetce „Przyślij przepis”. Czasami pojawiają się passusy nieoczekiwanie pobrzmiewające metafizyczną zadumą, a także radykalne wyznania (choćby te o miłości do „Chłopów” Reymonta). Całość utrzymana jest w tonie przyjacielskiej pogawędki – oto dwie koleżanki plotkują o ciuchach, gotowaniu, fajnych filmach i wielkomiejskim must have/must be. Nie da się ukryć, że ten intelektualny luz przynosi czytelnikowi wiele frajdy. Ale jednocześnie to, co jest największą zaletą książki, jest też jej największą wadą. Doskonale się znające i darzące sympatią  rozmówczynie zgadzają się mianowicie we wszystkim – każda odpowiedź otwierana jest zwrotami „no tak”, „no właśnie”, „to prawda”, „rzeczywiście” i „o to mi chodzi”. A przecież Masłowska potrafi się pięknie nie zgadzać, o czym sama zresztą w książce opowiada, wspominając swoje oburzenie na spektakl „Babel” Mai Kleczewskiej, któremu dała upust na blogu pisanym dla Warszawskich Spotkań Teatralnych. Trochę zatem szkoda, że w „Duszy światowej” Masłowska pozostaje „sympatycznym negocjatorem”. Przydałoby się choć parę razy tupnąć nogą. Ale trudno oczekiwać niewygodnych odpowiedzi po wygodnych pytaniach.

Dorota Masłowska
„Dusza światowa. Rozmawia Agnieszka Drotkiewicz”
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013 

(tekst ukazał się pierwotnie w "Chimerze")