niedziela, 28 czerwca 2015

LITERACKA MAPA EUROPY ŚRODKOWEJ - SULINA


SULINA TOUR

Co przyciągnęło w ostatnich latach na czarnomorskie wybrzeże w Rumunii pisarzy z całej Europy – między innymi Włocha Claudio Magrisa, Czecha Emila Hakla, Anglika Nicka Thorpe’a i Polaka Andrzeja Stasiuka (a jest to lista mocno skrócona, będąca zapewne jedynie wierzchołkiem góry lodowej)? Dlaczego współprowadzone przez tego ostatniego Wydawnictwo Czarne za tytuł swojej sztandarowej serii, w ramach której ukazują się poświęcone Europie Środkowej książki literatury faktu, obrało nazwę niewielkiego (4500 mieszkańców) rybackiego miasteczka u ujścia Dunaju do Morza Czarnego? Na czym polega magia Suliny, w której na dobrą sprawę zwiedzić można jedynie latarnię morską, cerkiew i  wieżę ciśnień? No i port – serce tego rumuńskiego miasta, które poza sezonem turystycznym jest niemal wymarłe. Zresztą turyści przyjeżdżają do Suliny (czy raczej przypływają promem z Tulczy) najczęściej na jeden, góra dwa dni. Atrakcją jest sama wycieczka po delcie Dunaju. Dlaczego zatem ta zagubiona wśród trzcin, piasku i rdzewiejących wraków Sulina jest atrakcyjna literacko? Odpowiedź jest prosta, ale nie zdradzajmy jej od razu. 

Najpierw – pierwsze spotkanie z miastem. Gdybyśmy chcieli polegać na opisach autorów, którzy o Sulinie pisali (czy raczej – napomykali), wrażenie zazwyczaj jest odstręczające.

Sulina zdaje się miejscem opuszczonym, wygląda jak plan filmowy w jakiś czas po nakręceniu zdjęć, gdy ekipa porzuciła już niepotrzebne dekoracje, kostiumy i rekwizyty(…).
Plaża jest szeroka, ludzie wyglądają jak abstrakcyjne manekiny, w piasku tkwi kilka bezużytecznych radarów, niczym wraki okrętów lub szkielety gigantycznych ptaków, starych żurawi o pożółkłych i rdzawych piórach, unoszących taoistycznych mędrców do ich nieba. Matowe i oleiste morze pachnie naftą i kołysze te same co zwykle odpady.
(Claudio Magris, „Dunaj”, tłum. Joanna Ugniewska, Anna Osmólska-Mętrak, Czytelnik, Warszawa 2004; wydanie oryginalne – 1986).





 



Droga nad morze ciągnęła się przez pustynny bezdrzewny wygon. Wraki statków, holowników i kutrów rdzewiały w piasku. Woń zwierzęcego nawozu wisiała nad okolicą jak gorąca mgła. Słone podmuchy od morza ginęły w niej bez śladu. W szarożółtym pejzażu tkwiły betonowe bunkry. (Andrzej Stasiuk, „Jadąc do Babadag”, Czarne, Wołowiec 2004)











Przede mną rozpościera się piaszczysto-błotnista równina pełna darni i krowich placków. Na horyzoncie dominuje kadłub statku towarowego pozbawionego nadbudówki. Wystaje z plaży, podparty belkami ze wszystkich stron, zardzewiały i ciemny. Za nim kłębi się oleisto-tęczowy pas morza(…).
Szarożółte słońce ląduje w szarożółtych wodach. Wrak statku ciemnieje, morze lśni jak ołów.
(Emil Hakl „Zasady śmiesznego zachowania”, tłum. Julia Różewicz, Afera, Wrocław 2013; wydanie oryginalne – 2010)








Sulina pławi się w wiosennym słońcu – stare statki rdzewiejące w szuwarach, ulice jednopiętrowych domów pozwracanych mniej więcej w stronę porośniętych trzciną brzegów, kopulaste wieże cerkwi w centrum miasta(…).
Trudno jest ocenić, które części miasta się restauruje, a które popadają w ruinę. Buldożery przekopują się przez boczne uliczki, zmieniając w błoto glebę pod porozdzieranym asfaltem. W nowszych czteropiętrowych blokach, które powyrastały na brzegu w czasach komunistycznych, nie ma centralnego ogrzewania. Taka anarchia panuje w kapitalistycznej Rumunii – jeden ogrzewa drewnem, drugi gazem, jeszcze inny prądem. Miejski szpital cierpi na brak środków i grozi mu zamknięcie.
(Nick Thorpe, „Dunaj. Opowieści o ludziach znad wielkiej rzeki”, tłum. Maria Świerzewicz, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2014; wydanie oryginalne – 2013)





Słowa kluczowe: piach, pustynia, błoto, bagno, wrak, rdza, pustka. Jeśli morze, to oleiste. Gdybyśmy chcieli przedstawić historię Suliny w formie sinusoidy, ostatnie lata będą z pewnością wychyleniem krzywej w dół wykresu. Podkreśla to zwłaszcza Thorpe, który co chwila narzeka na zniszczenia spowodowane rządami komunistycznymi. Wcześniejsza hossa, o której za chwilę, była w zasadzie jedynym rozbłyskiem związanym z Suliną. Natomiast wszystko, co wydarzyło się przed 1856 rokiem, kiedy powstała Europejska Komisja Dunaju, a jej siedziba została ulokowana właśnie w Sulinie, to znów bessa, mająca swój początek w mrokach dziejów. O zagubionej wśród wód i trzcin wiosce rybackiej nie słyszał właściwie nikt poza jej mieszkańcami. Była nieistotnym punktem na mapie, nazwą związaną z ujściem Dunaju do Morza Czarnego – i z tego powodu od czasu do czasu pojawiającą się w zapiskach marynarzy i podróżników. Po raz pierwszy na nazwę Sulina – jako nazwę rzeki, a nie osady –  natrafiamy w liście Konstantyna VII Porfirogenety do jego czternastoletniego syna Romana. Jest to fragment dzieła „De Administrando Imperio” („O zarządzaniu państwem”) z roku 952. Cytuję za Thorpem: „Rusowie przypływają Dnieprem nad Morze Czarne w wydrążonych łodziach, mijając ujście Dunaju aż do rzeki Selinas [Sulina], a nieustannie nęka ich plemię Pieczyngów, ci uderzą na każdą łódź, która odstaje od reszty, i tak aż do samego wybrzeża Konstantynopola”.

W porównaniu z niezbyt odległymi miastami i miejscami Sulina nie może pochwalić się związkami ze starożytną historią czy mitologią, jak choćby Konstanca, czyli antyczne Tomis, gdzie przebywał na zesłaniu Owidiusz. Jak położona niedaleko Mahmudii nad południową odnogą Sfintu Gheorge forteca Salsovia, w której Konstantyn I Wielki kazał zabić cesarza rzymskiego Licyniusza. Albo wyspa Leuke (Leuce), leżąca na Morzu Czarnym niedaleko ujścia Dunaju, gdzie według jednego z cyklików, Arctinosa, znajduje się grób Achillesa (Arctinos wspomina o tym w „Etiopidzie”, dziele objaśniającym „Iliadę” i rozwijającym jej fabułę. Homer, co można wyczytać w „Odysei”, lokował grobowiec trojańskiego bohatera gdzie indziej – na brzegu Hellespontu, czyli dzisiejszej cieśniny Dardanele. Arctinos zafundował Achillesowi pośmiertną podróż – Tetyda miała wykraść ciało syna, spalić je, a urnę z prochami pochować właśnie na Leuke). A są jeszcze bliźniacze miasta – rumuńskie Chilia Veche i ukraińska Kilia – leżące po przeciwnych brzegach rzeki Kilii, północnej odnogi meandrującego ku ujściu Dunaju. Tak, nazwy te brzmią znajomo – według niektórych źródeł miasto nazywało się uprzednio Achillea, wieki temu leżało sporo mil na wschód, zanim Morze Czarne zalało przybrzeżne tereny, oszczędzając jedynie skrawek lądu, będący dzisiejszą wyspą Leuke. No i są jeszcze przecież Argonauci, którzy według Apolluniusa i jego „Argonautiki” wracali z Kolchidy przez Dunaj. „Istnieją dwie drogi powrotne do Grecji – powiedział im Kytisoros, syn Friksosa. – Jedna to ta, którą przybiliście, a druga Dunajem, wielką, szeroką rzeką, którą można płynąć aż do następnego morza, a doprowadzi nas ono okrężną drogą do Morza Egejskiego na zachodzie”. Jakkolwiek jest to trasa mocno kontrowersyjna z punktu widzenia geografii (za czasów Jazona płynąc Dunajem pod prąd nie można było dotrzeć do żadnego morza – zmieniło się to dopiero po przekopaniu kanału Ren-Men-Dunaj, który oddano do użytkowania w 1992 roku), argonauci musieli płynąć tuż obok miejsca, które później zostało nazwane Suliną. Później? Pomimo braku źródeł pisanych Sulina także chce się dopominać o swój prehistoryczny mit założycielski. Może nie tyle sama Sulina, co XIX-wieczny rumuński etnolog Nicolae Densusianu, który w swoim opasłym dziele „Dacia Preistorică” przedstawiającym dzieje Dacji przywołuje lokalne podanie ludowe o słońcu i księżycu. Oto Helios–Słońce zapragnął się ożenić, ale po wieloletnich poszukiwaniach nie znalazł wybranki tak pięknej jak jego siostra Ileana Cosânzeana, czyli Księżyc. Ileana zgodziła się na ślub, ale obawiając się klątwy niebios za kazirodztwo wymusiła na bracie kilka podstępnych warunków – ślub, udzielony przez kapłana z wosku, ma odbyć się w kościele z wosku, który znajduje się po drugiej stronie woskowego mostu. Helios zgodził się bez wahania. Kiedy jednak wszystko było gotowe, most stopił się pod stopami Słońca i niedoszli nowożeńcy wpadli do wody. Bóg ulitował się nad nimi i nie pozwolił im zginąć – umieścił Słońce po jednej stronie nieba, a Księżyc po drugiej, aby mogli się widzieć, ale nie mogli spotkać. W różnych wersjach tego podania Ileana przybiera różne imiona – raz jest to Diana, raz Luna, a raz Selina bądź Sulina. Densuianu podejrzewa, że to właśnie w okolicy czarnomorskiego wybrzeża u ujścia Dunaju miała odbyć się według legendy uroczystość zaślubin brata i siostry.

Piękno tej legendy każe umieścić ów prehistoryczno-mityczny punkt startowy sulińskiej sinusoidy dziejowej ponad osią odciętych. Potem – aż do wieku XIX – była wielowiekowa cisza. Do roku 1856, kiedy pod koniec wojny krymskiej ówczesne mocarstwa – Wielka Brytania, Rosja, Austro-Węgry, Turcja, Francja, Prusy i Włochy – powołały na mocy traktatu paryskiego Europejską Komisję Dunaju (Commission Européenne du Danube/European Commission of the Danube). Głównym zadaniem komisji, która swoją kwaterę miała właśnie w Sulinie, było uczynienie dolnego Dunaju rzeką żeglowną. Prace komisji, które zaplanowano na dwa lata, trwały aż do II wojny światowej, a koncentrowały się przede wszystkim na Regulation, czyli zamienieniu w żeglowny kanał środkowej odnogi wpływającego do Morza Czarnego Dunaju, odnogi zwanej tak jak miasto leżące u jej końca – Sulina. Prace prowadzone w delcie Dunaju wyrastały jednak ponad aspekt hydrologiczno-melioracyjny. Usprawnienie żeglugi rzecznej miało charakter ekonomiczny, ale też polityczny – Komisja stała na straży obcych kapitałów i de facto pełniła rolę międzynarodowego nadzorcy nad wydarzeniami w Europie Środkowej. Było to porozumienie ponad podziałami. Tak naprawdę w Sulinie narodził się zalążek idei zjednoczonej Europy. Sama Sulina stała się zaś kosmopolityczna. Wspomnieć trzeba, że w pracach nad przystosowaniem kanału Sulina do żeglugi (nadzorował je Anglik Charles Hartley, który zdobywał w Rumunii pierwsze szlify w tym fachu – w latach późniejszych pracował przy poszerzaniu Kanału Sueskiego i prostowaniu szlaku wodnego przez meandry Mississippi) udział brało wielu cudzoziemców. Thorpe przytacza dane, z których wynika, że w roku 1900 w Sulinie mieszkali przedstawiciele 23 narodowości. Ponad połowę mieszkańców stanowili Grecy. Mieszkali tu poza tym Rumuni, Ormianie, Turcy, Żydzi, Anglicy, ale także przedstawiciele innych nacji, w tym – uwaga! – 10 Senegalczyków i 5 Etiopczyków. Sulina zawdzięcza więc swoją wielkość obcokrajowcom. I to nierzadko nie byle komu – dla przykładu woda pitna pojawiła się w Sulinie dzięki królowej Holandii Emmie, która – po tym, jak zeszedłszy ze statku na sulińskim nabrzeżu wprawiła w popłoch portową służbę, prosząc o szklankę wody – zasponsorowała budowę wieży ciśnień. Sulińska infrastruktura wzbogaciła się w tamtych latach także o latarnię morską oraz wiele innych budynków użyteczności publicznej. Tak oto w ciągu pół wieku małe rybackie miasteczko stało się znaczącym portem morskim i najważniejszym w regionie ośrodkiem żeglugi śródlądowej.

O szybkim rozwoju Suliny wspomina między innymi angielski pisarz i podróżnik Walter Jerrold:

Sulina, miasteczko położone na nizinie po wschodniej stronie wielkiej delty, rozrosło się z wioski z kilkoma glinianymi chatkami do miasta z pięcioma tysiącami mieszkańców dzięki pracom podjętym ponad pół wieku temu przez Europejską Komisję Dunaju.

Wydana w 1911 roku monografia „The Danube“ jest jednym z pierwszych książkowych opisów Dunaju, a co za tym idzie – także leżącej u jego ujścia Suliny. Od kiedy Dunaj stał się dostępny dla żeglugi niemal na całym odcinku (od Ulm można płynąć po Dunaju jednostkami o masie do 2 ton, zaś od Kelheim, leżącego 500 kilometrów od źródła rzeki, także większymi), wyprawa wzdłuż Dunaju stała się jedną z żelaznych pozycji zaawansowanej turystyki. W opisach tej trasy, będących niepowtarzalną lekcją środkowoeuropejskiej geografii, historii i kultury, Sulina pełni niepoślednią rolę. W roku 1881 pojawia się w tytule dzieła niemieckiego dziennikarza i podróżnika, autora szczegółowych przewodników turystycznych Alexandra F. Hekscha – „Illustrirter Führer auf der Donau, von Regensburg bis Sulina”. Następny był wzmiankowany Jerrold, który Sulinie – jako siedzibie Komisji i rozwijającemu się miastu – poświęca, podobnie jak Heksch, sporo uwagi, choć są to głównie opisy techniczne związane z kanałem i żeglugą. Jeszcze bardziej specjalistyczną wymowę ma raport słynnego badacza Jacquesa Cousteau, który w latach 1990-1992 przepłynął cały Dunaj, zbierając dane na temat jego zanieczyszczenia. Dopiero Claudio Magris w „Dunaju” wyszedł poza aspekt naukowy i krajoznawczy – jego książka jest brawurowym esejem, w którym geografia, historia, polityka, socjologia, a nawet psychologia, stanowią zaledwie podglebie dla kulturowego opisu. Jest to zresztą opis nie tylko Dunaju i leżących nad nim ziem, nie tylko podróży z Donaueschingen (łamane przez Furtwangen – obie niemieckie miejscowości roszczą sobie prawo do szczycenia się mianem miejsca, w którym rodzi się najpotężniejsza europejska rzeka), ale podróży w ogóle. „Dunaj” Magrisa to erudycyjna książka-medytacja. Inaczej jest z „Dunajem” Nicka Thorpe’a, który parę rzeczy wywraca do góry nogami. Po pierwsze – trasa wędrówki. Za punkt wyjścia Anglik obiera Sulinę (poniekąd nie bez racji – wszak sulińska latarnia morska to „kilometr zero”, od którego mierzy się długość Dunaju, zaś samo słowo „ujście” jest w wielu językach tożsame z „ustami” – jest przecież angielskie „mouth” czy niemieckie „Mündung”, a i w polskim „ujściu” pobrzmiewają „usta”, stąd choćby nazwa Ustki). Thorpe „wchodzi” więc do Dunaju poprzez usta, naturalną drogą – sulińscy rybacy, którzy dowiadują się, że Anglik wybiera się w podróż w górę Dunaju, śmieją się, że Thorpe to „jesiotr, który płynie w górę rzeki na tarło”. Jest jednak w tym śmiechu aprobata dla podpatrzonego u ryb postępowania zgodnego z ich odwiecznym charakterem. Po drugie – Thorpe nie zważa na swoich poprzedników. „Z całym szacunkiem dla szlachetnych wysiłków poprzednich autorów jestem przekonany, że mam do zaproponowania coś innego”. Klasyczną pozycję Magrisa Anglik wspomina tylko w wykazie bibliograficznym, w tekście nie powołuje się na nią ani razu. Ani jednej wzmianki nie ma też o książce jego rodaka Jerrolda, nie mówiąc o Hekschu (jest za to wspomniany Stasiuk i jego „Jadąc do Babadag”). Być może dlatego, że – po trzecie – „Dunaj” Thorpe’a nie ma ani pretensji eseistycznych (choć pojawiają się tutaj kulturowe nawiązania), ani krajoznawczych. To pierwszej – nomen omen – wody reportaż, w której autor bardzo często oddaje głos mieszkańcom naddunajskich okolic. Stąd podtytuł polskiej edycji – „Opowieść o ludziach znad wielkiej rzeki” (inna sprawa, że oryginalny podtytuł – „A Journey Upriver from the Black Sea to the Black Forest” – z owej reporterskiej bliskości rezygnuje, skupiając się na językowej zbieżności nazw geograficznych ilustrujących odmienny od dotychczasowych kierunek podróży – Black Forest to Schwarzwald, gdzie Dunaj ma swoje źródła).

Sulina, jak widać, doczekała się wielu wzmianek w ważnych dziełach mniej lub bardziej literackich, lecz nie miała szczęścia do opisów powieściowych i nie stała się – z jednym wyjątkiem, o czym za chwilę – areną fikcyjnych wydarzeń (sprawą do zbadania pozostaje poetycki potencjał Suliny – wszak naddunajskie miejscowości obrosły w setki wierszy; Dunaj jest poetycko opisany od źródeł – „U źródła Dunaju” Hölderlina – po ujście: ukraiński Izmaił nad Kilią wzmiankowany był w Byronowskim poemacie „Mazeppa” czy też w pierwszej wersji rosyjskiego hymnu autorstwa Gawriły Dierżawina). 

Sulina jako bohaterka powieści mignęła jedynie w zakończeniu opublikowanej po raz pierwszy w 1908 roku przygodowo-kryminalnej książki Julesa Verne’a „Pilot dunajskich statków” (tłum. Marek Sowiński, Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1990) (do kosmopolitycznego panteonu autorów zafascynowanych Dunajem i Suliną dodajemy niniejszym – obok wspomnianych już przedstawicieli Niemiec, Anglii, Włoch, Polski i Czech – także Francuza). Jeden z bohaterów powieści, który chce niezauważony dotrzeć do ujścia Dunaju, słyszy dobrą radę: „Ludzie, którzy się ukrywają, nie płyną przez Sulinę” – naddunajskie nabrzeża w Sulinie pełne są bowiem tłumów wyczekujących wpływających tam i wypływających stamtąd statków i łodzi. W Sulinie nie da się ukryć w tłumie, dlatego bohaterowie powieści Verne’a wybierają Kilię, choć przez moment zastanawiają się nad przedzieraniem się przez kanaliki gęstą siecią pokrywające deltę Dunaju.





Sama delta była w literaturze wzmiankowana częściej niż Sulina. Jeśli chodzi o powieści obcojęzyczne – poza Vernem wspomina o niej choćby Hakl, w którego powieści bohaterowie gubią się w labiryncie kanałów pokrywających deltę. W utworach tych nie ma jednak słowa o prawdziwych bohaterach delty, czyli zamieszkujących ją lipowanach (u Magrisa – może to kwestia błędnego tłumaczenia? – występują jako lipowianie), tutejszych rybakach, potomkach starowierców, którzy opuścili Rosję w XVIII wieku z powodów religijnych i przez Mołdawię przedostali się na Bukowinę. Ich życie stało się natomiast częstym tematem prozy rumuńskiej, tworzonej choćby przez Oskara Waltera Ciska (Cisek pisał akurat po niemiecku – jego najgłośniejsza powieść to wydana w 1937 „Strom ohne Ende”), Mihaila Sadoveanu (kilka „rybackich” książek tego komunizującego autora zostało w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku przetłumaczonych na język polski, jednak tak się składa, że ani „Wyspa Kwiatów”, ani „Droga do Harlau” nie opowiadają o mieszkańcach delty) oraz Ştefana Bănulescu. O ich utworach wspomina w swojej książce Claudio Magris:

Literatura poświęcona delcie przedkłada wprawdzie mróz nad letnią spiekotą; Cisek opisuje rybaków, którzy w zimie wybijają przeręble w poszukiwaniu zdobyczy, a Stefan Bănulescu opowiada o mroźnym i tnącym wietrze crivaƫ, przywołuje wicher i zawieję śnieżną, skrzypienie pękającego i topniejącego lodu. Toposem tej literatury, jej par excellence epicką scenerią pozostaje naturalnie powódź, gdy Dunaj wylewa i zatapia wioski, przypływ dewastuje stajnie, chaty, leśne kryjówki, wrzuca do spienionej wody, niby w powszechnym potopie, dzikie i domowe zwierzęta, woły, jelenie i dziki(…)
Delta to labirynt ghioli, wodnych ścieżek, wijących się pośród trzcin, a zarazem mapa kanałów regulujących przepływ wód i szlaki labiryntu. Epos delty zawarty jest w bezimiennych historiach, które rozgrywały się wśród lipowskich rybaków, w chatach z trzciny i sitowia, pośród lodu i zatapiającej domostwa odwilży.

Na „epos delty” składają się głównie dzieła wspomnianej trójki rumuńskich autorów. Co składa się z kolei na epos Suliny? Tylko jedna powieść. Ale za to już w tytule nadająca miastu status niemalże europejskiej stolicy. Mowa o „Europolis” rumuńskiego pisarza Eugeniu Boteza, publikującego pod pseudonimem Jean Bart, pożyczonym od nazwiska XVII-wiecznego francuskiego admirała. Botez, dosłużywszy się w marynarce stopnia komandora, przyjął odpowiedni pseudonim artystyczny i poświęcił się pisaniu (i tak to zostawmy – „pisaniu”, a nie „literaturze”, ponieważ jego książki nieco kuleją pod względem artystycznym). Zaczął od tematyki marynistycznej – jego pierwsza książka nosi tytuł „Dziennik pokładowy” – i pozostał jej wierny. Tytuły kolejnych: „Ocean ryb”, „W Delcie” (tak, chodzi o TĘ deltę), „Na drogach wodnych”. „Europolis” (tłum. Danuta Bieńkowska, Wydawnictwo Morskie, Gdańsk 1974; wydanie oryginalne – 1933) to jego ostatnia i zarazem najbardziej znana powieść. Tłem dla fabuły – która osnuta jest wokół dramatycznych dziejów Nicoli Marulisa, marynarza wracającego po czterdziestoletniej służbie morskiej wraz ze swoją córką do Suliny – jest właśnie drobiazgowo opisana Sulina, która w ciągu tych czterdziestu lat  zmieniła się nie do poznania, stając się jednym z najważniejszych czarnomorskich portów, siedzibą komisji dunajskiej i miastem o sporej randze w środkowej Europie. Ale Sulina ma też swoje ciemne strony – to przede wszystkim ogromne kontrasty społeczne, izolacjonizm warstw uprzywilejowanych i niepewna przyszłość. Za wielkomiejską, kosmopolityczną maską kryje się dramat tubylców. Bart przedstawia w „Europolis” ten wyjątkowy okres w dziejach Suliny, kiedy jej wielkość powoli zaczyna chylić się ku upadkowi. Relacjonuje Magris:

Miasto, jak sugeruje wyimaginowany tytuł powieści, żyje jeszcze w aureoli bogactwa i przepychu, pozostaje portem usytuowanym na wielkich szlakach, gdzie spotyka się ludzi z dalekich krajów, niejasno marzy o fortunie, obraca pieniędzmi, ale przede wszystkim je trwoni.

Dopowiada Bart:

Tu człowiek czuje się w jak w koloniach. Handel lewantyński przyciąga różnego pokroju awanturników, którzy włóczą się tutaj, by coś złowić w mętnej wodzie Dunaju. Mozaika ras, rozmaite nacje, typy, języki. Maleńki światek komisji – to Europa w miniaturze; ma ona swoje dekoracje, kulisy, protokół dyplomatyczny, żyje własnym życiem. To krąg zamknięty, nieprzenikniony, izolowany doskonale. Komisja trzyma się z daleka, pod maską grzeczności ukrywa słabość powiązań z rdzenną ludnością, wśród której przebywa tutaj u bram Wschodu.

Barta wyjątkowo drażni ta sulińska schizofrenia – polityczna, ekonomiczna, architektoniczna i społeczna – czego najlepszym przykładem jest rozmowa doktora Rudobrodego z drugim oficerem statku „Mircea”, kapitanem Mincu, który, przechodząc od kpin do oburzenia, objaśnia przybyszowi skomplikowany status Suliny.

- Widzisz teraz miasto jak na dłoni. Zauważ, że większość domów jest z drewna. 
- A gdyby wybuchnął pożar? 
- Nie ma obawy, nie zdarzają się tu pożary, bo towarzystwa ubezpieczeniowe nie ubezpieczają drewnianych domów. To jedyna chyba gmina miejska, która nie ma nawet straży pożarnej. W wyjątkowych wypadkach pomagają marynarza i pilotówka Petrel, która ma pompę parową. 
- A cóż to za olbrzymi gmach, wyróżniający się na tle miasteczka? 
- To pałac Europejskiej Komisji do Spraw Dunaju. Imponujący, monumentalny jak siedziba gubernatora w koloniach. Domy wokół niego to mieszkania wyższych urzędników tej komisji. Widzisz, jakie to eleganckie wille, obrośnięte bluszczem i glicyniami? Trawniki, krzewy, cieniste aleje, rabaty kwiatów, tereny sportowe… rozmieszczone symetrycznie, z geometryczną precyzją. Czystość, ład, angielski komfort. Wyspa, skrawek cywilizacji w prymitywnym pustkowiu Delty(…). 

- Sulina jest jednym z najoryginalniejszych punktów naszego globu – podjął drugi oficer.
Doktor z uwagą zwrócił ku niemu głowę.
- Tak, tak, żebyś wiedział. Zaraz się o tym przekonasz. Bo, proszę, czy gdzieś jeszcze na świecie istnieje taka sytuacja? Posłuchaj. Wysiadasz tutaj, w porcie rumuńskim, idziesz wzdłuż nabrzeża pierwszą ulicą w kierunku pałacu komisji i nagle stajesz jak wryty. Ulica jest zamknięta. Drewniany płot, pomalowany na zielono, zamyka drogę. Można by powiedzieć, że gapisz się jak cielę na nowe wrota, gdyby nie to, że wrota te są bardzo stare, mają chyba ze siedemdziesiąt lat. Czy jest na świecie drugie miasto, którego ulicę przecina płot, stanowiący granicę między dwoma państwami? 
- Jak to: między dwoma państwami? 
- Właśnie tak. Spójrz, z prawej strony płotu jest Rumunia, z lewej Europejska Komisja do Spraw Dunaju. Zwróć uwagę na barwy sztandarów: z prawej powiewa trójbarwna chorągiew rumuńska, z lewej widać godło komisji: na białym tle niebieskie i czerwone pasy oraz te trzy inicjały: C.E.D. 
- Rzeczywiście… To dziwne! – zdumiał się doktor. 
- A ten zielony płot – to granica. Współczesny Rubikon. Suwerenność Rumunii sięga tylko do zielonego płotu. Władze miejscowe nie mogą stanąć na terytorium komisji, która korzysta z prawa neutralności i przywilejów pochodzących jeszcze z okresu kapitulacji tureckiej. 
- Czy komisja uchodzi za państwo dlatego, że posiada własny sztandar? – zapytał doktor. 
- Oczywiście – odparł drugi oficer. – Mamy przed sobą niepodległe państwo, co prawda w miniaturze, ale całkiem samodzielne, korzystające z trzech rodzajów władzy: ustawodawczej, sądowniczej i administracyjnej.

Naiwnemu doktorowi Bart nie omieszkał włożyć w usta pytania, które trapiło w tamtym czasie wiele osób: „Po co jest ta cała komisja?”. Mincu spieszy z wyjaśnieniami na temat jej fasadowości i zbędności:

Po wojnie krymskiej, kiedy Turcja nie mogła, Rosja zaś nie chciała utrzymywać żeglugi przy ujściu Dunaju, stworzono prowizoryczną komisję europejską do spraw technicznych, aby wielkie mocarstwa mogły przysyłać tutaj swe statki i ładować na nie rumuńskie zboże. Zajmując Dobrudżę staliśmy się panami ujścia Dunaju, dostaliśmy je w spadku po Turkach. Obecnie komisja nie odpowiada już nowym warunkom, jest tworem archaicznym, wyjątkiem bez precedensu, nie ma drugiej takiej na całym globie. Mimo że powołano ją na krótko, jeszcze dotąd wegetuje, zgodnie z powiedzeniem, że nic nie jest tak trwałe jak prowizorka… Rozmaici tutejsi mieszkańcy, autochtoni i ludzie obcy, odnoszą się do komisji z szacunkiem i lękiem. Cicha walka między władzą państwową i międzynarodową instytucją trwa tu już z górą pół wieku.

Nietrudno w perorach Mincu dostrzec przesycone rumuńskim nacjonalizmem populistyczne stanowisko samego Barta (Anglicy, przy aprobacie europejskich mocarstw, wywożą rumuńskie zboże!), który zdaje się w swoim gniewie nie dostrzegać dobrych stron istnienia komisji, która bądź co bądź doprowadziła do niebywałego rozwoju Suliny. Tendencyjny ton Barta niknie na szczęście, gdy trzeba konstruować wątki fabularne, aczkolwiek krytycyzm wobec działań międzynarodowych zwierzchników Suliny w pełni dojdzie do głosu w katastroficznym wręcz epilogu. Bart, niejako mszcząc się na kaście wyzyskiwaczy, postanawia bowiem Sulinę uśmiercić. Najpierw przedstawia, nieco koloryzując, wizję rychłego upadku:

W ciągu paru lat… ileż zmian… Sulina dogorywała.
Zamulało się ujście Dunaju… Tam, gdzie była woda, teraz ciągnął się ląd… Olbrzymie ławice piasku, naniesionego przez rzekę, wyrastały jak wyspy na powierzchni morza, zamykając kanał. Pracowano dzień i noc, daremnie grzebiąc się na dnie morza. Natura była niezwyciężona,
Zabrakło potrzebnej dla ładownych statków głębokości. Jedne czekały na redzie, nie mogąc wpłynąć, inne stały w porcie, nie mogąc go opuścić. Było to żałosne. Żegluga zablokowana. Handel zrujnowany. Ludzie niespokojni(…).
Sulinę trzeba było porzucić. Ludność zmniejszała się z każdym rokiem. Miasto pustoszało. Port umierał.

Bart nie zdaje sobie (nie chce sobie zdawać?) jednak sprawy z tego, że nabrzeże pełne rdzewiejących statków nie jest niczym nowym w sulińskim krajobrazie. Wspominał już o tym Charles Hartley, który tak opisywał wygląd tamtejszego portu jeszcze przed przystąpieniem do prac pogłębiania kanału (cytuję za Jarroldem):

Wejście do kanału w Sulinie było dzikim nabrzeżem, upstrzonym wrakami, kadłubami i masztami wystającymi z zatopionych łach.

Wrakowisko było, jest i będzie stałym elementem sulińskiego krajobrazu – jest to związane z postępującymi w dość szybkim tempie zmianami zachodzącymi w delcie Dunaju, w tym nanoszeniem przez uchodzącą do morza rzekę mułu, wędrówkami wydm, erozyjnym działaniem fal morskich, podnoszeniem się poziomu morza na skutek globalnego ocieplenia etc. Gdy w 2011 roku Nick Thorpe rozmawia z Marią Sinescu, kustoszką w latarni morskiej w Sulinie, powtarza ona tezy Barta, ale w nieco mniejszej skali i na pewno nie tak alarmistycznym tonem. Zapytana, czy Sulina może na nowo rozkwitnąć, Sinescu odpowiada: „Tego nie mogę zagwarantować, mogę tylko mieć na to nadzieję. Historia zawsze się powtarza”. Bart takiej nadziei nie daje, snuje za to apokaliptyczne wręcz wizje:

Tak! To miasto jest skazane… miasta też rodzą się i umierają… na naszych oczach musi zniknąć to ludzkie osiedle.
Wrota Suliny zamkną się całkowicie i na zawsze. Człowiek zostanie pokonany przez naturę. Spróbuje otworzyć sobie inną odnogę rzeki. Porzucona Sulina zniknie jako miasto.
Stworzona dla potrzeb żeglugi nie ma racji bytu, skoro drogi wodne przeniosą się gdzie indziej.
Nowe miasto portowe niewątpliwie powstanie przy innej odnodze Dunaju.
Sulina będzie oznaczała na mapie małą rybacką wioskę, zapomnianą na brzegu morza.

Ów – jak to nazywa Bart – „werdykt losu” wygłasza w powieści Neagu, marynarz, który w tętniącej życiem Sulinie, ongiś przeżył miłosne uniesienia, a kilka lat później, przybywszy do podupadłego portu, rozmyśla o nędznej przyszłości miasteczka. Jasne jest jednak, że jest to stanowisko samego autora, który uważa, że Sulina zniknie z powierzchni ziemi, a pamięć o niej będą przechowywać jedynie archeologowie pochylający się z uwagą nad wykopanymi z piasku i mułu pozostałościami miasta. Proroctwa Barta się, jak dotąd, nie sprawdziły – Sulina może nie odzyskała dawnego blasku, lecz zachowała pewien portowy prestiż. Wraki zaś, które w epilogu „Europolis” pełniły rolę znaczących elementów Bartowskiego Apocalypsis Sulinaesis, stały się w istocie jednym z najbardziej rozpoznawalnych fragmentów sulińskiego krajobrazu stanowiących o jego esprit; można je wręcz uznać za jeden z nieorganicznych cudów Rezerwatu Biosfery Delty Dunaju. To malowniczy wyznacznik Suliny, o którym pisze każdy, kto poświęca Sulinie choćby trochę uwagi.

Czarnowidztwo Barta i ironiczny, czy wręcz cyniczny cudzysłów, w jaki należy brać tytuł jego powieści, nie spowodowały, że sulińczycy pragną o nim zapomnieć. Wręcz przeciwnie – jako pierwszego (i na dobrą sprawę jedynego) literackiego piewcę miasteczka uhonorowano go należycie, nazywając jego mianem pensjonat znajdujący się w centralnym punkcie Suliny, nad samym kanałem. Zatrzymał się w nim (czy to nie symboliczne?) Nick Thorpe podczas swojego pobytu w Sulinie („Panuje tu duch Dzikiego Zachodu, w jadalni są ciężkie drewniane boazerie, a w moim pokoju z wysokim sufitem geranium na parapetach, pachnące czarnym pieprzem”). Innym, choć nieco mniej namacalnym śladem po rumuńskim pisarzu-maryniście jest kolejny hotel – Europolis, o którym z kolei pisze Stasiuk („Hotel Europolis był zamknięty i cichy”) (czyż to nie symboliczne w dwójnasób – ów upadek upadku?). Być może przed rokiem 2004 (rok wydania „Jadąc do Babadag”) hotel wychylał się już mocno w stronę niebytu, ponieważ na współczesnych mapach Suliny takiego hotelu nie ma. Niewykluczone jednak, że Stasiuk pomylił hotel Europolis z pensjonatem Jean Bart, a może nałożyły mu się miasta (hotel Europolis znajduje się – o ironio – w Tulczy; tam też ma swoją siedzibę teatr imienia Jeana Barta)?. Autorka przekładu „Europolis” wspomina w przedmowie do powieści, że Bart ma także „niewielką, wysadzaną topolami uliczkę w Bukareszcie”, ale dzisiejszy plan tego nie potwierdza (byłoby to frapujące, jeśli z jakiegoś powodu odebrano Bartowi ten patronat). W Sulinie uliczki Jeana Barta brak – swoją drogą nazewnictwo ulic jest tam nieskomplikowane: biegnące równolegle do kanału ulice są po prostu numerowane, począwszy od głównej ulicy nabrzeżnej, czyli Strada I, zwanej też Strada Deltei.

Te wszystkie mniej lub bardziej znaczące powiązania topograficzno-literackie są niezwykle intrygujące. Można wręcz na podstawie literackich opisów Suliny (Bart, Magris, Stasiuk, Hakl, Thorpe) wykreślić mapę tamtejszych obiektów mieszczących się w kategorii „must- see”. Oto, punkt po punkcie, elementy literackiego Sulina Tour:

1. Nabrzeże (koniecznie w godzinach przypłynięcia lub odpłynięcia promu z Tulczy).

Okienka stacji rzecznej są zamknięte, a niewielki, zagubiony tłumek ustawia się w nieregularną kolejkę, nie wiedząc, czy i kiedy będzie można kupić bilet. (Magris)

W Sulinie przybiliśmy przy głównej ulicy. Na nabrzeżu tłum wyczekiwał swoich. Wzdłuż strata Deltei rosły drzewa i zalegał cień(…).
Koło piątej po południu na przystań zaczęły zjeżdżać furmanki, ręczne wózki i rowery. Nadchodzili ludzie. Z zachodu, z Tulczy, nadpływał prom „Moldova”. Wiózł wieści, towary i pasażerów, a oczekujący przypominali mieszkańców wyspy. Statek przybywał z głębi lądu, a oni wyczekiwali go, jakby zjawiał się z dalekich mórz. (Stasiuk)

Nasz prom przybywa do Suliny zgodnie z planem, o piątej trzydzieści. Na nabrzeżu czeka tłum ludzi oraz furmanka. Trap rozwija się z gruchotem, grube liny z poskręcanego drutu obwiązuje się wokół słupków. Słychać śmiech – to krewni wpadają sobie w ramiona, starsze małżeństwa cmokają się w policzki, potem biorą bagaże. Prawie całe miasto zeszło na nabrzeże popatrzeć na nowo przybyłych, nawet jeśli nie ma wśród nich nikogo znajomego. Dla odciętych od reszty świata przez wodę i porośnięte trzciną brzegi codzienny statek z Tulczy jest wydarzeniem(…).
Gwarny tłum ludzi śpieszy na prom do Tulczy o szóstej trzydzieści, chłopcy przepychają się z rowerami, kobiety z trzema, czterema torbami na zakupy w każdej dłoni. (Thorpe)

1 i ½.  Obowiązkowy przerywnik na zadumę nad śmieciami niesionymi przez fale Dunaju.

Do Suliny docierają teraz niesione przez Dunaj odpady. (Magris)

W bagiennych zapadliskach, w kolczastych karłowatych zaroślach połyskiwały ławice śmieci. Błękitnoszary plastik butelek lśnił trupio jak brzuch martwej ryby. (Stasiuk)

Kawałek dalej płynie po wodzie papierek po produkcie zwanym Genius. (Hakl)

2. Latarnia morska i inne budynki powstałe w czasie pracy Komisji (koniecznie trzeba dodać coś o minionej sławie i o upływie czasu).

Poza cytowanym passusem z Barta, poświęconym budynkom Komisji, oraz drobiazgowym opisem latarni morskiej u Thorpe’a, także:

Ta historia opuściła dzisiejszą Sulinę, pozostawiając kilka tureckich domów, latarnię morską zbudowaną ze środków uzyskanych z podatków – nałożonych na wpływające do portu statki – jakąś niewyraźnie secesyjną fasadę. (Magris)

Czułem, jak czas ujęty dotąd w ludzkie formy rozlewa się i powraca do swojej pierwotnej formy. Tutaj, w Sulinie, był wszechobecny jak wilgoć w powietrzu. Trawił domy i statki, toczył twarze i pejzaż, szklanki w barach i towary w sklepach. On po prostu przepalił, przeżarł delikatną powłokę minut, godzin i dni, i wziął w posiadanie całą przestrzeń, wszystkie widzialne i niewidzialne rzeczy, i ludzkie myśli też(…).
Pokusa spokojnej zatraty wypełniała zaułki, niskie domy w ogrodach i kamieniczki przy promenadzie. (Stasiuk)

3, Plaża (obowiązkowo zwrócić uwagę na zwierzęta).

Kurz staje się piaskiem, ziemia wydmą plaży, buty błocą się w kałużach(…).
Wczesnym jeszcze popołudniem kołuje wiele mew i czapli, całe stada czapli, skrzeczą głośno, ostro i monotonnie; tłuste wieprze tarzają się w kałużach, a wydłużające się i załamujące na wydmach cienie czynią je na chwilę olbrzymami. (Magris)

Wzdłuż całego wybrzeża na rozpalonym wygwizdowie stały kanciaste militarne ruiny. W ich cieniu puszczone samopas konie szukały wytchnienia. Zza białych krzaczastych wydm dochodził szum morza. Monotonny dźwięk był stary jak świat. (Stasiuk)

Przez równinę zbliża się stado szkotów. Ziemia dudni. Słyszę, jak wyrywają z bagna wściekłe kopyta, jak z dusznością wciągają powietrze, prychają. Walą prosto na mnie. (Hakl)

4. Cmentarz na plaży (nota bene taki jest tytuł trzeciego, ostatniego, rozdziału powieści Hakla).

Na cmentarzu morskim widniały dwie pary grobów: z prawej strony, u prawosławnych, Penelopy i Nicoli, z lewej, u katolików – Evantii oraz mistrza Żaka. (Bart)

Po dłuższym wpatrywaniu się w jeden punkt dostrzegam przed sobą żeliwny płot z lancetowatymi trzpieniami. Za nim ledwo widoczne zarysy krzyży. Prostych, podwójnych, zadaszonych i nagich. Cmentarz na plaży. Raczej cmentarzyk, pozdrowienie dla zaginionych żeglarzy. (Hakl)

Najwięcej uwagi cmentarzykowi na plaży poświęcają Magris i Thorpe, którzy odczytują nazwiska na poszczególnych nagrobkach (najczęściej są to ofiary morza i rzeki) i zastanawiają się, jakie było życie sulińczyków, którzy swoje życie złożyli na ołtarzu wodnego żywiołu. Fragment poświęcony cmentarzowi jest jednym z niewielu w reporterskiej książce Thorpe’a, w którym autor pozwala sobie na osobisty ton o poetyckiej wręcz wymowie. Ale gdzie tam Anglikowi do Magrisa, który z takiego stylu nie rezygnuje właściwie ani na chwilę: „Każdy cmentarz jest nieprzerwanym eposem, który rodzi i inspiruje wszystkie możliwe opowieści”.

Po chwili zadumy nad grobami pora ruszyć dalej, ku ostatniemu punktowi podróży, którym jest…

5. Ujście Dunaju do Morza Czarnego.

(ujście Dunaju w Sulinie - obraz z 1861 r.)

To punkt ostateczny, kres możliwości, miejsce połączenia rzeki z morzem. A zarazem główny powód wizyty każdego z pisarzy-obcokrajowców, którzy pielgrzymowali do Suliny. Tak właśnie – pielgrzymowali, ponieważ ich wizyta w Sulinie okazuje się mieć wymiar cokolwiek metafizyczny. To próba poczucia kresu, dotknięcia horyzontu, zmierzenia się z absolutem, bo w takich kategoriach postrzegać należy dotarcie do symbolicznego miejsca, gdzie kończy się Europa, gdzie wraz z wodami Dunaju uchodzą historie z dziesięciu naddunajskich krajów, gdzie – a, popadnijmy pod koniec wędrówki w kiczowaty patos! – usta ujścia wydają przedśmiertne tchnienie.

Znaczące, że każdy z autorów zadaje sobie na plaży w Sulinie pytanie „Gdzie kończy się Dunaj?”, ale tylko Magris ma wątpliwości, czy Sulina może sobie rościć prawo do miana jedynego czy też głównego miejsca, w którym Dunaj kończy swój bieg. Delta Dunaju jest wszak kłębowiskiem mniejszych i większych odnóg i kanałów, które na różne sposoby dążą do ujścia. „W tej gmatwaninie trudno byłoby filozofowi precyzyjnie wskazać Dunaj, wykonałby jedynie niepewny, kolisty ruch, ogarniający mgliście cały ten obszar, ponieważ Dunaj jest wszędzie i również jego kres może być gdziekolwiek, w każdym punkcie 4300 kilometrów kwadratowych delty” – zauważa Magris. I, jak przystało na drobiazgowego i dociekliwego badacza historiografii, przytacza wiedzę zawartą w pismach Ammianusa, Pliniusza, Herodota, Strabona, Kleemanna czy von Birkena. Warto zatrzymać się przy Pliniuszu i zaproponowanym przez niego podziale na siedem ujść (Hierostomum – ujście święta, Nacrostomum – ujście leniwe, Calostomum – ujście piękne, Pseudostomum – ujście fałszywae, Bareostomum – ujście północne, Stenostomum – ujście wąskie i Spirostomum – ujście wężowate). Różnorodność i piękno zaproponowanej przez Pliniusza onomastyki daje Magrisowi asumpt do iście Salomonowych rozwiązań:

Podobnie jak w przypadku źródeł, również przy ustalaniu ujścia trzeba porzucić niechlubne spory; należy pozwolić każdemu umrzeć w spokoju, człowiekowi, rzece czy zwierzęciu, nie pytając nawet, jak się nazywa. Wolno, być może, wybrać sobie ujście Dunaju zależnie od nazwy. Narcostomum może podobać się miłośnikom zakończeń leniwych i rozwlekłych; Pseudostomum, ujście fałszywe, schlebia amatorom totalnego pomieszania kart, wyciągającym nagle asa z rękawa. Konsekwentna fascynacja powinna oczywiście doprowadzić mnie do wyboru ujścia świętego, według Sigmunda Birkena bowiem w jego pobliżu wznosiło się miasto nazywane niegdyś Istropolis.

Kusząca jest propozycja Magrisa, ale nieubłagana geografia podpowiada co innego. Istnieją bowiem trzy urzędowo przyjęte odnogi Dunaju, który rozgałęzia się w Tulczy. Pierwsza, wysunięta najbardziej na północ (a więc Bareostomum?) to Kilia, odnoga pierwotna, najstarsza, przenosząca dwie trzecie wód Dunaju, wpływająca do Morza Czarnego przez 45 (!) ujść. Druga, środkowa, to uregulowany kanał Sulina. Trzecia, południowa, to Sfantu Gheorge, odnoga silnie meandrująca (Spirostomum?) i dzięki temu wydłużająca liczbę dunajskich kilometrów. Gdzie zatem szukać symbolicznego końca Dunaju? Magris zgadza się ostatecznie na rozwiązanie, na które inni przystają bez zastanowienia: „Linia prosta, prowadząca do Suliny, odpowiada zdecydowanym charakterom, a poza tym jej nawigacyjne zalety, efekt kanalizacji, satysfakcjonują każdego miłośnika Regulation. Zrozumiałe zatem, że Dunaj kończy się w Sulinie”.

Każdy zatem, kto pragnie ujrzeć ujście Dunaju, ów mistyczny koniec Europy, chce dotrzeć do Suliny. Zarazem każdy inaczej werbalizuje swoje powody. Stasiuk i Magris – autorzy o zmyśle poetyckim – czynią to w sposób najbardziej wysublimowany.

Kieruję się w stronę morza, zaciekawiony ujściem, aby zanurzyć rękę i stopę w mieszance wody rzecznej i morskiej, dotknąć przerwanej ciągłości, hipotetycznego punktu rozdziału. (Magris)

Chciałem zobaczyć, jak kontynent pogrąża się w morzu, chciałem zobaczyć, jak ziemia opada i wślizguje się pod powierzchnię wód, jak zostawia za sobą ludzi, zwierzęta i rośliny, jak umyka od swoich zajęć, strząsa z siebie ten cały bałagan historii, ludów, języków, ten starodawny pierdolnik zdarzeń, zamęt losów, chciałem zobaczyć, jak szuka odpoczynku w wiecznym półmroku głębin w obojętnym i monotonnym towarzystwie ryb i wodorostów. (Stasiuk)

Symptomatyczne – i niezwykle zastanawiające – że Stasiuk, najpiękniej chyba opisujący swoje oczekiwania wobec spotkania z ujściem, nic właściwie o tym spotkaniu nie pisze. Dwukrotnie pojawiają się w jego książce wzmianki o drodze nad morze, ale najpierw ów oczekiwany finał rozmywa się w dygresjach, za drugim z kolei razem ucięty zostaje zastanawiającym, eskapistycznym konkretem: „Ja spałem na kwaterze pod makatką z widokiem Mekki”. Spotkanie z ujściem – do którego w tekście nie dochodzi – potraktowane zostało jako zbyt osobista rzecz, by o niej wspominać. Thorpe również nie wspomina o ujściu, ale wspomina o drodze w jego kierunku. Chociaż akurat Thorpe’a ujście nie powinno interesować aż tak bardzo – podąża przecież w odwrotną stronę, ku źródłom, na dodatek obierając za punkt wyjścia latarnię morską, czyli „kilometr zero”, od którego liczona jest długość Dunaju. Ale widać sile przyciągania ujścia nie można się oprzeć:

Wdrapuję się więc na ogrodzenie, prąc wytrwale ku morzu, którego wprawdzie już nie widzę, lecz które słyszę coraz wyraźniej, jak odbija się echem od nowych domów za cmentarzem, tkwiących w piasku niczym kraby(…). Piasek pod moimi bosymi stopami staje się nagle miękki, zaraz potem rozlega się bolesny chrzęst muszli, wreszcie dostrzegam białe linie fal na ciemnym tle. Przynajmniej raz Morze Czarne jest naprawdę czarne. Latarnia morska na końcu długiego falochronu pulsuje białym światłem. Idę i idę, zupełnie sam na tym brzegu.

Niewidoczne morze, zmierzch, ziemia niczyja pomiędzy wodą a lądem, ujście, które cały czas pozostaje poza zasięgiem wzroku. Podobnie jest w powieści Hakla, w której bohater pragnie dotrzeć nad Morze Czarne, by wsypać do niego prochy ojca („Fakt, że Morze Czarne jest najbardziej obrzydliwym z mórz. Istnieje jednak szansa, że prochy przepłyną przez Bosfor do Morza Marmara, przez Dardanele do Egejskiego i potem już z górki, do Śródziemnego. Chociaż kilka molekuł mogłoby tego dokonać”). Samo ujście nie jest tutaj istotne, chyba że chcemy je rozumieć symbolicznie. Ale atmosfera jest podobna do tej, którą wykreował Thorpe (co ważne – i Thorpe, i Hakl, i Magris „zaślubiny z morzem” poprzedzają wizytą na cmentarzu na plaży):

Wstaję i idę. Szybko się ściemnia. Nic nie widzę. Czasem potykam się i kopię coś blaszanego, czasem darń. Gdzieś niedaleko szumią przewody elektryczne. W marszu wbijam sobie pod żebro jakiś ostry kolec. Siadam w kucki, obmacuję się, nic ze mnie nie leci. Ból powoli cichnie(…).
Nagle czuję pod nogami leniwy przypływ fal. Pianę, morszczyn. To tu. Ściągam szmaty, kładę na plecaku. Gatki zostawiam. Woda jest zimna, dno usiane śliskimi przedmiotami. Zanurzam się po łydki, po kolana, po splot słoneczny. Dobrze, dobrutko. Otwieram i sypię. Na razie, nie gniewaj się. Miałeś przynajmniej mnie(…). Co z urną. Podrzucę potem na cmentarz, do marynarzy. Zamykam ją, ostrożnie kładę na powierzchni. Płynie. Woda jest nieruchoma, średnio gęsta, nijaka.
Zanurzam się w niej, nurkuję, pływam pod taflą. Otwieram oczy. Zaglądam sobie z bliska prosto w pysk. Okropny widok, wciąż jednak dużo lepszy, niż nie widzieć nic.

U Magrisa również mamy do czynienia z podobną scenografią, jest też obecny podobny motyw fizycznego wyczerpania, pojawia się wręcz coś na kształt omamów:

Powietrze jest parne, chce mi się pić, ktoś mnie woła z oddali, ale nic nie rozumiem(…). Ujścia nie ma, Dunaju nie widać, wcale nie jest powiedziane, że błotniste strumyki między trzcinami i piachem przypłynęły tu z Furtwangen i musnęły po drodze Wyspę Małgorzaty.

Magris błądzi po ogromnej przybrzeżnej równinie, chodzi bezradnie po wydmach i plaży, wreszcie trafia na żołnierza, który wskazuje mu miejsce, gdzie Dunaj wpada do morza. I choć gest żołnierza „przypomina gest bladego i grzecznego psychagoga Tadzia-Hermesa, wskazującego jakiś daleki punkt w bezmiarze, w morskiej nieskończoności, niweczącej wszelką skończoność empiryczną”, rozwiązanie jest banalne i odzierające kres Dunaju z wszelkiej magii:

Tym, co rozchełstany żołnierz pokazuje wyciągając z uśmiechem rękę, jest wejście do portu, dyżurka, gdzie strażnik za niedbale pomalowanym szlabanem, zamykającym przejście, kontroluje wchodzących, prosząc o stosowny dokument.
Tu należycie uregulowany Dunaj wpływa do strefy portowej, zastrzeżonej tylko dla zatrudnionych, znika w morzu pod nadzorem Kapitanatu.

„A więc to już wszystko?” – pyta z niejakim rozczarowaniem Magris. Po trzech tysiącach kilometrów, po podróży przez całą Europę, tylko szlaban przypominający dawny CK porządek? Trzeba nadać temu jakiś sens, wznieść to ostatnie tchnienie na wyżyny. „Kanał płynie wciąż do morza łagodnie, spokojnie i pewnie, choć przestaje już być kanałem, granicą, Regulation, a staje się swobodnym nurtem, otwiera się i oddaje wodom i oceanom całego globu oraz wszelkiemu stworzeniu ich głębin”. Teraz lepiej.

W najdalej wysuniętym na wschód punkcie Suliny (i Rumunii) wody Dunaju mieszają się z wodami Morza Czarnego. Spokojna, dostojna śmierć. Przypomina to Magrisowi pewien wers Marina.

Fa che la morte mia, Signor, la sia comò’l scôre de un fiume in t’el mar grando.
(Spraw, o Panie, żeby moja śmierć była jak wpływanie rzeki do wielkiego morza).

Choć równie dobrze pasowałby tu wiersz Różewicza.

Czas na mnie
czas nagli


co ze sobą zabrać
na tamten brzeg

nic
więc to już
wszystko
mamo

tak synku
to już wszystko

a więc to tylko tyle
tylko tyle
więc to jest całe życie
tak całe życie


(tekst pierwotnie opublikowany na stronie Literackiej Nagrody Środkowej Europy "Angelus")

sobota, 27 czerwca 2015

WSPANIAŁE LATA 80. - Petr Šabach "Pijane banany"

W Czechosłowacji było tak szaro i nudno, że aż śmiesznie – twierdzi Petr Šabach


„Coś mnie się zdaje, że czereśnie będą w tym roku spore jak końskie jaja” – typowo szwejkowski początek Pijanych bananów wyraźnie uświadamia, kto jest literackim mistrzem Petra Šabacha, jednego z najpopularniejszych czeskich humorystów. Oczywiście Jaroslav Hašek. Ale też Bohumil Hrabal. Czyli dwaj giganci anegdoty, którzy na bazie knajpianej gadki – typowo czeskiej specjalności – potrafili zbudować literackie majstersztyki. Šabach nauczył się od nich, że nie istnieją peryferie życia i że w każdym, nawet najbardziej banalnym przejawie rzeczywistości kryje się literacki potencjał. Czwarta już w polskim tłumaczeniu powieść Šabacha pokazuje, że mottem twórczości autora „Gówno się pali” jest hasło „Im mniej, tym więcej”. To główny paradoks tej twórczości, który zapewnił jej spory sukces. „Zazdroszczę pisarzom amerykańskim. Ci to mają fajnie. Wszystko z górki, serio, pod każdym względem mają lepiej niż ja. Po pierwsze: mieszkają w Ameryce, gdzie non stop coś się dzieje” – twierdzi główny bohater „Pijanych bananów”. I zaraz udowadnia, że inni wcale nie mają gorzej, bo nawet wysiadywanie pod trzepakiem może stać się nie lada przygodą. Wystarczy tylko trochę fantazji – a tej młodym bohaterom powieści Šabacha nie brakuje.

Fantazja jest w „Pijanych bananach” kluczowa, albowiem przy jej pomocy można ubarwić szarą codzienność lat osiemdziesiątych w Czechosłowacji. O to przede wszystkim chodzi bohaterom Šabacha – jak pokonać nudę i beznadzieję, jak dać dyla z husakowskiej normalizacji, jak wykiwać system, nawet jeśli jest to tylko system szkolnictwa. Nieustannie ironizujący Šabach nie ukrywa jednak swojego sentymentu dla poprzedniej epoki, w której wszelki chłam mógł stać się wartościowy (absurdalna chodliwość „ceczek”), a wykonawcy spod znaku czechosłowackiego disco święcili triumfy nawet na polskich listach przebojów. Dla nieuleczalnych nostalgików lektura „Pijanych bananów” powinna być – koniecznie z równoczesnym obejrzeniem „Pupendo” lub jakiegokolwiek innego filmu na podstawie prozy Šabacha oraz odtworzeniem na YouTube hitu Holky z naší školky – rzeczą obowiązkową. A dla wszystkich pozostałych będzie z pewnością świetną zabawą.

Petr Šabach
"Pijane banany"
tłum. Julia Różewicz
Afera, Wrocław 2015

tekst ukazał się pierwotnie w "Polityce"

piątek, 12 czerwca 2015

NOWOŚCI Z CENTRALI - kwiecień/maj/czerwiec

Rolf BAUERDICK „Cyganie. Spotkania z nielubianym narodem” (Zigeuner: Begegnungen mit einem ungeliebten Volk)
przekład z języka niemieckiego – Robert Urbański
W.A.B.


Rolf Bauerdick, znany polskiemu czytelnikowi z głośnej powieści Jak Matka Boska trafiła na księżyc, ruszył za Cyganami z aparatem i notesem.

Odwiedził 12 europejskich krajów, odbył ponad 100 podroży, żył z Cyganami, był ich gościem. Książka, którą napisał, jest uczciwym reporterskim sprawozdaniem, ale też ważnym głosem w dyskusji o stereotypach, poprawności politycznej, a także powodach ksenofobii i wykluczenia.










Géza CSÁTH
Literatura na Świecie” 3-4/2015 – numer monograficzny

Spis treści:
Géza Csáth, Opowiadania, przeł. Elżbieta Cygielska
Géza Csáth,
Dziennik 1897-1911, przeł. Mateusz Chmurski
Géza Csáth,
Notatki z lata 1912 roku, przeł. Maciej Sagata
Géza Csáth,
Historia mojego morfinizmu, przeł. Maciej Sagata
Géza Csáth,
Dziennik 1915-1916, przeł. Anna Górecka
Géza Csáth, osiem stron z książki pacjenta
Mihály Szajbély, Géza Csáth, diarysta, przeł. Miłosz Waligórski
Géza Csáth, Opowiadania, przeł. Wojciech Obiała
Wojciech Obiała, Dzieci Csátha
Géza Csáth, Felietony, przeł. Wojciech Obiała
Géza Csáth w listach, przeł. Anna Górecka
Géza Csáth, Dziennik kobiety chorej umysłowo, przeł. Wojciech Obiała
Mateusz Chmurski, Rąbek nieskończoności
Dezső Kosztolányi, O chorobie i śmierci Gézy Csátha, przeł. Krzysztof Wołosiuk



Leonid CYPKIN „Lato w Baden” (Лето в Бадене)
przekład z języka rosyjskiego – Robert Papieski
Zeszyty Literackie

Przeglądając podniszczone okładki książek w jednym z antykwariatów na londyńskiej Charing Cross Road, odkryłam Lato w Baden. Powieść ta, nie ulega to dla mnie wątpliwości, należy do najwybitniejszych, najwyższych i najoryginalniejszych osiągnięć XX wieku [...]. Z autobiograficznej opowieści nienazwanego z imienia i nazwiska narratora przemierzającego ponurą sowiecką rzeczywistość przeobraża się w historię podróży Dostojewskich. W powieści pojawia się Puszkin, Turgieniew, a także wybitne postacie dysydentów i pisarzy XX wieku — Cwietajewa, Sołżenicyn, Sacharow, Bonner Susan Sontag

Pierwszorzędna proza (Josif Brodski)

Książka Cypkina zajmuje osobne miejsce wśród najbardziej natchnionych i oryginalnych dzieł literackich ubiegłego stulecia (Joseph Frank „New York Times Book Review”)





László DARVASI "Kwiatożercy" (Virágzabálók)
przekład z języka węgierskiego - Karolina Wilamowska
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego

"Kwiatożercy" to wielowymiarowa opowieść o drodze ku wolności i o niezwykłej sile poezji. Akcja toczy się w dziewiętnastowiecznym Szegedzie, tętniącym życiem mieście wielu kultur. Główni bohaterowie – Klara i trzech zakochanych w niej mężczyzn, nie żyją zgodnie z powszechnie przyjętymi zasadami i żywią się kwiatami. Ta napisana oryginalnym stylem, pełna głębokich fabuł powieść z pewnością spełni oczekiwania nawet najbardziej wymagającego Czytelnika.










Leonidas DONSKIS „Władza, wyobraźnia i pamięć: szkice o polityce i literaturze” (Galia, vaizduotė ir atmintis: politikos ir literatūros etiudai)
przekład z języka litewskiego – Małgorzata Gierałtowska
Kolegium Europy Wschodniej

Związki polityki i literatury są o wiele bliższe, niż można by było sądzić. Wielkie szekspirowskie dramaty poddają analizie problemy, które do dziś nie zostały w pełni przedstawione przez teoretyków polityki. Doświadczenie totalitaryzmów XX wieku zostało najlepiej opisane przez wielkich literatów – Czesława Miłosza czy Milana Kunderę. Literatura klasyczna często znacznie trafniej obrazuje struktury zorganizowanych form siły i władzy na świecie aniżeli czynią to rozprawy z filozofii politycznej – z takiego założenia wychodzi Leonidas Donskis. W jaki sposób rozumienie władzy politycznej odnosi się do literatury? Dlaczego najwcześniejsze przejawy tolerancji politycznej i religijnej pojawiają się w literaturze utopijnej, a nie w traktatach filozoficznych?
Próbując odpowiedzieć na te pytania, litewski filozof, sięgając po Machiavellego, Orwella czy Cervantesa, dokonuje analizy relacji między władzą a wyobraźnią, polityką a literaturą, a także zasadami rzeczywistości i wyobraźni.
Leonidas Donskis jest znakomitym kontynuatorem ważnej, choć mało w Polsce znanej, litewskiej tradycji liberalnej, zrodzonej w środowiskach dysydentów i emigrantów. Swoją wcześniejszą książkę „Tożsamość i wolność” poświęcił jej koryfeuszom, wśród których są socjolog Vytautas Kavolis, politolog Aleksandras Stromas i poeta Tomas Venclova. To w rozmowie z nimi rodziła się jego koncepcja wyobraźni moralnej, która w tej książce znajduje swoje rozwinięcie w dyskursie z Machiavellim, Szekspirem, Cervantesem, Stendhalem, Miłoszem, Orwellem, Kunderą czy Baumanem. Wyobraźnia moralna daje Donskisowi silny punkt odniesienia w epoce „płynnej uczuciowości”, łącząc myśl z działaniem oraz ucząc nowoczesnej miłości i przyjaźni. Fakt, że autor tych rozważań został członkiem Parlamentu Europejskiego, a ściślej jego ponadnarodowej frakcji Porozumienia Liberałów i Demokratów na rzecz Europy, dowodzi, że pozostaje wierny przekonaniu Machiavellego o tym, że teoria rodzi się z mądrej praktyki, a poszukiwanie prawdy to „skuteczne działanie potwierdzane przez historię”. (Krzysztof Czyżewski)


Max FRISCH „Dziennik 1946-1949, 1966-1971” (Tagebuch 1946-1949, 1966-1971)
przekład z języka niemieckiego – Jakub Ekier, Krzysztof Jachimczak
W.A.B.
Max FRISCH „Szkice do trzeciego dziennika” (Entwürfe zu einem dritten Tagebuch)
przekład z języka niemieckiego – Małgorzata Łukasiewicz
W.AB.


Lata, w czasie których powstawały zapiski do Dziennika, autor w dużej mierze spędził na po podróżowaniu – po europejskich, w tym polskich, miastach, po Stanach Zjednoczonych. Relacje z miejsc i zdarzeń sprawiają, że książka jest historycznym świadectwem – m.in. podnoszenia się Europy z gruzów po niedawno zakończonej wojnie. Anegdoty, aforystyczne dialogi, listy, wątki autobiograficzne przeplatają się z literacką fikcją – szkicami utworów, z których wiele zostało później wydanych. Duża dawka autotematyzmu, rozważania o sztuce  i literaturze, wzmianki o innych pisarzach i dziełach, umożliwiają choć w części poznanie umysłu wielkiego twórcy, jakim był Max Frisch.

To wielka literatura, a także świadectwo europejskiej historii - Peter von Matt, Prezes Fundacji Maxa Frischa.



Bohumil HRABAL „Pabitele” (Pábitelé )
przekład z języka czeskiego – Helena Gruszczyńska-Dębska, Edward Madany, Jan Stachowski, Mirosław Śmigielski
czuły barbarzyńca

Zbiór jedenastu opowiadań Pabitele (oryg. Pábitelé, 1964), drugi z kolei w dorobku Bohumila Hrabala, po raz pierwszy ukazuje się w języku polskim w swoim oryginalnym, nadanym mu przez autora kształcie – zawiera m.in. opowiadania nigdy dotychczas nie tłumaczone na polski oraz utwory w nowych przekładach. Tytułowi pabitele to stworzony przez pisarza neologizm, odnoszący się do nieskrępowanej językowej inwencji natchnionych gawędziarzy i opowiadaczy, barwnych bohaterów obecnych w całej jego twórczości.
Tak więc pabitel to człowiek, przed którym piętrzy się nieustannie ocean natarczywych myśli. Jego monolog płynie bez przerwy, raz jak rzeczka podziemna w jamie myśli, kiedy indziej zaś wycieka ustami. Właśnie pabienie przez sztafetę ludzkiego języka jest podawane z ust do ust niczym płonąca pochodnia. Pabitel jest narzędziem języka, wzbogaca go o wszystkie odcienie i smaczki, którymi interesuje się językoznawstwo. Pabitel przeważnie niczego nie czytał, za to dużo widział i dużo słyszał. I niemal niczego nie zapomniał. Pogrążony w swym monologu wewnętrznym, obnosi się z nim po świecie jak paw z pięknymi piórami. Kiedy nie toczy rozmowy z innymi, pabitel wiedzie ją sam ze sobą, przekazuje informacje o sprawach, których znaczenie wyolbrzymia, zmienia i przekręca, gdyż pabitel filtruje rzeczywistość przez diamentowe oczko inspiracji. Pabitela przepełnia zachwyt dla świata widzialnego, zatem ów ocean cudnych wizji nie daje mu spać. Niepohamowana żądza mówienia sprawia, że wygląda to tak, jakby język wybrał pabitela, by poprzez jego usta ujrzeć siebie i dowieść swych możliwości. Pabitel potrafi uatrakcyjnić swe komunikaty nożyczkami, ucinając w pewnym momencie rozmowę, by przejść do czegoś z całkiem innej beczki. Umie utrzymać w napięciu temperaturę i temperament tekstu, którego czuje się bohaterem. (Bohumil Hrabal, O pabitelach)


Sándor MÁRAI „Cztery pory roku” (A négy évszak)
przekład z języka węgierskiego – Feliks Netz
Czytelnik

Cztery pory roku (1938) to trzeci po Księdze ziół (1943, wyd. pol. 2003) oraz Niebie i ziemi (1942, wyd. pol. 2011) zbiór miniatur Sándora Máraiego w tłumaczeniu Feliksa Netza. Tomik podzielony jest na dwanaście części odpowiadających kolejnym miesiącom, a w każdej z nich Márai w swoich „epigramach prozą” spisuje nastroje i spostrzeżenia towarzyszące przemianom pogody i rytmom natury; notuje znaki, które, jak pisze, zaczęły „przemawiać do mnie równocześnie z bezpośredniej obserwacji i ze snu, z doświadczenia i myśli, z wierszy i krajobrazów, z muzyki i rzeczy, ten cudowny promieniujący zimny blask, to subtelne i bezlitosne odczucie”.










Kornelijus PLATELIS „Oda na pękniętą wazę i inne wiersze”
przekład z języka litewskiego – Adam Pomorski, Rasa Rimickaitė
Kolegium Europy Wschodniej

Zbiór wierszy Oda na pękniętą wazę to specjalnie wyselekcjonowany do polskiego wydania dorobek poetycki Kornelijusa Platelisa. Obejmuje on ponad trzydzieści pięć lat twórczości czołowego litewskiego poety, poczynając od debiutanckiego tomiku Słowa i dni z 1980 roku, kończąc na jego ostatnim, nagradzanym tomie Zjawiska krasowe z 2010 roku. Dzięki znakomitym tłumaczom, Adamowi Pomorskiemu i Rasie Rimickaitė, dostajemy szansę poznania szerokiego spektrum jego kontrastowej, ironicznej i głęboko erudycyjnej poezji, czerpiącej zarówno z kanonu światowego, jak i z tradycji litewskiego modernizmu.
Kornelijus Platelis (ur. 1951) – jeden z najwybitniejszych współczesnych poetów litewskich, tłumacz i eseista. Były prezes Litewskiego PEN Clubu, w latach 1991–1993 wiceminister kultury i oświaty, a 1998–2000 minister oświaty i nauki Republiki Litewskiej. Wydał dotychczas dziewięć zbiorów poetyckich, opublikował także dwa tomy esejów o ekologii kultury i poezji (1989 i 2011). Przetłumaczył i wydał tom poetycki T. S. Eliota, wybór wierszy Seamusa Heaneya oraz zbiór poezji Ezry Pounda. Z języka polskiego tłumaczy poezję Naruszewicza, Mickiewicza, Miłosza i Szymborskiej. W roku 2002 dorobek Platelisa uhonorowany został Litewską Nagrodą Narodową w dziedzinie kultury i sztuki.


Pavol RANKOV „Matki” (Matký)
przekład z języka słowackiego – Tomasz Grabowski
Książkowe Klimaty

Po wyzwoleniu Czechosłowacji przez Armię Czerwoną w 1945 roku, młoda kobieta o imieniu Zuzana zostaje oskarżona o zdradę kochanka, radzieckiego partyzanta.

Zesłana do Gułagu, rodzi syna. Chłopcu udaje się przeżyć. Codzienność Zuzany to wieloletnia walka o przetrwanie wśród kobiet, które więcej dzieli niż łączy. Po śmierci Stalina zesłańcy mogą wrócić do swoich domów. Syn Zuzany będzie jednak, jak przystało na sowieckiego obywatela, nosił czerwoną chustę pionierów wokół szyi... Sześćdziesiąt lat później kobieta rozmawia z pewną studentką, która przygotowuje pracę na temat macierzyństwa w trudnych warunkach.








Martin REINER „Lucynka, Macoszka i ja” (Lucka, Maceška a já )
przekład z języka czeskiego – Mirosław Śmigielski
Stara Szkoła

Splot ludzkich losów jest zawsze tajemnicą. Spektaklem, w którym przenika się czas i przestrzeń.

Co się stanie, gdy zapętlą się losy trojga tytułowych bohaterów – małej Lucynki, zapomnianego poety i nieśmiałego brneńskiego listonosza? Co się stanie, gdy postaci spojrzą sobie w oczy i dotkną własnych historii?

Lucynka, Macoszka i ja to opowieść o poszukiwaniu, miłości oraz sile przeszłości. Jednak książka Martina Reinera to nade wszystko urzekająca fabuła i starannie przemyślana konstrukcja. Ta powieść – choć w dużej mierze oparta na prawdziwych wydarzeniach – zabiera czytelników do innego świata. Znacznie piękniejszego.

Czytelnik ma tu do czynienia z prozą niemal doskonałą (Pavel Janoušek, „Tvar”)







Mykoła RIABCZUK „Ukraina. Syndrom postkolonialny” (Постколоніальний синдром)
Kolegium Europy Wschodniej

Ukraina. Syndrom postkolonialny to zbiór najważniejszych esejów Mykoły Riabczuka z ostatnich lat, częściowo publikowanych wcześniej w polskiej prasie. Autor koncepcji „dwóch Ukrain” podejmuje próbę odpowiedzi na pytania o dzisiejszą Ukrainę jako punkt odniesienia obierając perspektywę postkolonialną. Porusza aktualne, ważne, a niekiedy trudne tematy – ukraińskie rozdarcie między Wschodem a Zachodem, polityczne problemy związane z dziedzictwem rosyjskiego kolonializmu i ich związki z kulturą czy kwestia Stepana Bandery. Odnosi się także do bieżących wydarzeń, takich jak protesty na Majdanie.
Jak określa w przedmowie do polskiego wydka czeskiego ania autor,
Syndrom postkolonialny to „szkice dotyczące nie tylko stosunków ukraińsko-rosyjskich, ale także ukraińsko-ukraińskich (ukraińsko-„kreolskich”); artykuły poświęcone nie tylko problemom politycznym, związanym z kolonializmem i jego dziedzictwem, ale także – w pierwszym rzędzie – problemom kulturowym (w najszerszym tego słowa znaczeniu) i psychologicznym.”
Naukowa rzetelność w połączeniu z publicystycznym polotem sprawia, że książka może być atrakcyjna zarówno dla specjalistów, jak i wszystkich zainteresowanych współczesną Ukrainą.
Mykoła Riabczuk to osoba, od której bardzo wiele się nauczyłem. Właściwie ciągle się uczę. Riabczuk jest przede wszystkim błyskotliwym politologiem, który nie tylko reprezentuje wybitny poziom intelektualny oraz nienaganny styl, ale także pokazuje moralny wymiar swojej profesji: kim powinien być prawdziwy, a nie wynajęty politolog. Jest, można rzec, sumieniem tego zawodu. (Jurij Andruchowycz)
Riabczukowska diagnoza kondycji tożsamości ukraińskiej jest wręcz bezlitosna, ale nie ulega on, częstej wśród ukraińskich publicystów, pokusie, by szukać winnych tego stanu rzeczy w zewnętrznym otoczeniu. Przełamanie i zwalczenie tych schematów jest podstawowym wyzwaniem dla ukraińskiej inteligencji. (Bogumiła Berdychowska)


Wasyl SŁAPCZUK "Księga zapomnienia" (Книга забуття)
przekład z języka ukraińskiego - Wojciech Pestka
Wysoki Zamek

„Księga zapomnienia” to książka przeciwko wojnie. Wojnie w każdym znaczeniu tego słowa, w każdym jego sensie. Tej, która teraz toczy się na Ukrainie, tej która toczyła się w Afganistanie, tej, którą wszyscy pamiętamy z lekcji historii…
To jest książka przeciwko wojnie, w której z ręki jednego człowieka ginie drugi człowiek, gdziekolwiek i kiedykolwiek by nie miała miejsca.
Autor, Wasyl Słapczuk, uczestnik wojny w Afganistanie, podejmuje po 30 latach od jej zakończenia próbę rozrachunku. Jego powieść jest pozbawiona opisów walk i heroizmu, to opowieść o rzeczywistości, której sam doświadczał każdego dnia: okrutnej, brudnej, niemożliwej do zrozumienia i pozbawionej logiki.





Györgi SPIRÓ „Niewola” (Fogság)
przekład z języka węgierskiego – Elżbieta Cygielska
W.A.B.

Bestsellerowa powieść węgierskiego pisarza, autora głośnych Iksów, ukazuje świat Żydów w pierwszym wieku po Chrystusie. Młody Uri dorasta w rzymskiej społeczności żydowskiej. Ze względu na postępującą wadę wzroku nie może znaleźć odpowiedniej pracy, przez co pogarsza i tak nie najlepsze relacje z ojcem. Ten ryzykuje cały majątek, by w zamian za pożyczkę, której udziela Agrypie, wysoko postawionemu urzędnikowi, jego syna włączono w skład delegacji wiozącej coroczną ofiarę do Jerozolimy. Wskutek nieporozumienia Uri zostaje wzięty za agenta Agrypy, co owocuje wieloma nieoczekiwanymi wydarzeniami.










Petr ŠABACH „Pijane banany” (Opilé banány)
przekład z języka czeskiego – Julia Różewicz
Afera

Praga, cudowne lata osiemdziesiąte. W szkołach uczą, że kultura przywędrowała zza wschodniej granicy, w radiu króluje koncert życzeń, a najłatwiej dostępną rozrywką jest przesiadywanie na podwórku pod trzepakiem. Jak przetrwać w szarej rzeczywistości i nie umrzeć z nudów? Da się. Wystarczy mieć szesnaście lat, parę koron na piwo i kumpli – kumpli na śmierć i życie.

Bohaterowie „Pijanych bananów” zabierają nas do zalatującego osiedlową knajpą świata szczeniackich wybryków, pierwszych miłości, rozczarowań, na pozór banalnych marzeń, błahych i poważnych kłopotów.

Mistrz anegdoty Petr Šabach jak zawsze niezawodnie wywołuje w czytelniku ataki niepohamowanego śmiechu, a równocześnie nastrój nostalgii i udowadnia, że nawet mało atrakcyjne życie, w jeszcze mniej atrakcyjnych czasach można nie tylko znieść, ale wręcz szczerze pokochać.




Judith W. TASCHLER „Nauczycielka” (Die Deutschlehrerin)
przekład z języka niemieckiego – Aldona Zaniewska
W.A.B.

Mieli wspólną namiętność: miłość do literatury, do słuchania historii i opowiadania, do fantazjowania… Dokąd ich doprowadziła? Piękna i frapująca powieść "Nauczycielka" to połączenie thrillera i romansu, książka gorąco przyjęta przez krytyków i czytelników.

Matylda i Xaver byli niegdyś nierozłączni, łączyła ich miłość i literatura, ale pewnego dnia on odszedł bez słowa – po prostu spakował swoje rzeczy i zniknął.
Matylda przeżyła załamanie nerwowe, długo nie mogąc zrozumieć motywów postępowania Xavera. Po latach udało się jej odnaleźć spokój ducha i swoje miejsce w życiu: w odległym mieście uczy języka niemieckiego i literatury, lubiana przez uczniów, ma przyjaciół i własne sprawy. Nagłe pojawienie się dawnego kochanka, który tymczasem odniósł sukces jako pisarz książek dla młodzieży, budzi w kobiecie zarazem czułe i bolesne wspomnienia, dając początek dziwnej grze obojga: jej głównym motywem staje niewyjaśniona sprawa zaginięcia syna Xavera z inną kobietą. Niegdysiejsi kochankowie, swego czasu tak zafascynowani mocą opowiadania historii, snują coraz dalej idące fantazje na temat zaginionego dziecka.

Czy Xaver zataja coś przed Matyldą? Opowieść o miłości i literaturze, zmienia się w opowieść o zemście i winie – fascynujący thriller psychologiczny, który trzyma w napięciu do ostatniego rozdziału.


Cristian TEODORESCU „Medgidia, miasto u kresu” (Medgidia, oraşul de apoi)
przekład z języka rumuńskiego – Radosława Janowska-Lascar
Amaltea

Jak opisać historię rodzinną, aby nie uronić nic z migotliwej atmosfery dawnych czasów, na którą składają się przecież zarówno wielkie wydarzenia historyczne, jak i drobne lokalne wypadki? Cristian Teodorescu czyni to w swojej powieści z humorem i prawdziwą swadą. Medgidia, miasto u kresu to reportażowo-poetycka mo­zaika ułożona ze 103 szkiców. Ich bohaterami są: lokalny restaurator Stefanek, kobieciarz i namiętny karciarz, kelner marzyciel Januszek, niegdyś pracujący w Orient Expressie, zasadniczy major Scipion, jego żydowska kochanka, lekarka Lea, safandułowaty sędzia, listonosz Claudiu – po godzinach skrytobójca, żołnierze niemieccy i radzieccy oraz dziesiątki innych barwnych postaci. Całe to ludzkie panoptikum tworzy jedyny w swoim rodzaju portret międzynarodowej społeczności Rumunii lat 30. i 40. XX wieku, burzliwych czasów pomiędzy powstaniem Żelaznej Gwardii a zapadnięciem żelaznej kurtyny. Nieco ironiczne, ale i pełne szczerego liryzmu spojrzenie autora sprawia, że ta pozornie odległa epoka staje się dla czytelnika światem bliskim i intrygującym.
Za Medgidię, miasto u kresu autor otrzymał Narodową Nagrodę Prozatorską „Ziarului de Iaşi”, nagrodę Kolokwiów o Rumuńskiej Powieści w Alba Iulia oraz nagrodę prozatorską Związku Pisarzy Rumuńskich.