niedziela, 8 czerwca 2014

PUDELEK SPRZED STULECIA - Florian Illies "1913. Rok przed burzą"


Niemiecki pisarz i dziennikarz Florian Illies (autor m.in. kapitalnej prześmiewczej książki „Jak być niewinnym”) obala powszechną tezę, według której wiek XX zaczął się w roku 1914. Jego „1913. Rok przed burzą” dowodzi, że symbolicznym zamknięciem kostycznego wieku XIX i prawdziwym rozpoczęciem, jak pisał Kafka,„nerwowej epoki”, jest właśnie rok 1913. I bynajmniej nie chodzi tu o politykę. Zresztą spośród niezliczonych bohaterów książki Illiesa tylko dwóch pesymistów zaprząta sobie głowę narastającymi niepokojami społecznymi. „Wojna nieustannie grozi wybuchem” – twierdzi Rudolf Steiner, przytakuje mu zaś pracujący właśnie nad „Zmierzchem Zachodu” Oswald Spengler. Trudno ich narzekania brać jednak poważnie, obaj są wszak neurastenikami. A na dodatek wszyscy wokół zaczytują się książką Normana Angella „Wielka iluzja”, w której brytyjski publicysta snuł wizję przyszłości: „Do wielkiej wojny w Europie, której groźba wiecznie istnieje, nigdy nie dojdzie. Bankierzy nie wysupłają pieniędzy na taką wojnę, przemysł nie będzie, a dyplomaci nie mogą jej podtrzymywać. Żadnej wielkiej wojny nie będzie”. W roku 1913 24-letni Hitler ledwo wiąże koniec z końcem, próbując handlować swoimi akwarelami (od czasu do czasu wygłasza rasistowskie przemowy, ale szybko cichnie, bo nikt w wiedeńskim przytułku, gdzie pomieszkuje, nie zwraca na niego uwagi), zaś Stalin, który przez jakiś czas przebywał również w Wiedniu (czy kiedyś się spotkali? – snuje spiskowe domysły Illies), zostaje zesłany na Syberię. O wojnie nikt zatem nie myśli. Wszyscy chcą żyć, tworzyć, bawić się kochać.
Wszyscy – czyli kto? Artystyczna bohema, która w 1913 roku żyła i tworzyła przede wszystkim w Wiedniu i Berlinie (Illies pisze także m.in. o wydarzeniach w Paryżu i Nowym Jorku, ale miasta te staną się stolicami świata nieco później). Kogóż tu nie ma! Malarze, muzycy, pisarze, naukowcy, aktorzy. Cała ówczesna środowiskowa socjeta, której Illies przygląda się z zainteresowaniem i znajduje tam… No właśnie – nie tyle twórcze porywy, rozterki ducha i wiekopomne działania, co miłostki, zawiści i zdrady. Musil pieczołowicie notuje stosunki odbyte z żoną, Kokoschka szaleje z miłości do wdowy po Mahlerze („Będziesz mnie biła twymi ślicznymi, kochanymi rączynami?”), żona Tomasza Manna po publikacji „Śmierci w Wenecji” zaczyna podejrzewać, że jej mąż nie jest „przesadnie heteroseksualny” – to odkrycie spowodowało, że przez kolejne półtora roku musiała leczyć się w sanatoriach (co z kolei było dla Manna zaczynem pomysłu „Czarodziejskiej góry”), Spengler natomiast kobiet się boi (notuje: „Lęk przed kobietami – gdy tylko się rozbiorą”), Einstein porzuca żonę dla kuzynki, Kirchner zadaje się na przemian z siostrami Erną i Gerdą Schilling, Kafka zachęca Felicję Bauer do małżeństwa, dając jej równocześnie do zrozumienia, że jest to niemożliwe, Freud bada mechanizmy wypierania seksualności, samemu ją wyparłszy właśnie w 1913 roku, gdy żona urodziła mu szóste dziecko, zaś  Wittgenstein kupuje domek w Norwegii, gdzie udaje się ze swoim kochankiem (i gdzie tworzy „Traktat logiczno-filozoficzny”, dzieło tak skomplikowane, że „Russell, poproszony listownie o zrobienie korekty, musi poprosić o ponowne przesłanie własnych pytań, by zrozumieć odpowiedzi Wittgensteina”).
Na tym obyczajowym tle Illies kreśli panoramę roku 1913, przełomowego w historii sztuki. Roku, w którym Proust pisał „W poszukiwaniu straconego czasu”, Strawiński prezentował „Święto wiosny”, a Malewicz malował czarny kwadrat. To tylko ułamek wydarzeń, które miały miejsce na rok przed wybuchem I wojny światowej, która na dobre pogrzebała stary porządek. Rok 1913 jest zatem nie tylko rokiem artystycznego bogactwa spod znaku nowej sztuki, jest też ostatnim rokiem nieskrępowanej swobody, o czym Illies opowiada z właściwą sobie dozą intelektualnego luzu.
Książka Illiesa, sytuująca się gdzieś pomiędzy historycznym dokumentem, esejem pisanym z przymrużeniem oka, swobodnym kalendarium a hybrydyczną prozą, bazuje na niezwykle prostym (choć piekielnie trudnym do zrealizowania) pomyśle – wystarczy uważnie przewertować tytuły prasowe oraz dzienniki i listy pisane przez różnych artystów w danym okresie, całość zgrabnie połączyć w mniej lub bardziej spójną opowieść i gotowe. Efekt? Jedyna w swoim rodzaju panorama artystyczno-społeczna roku wielkich zmian. Lekka, dowcipna, zajmująca. I skrótowa. A przez to niezwykle atrakcyjna. O ileż łatwiej zapamiętalibyśmy wydarzenia z listopada 1913 roku, gdyby w podręcznikach opisywano je tak, jak robi to Illies: „Między Else Lasker-Schüler i dr Gottfriedem Bennem wszystko się skończyło – ona jest w rozpaczy, na co dr Alfred Döblin, który właśnie pozuje Ernstowi Ludwigowi Kirchnerowi, wstrzykuje jej morfinę”. Tak mógłby wyglądać ówczesny Pudelek, gdyby istniał.

Florian Illies
„1913. Rok przed burzą”
tłum. Ewa Kochanowska
Czarna Owca, Warszawa 2014

(tekst ukazał się pierwotnie w "Chimerze")



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz