piątek, 11 kwietnia 2014

GULASZ A SPRAWA WĘGIERSKA - Krzysztof Varga "Czardasz z mangalicą"


„Węgierska kuchnia jest trwalszym fundamentem tego narodu niż chrześcijaństwo” – niepozorne zdanie z „Czardasza z mangalicą” Krzysztofa Vargi w idealny sposób określa jej zawartość. Varga, który już w „Gulaszu z turula” postawił diagnozę, że depresyjno-melancholijne usposobienie Węgrów może w pewien sposób wynikać z upodobania do przyciężkich potraw, w najnowszej książce eseistycznej (również łączącej w tytule specjalność tamtejszej kuchni – mangalica to rasa świni hodowanej przede wszystkim dla wyjątkowej słoniny – z typowo węgierskim symbolem) idzie o krok dalej. Proponuje bowiem podróż po Węgrzech, której kierunek wyznacza między innymi smak, a raczej pamięć smaku. „Pamiętać wyraźnie nie jest ciekawie, pamiętać strzępy, kawałki, niejasne momenty – to jest istota pamięci” – twierdzi Varga, dla którego reminiscencyjnym impulsem nie jest wyrafinowana i subtelna magdalenka, ale ociekający tłuszczem langosz, paprykarz z kurczaka albo zupa rybna. Autor zanurza się więc w typowo węgierskich smakach, które automatycznie przenoszą go we wspomnieniach do miejsc konsumpcyjnych inicjacji. Rusza zatem tropem tamtych smaków, objeżdżając współczesne Węgry i konfrontując je z obrazem zapisanym w pamięci.
Podróż za madziarskimi smakami dzieciństwa układa się w rodzaj osobistego przewodnika po Węgrzech. Przewodnika swoistego, ponieważ Varga omija turystyczne atrakcje, peregrynując po prowincjonalnych cmentarzach, przesiadując w restauracjach, o których nic nie wiedzą internetowe wyszukiwarki, włócząc się po śladach pisarzy. Wyprawa ta, w której przeszłość nieustannie łączy się z teraźniejszością, przynosi podstawowe zaskoczenie – na Węgrzech od lat niewiele się zmieniło. Okazuje się bowiem, że Węgrzy – choć dotrzymują kroku innym europejskim narodom w pochodzie ku nowoczesności – są nieuleczalnymi nostalgikami. Uporczywie trwają przy przeszłości, są wręcz obłąkańczo przywiązani do tradycji. Całe Węgry są jak knajpa, w której „czas się bynajmniej nie zatrzymał, bo czasu tam nigdy nie było, czas w nich po prostu nie istnieje, istnieje tylko przestrzeń, niezmienny jadłospis i ten sam wystrój, stali klienci, nieśmiertelny smak”. W praktyce przejawia się to w drobnych, nierzadko dość kuriozalnych aspektach życia codziennego (na budapeszteńskich basenach, pomimo tego, że zamki w szafkach kodowane są chipowo, ocalała funkcja łaziebnego, który osobiście zatwierdza zamknięcie szafki), ale są sytuacje, gdy opieranie się nowoczesności pozwala Węgrom uciec przed postępującą dehumanizacją i – w imieniu pozostałych narodów – walczyć o ludzką godność. Na której z europejskich plaż emeryci, nie ulegając ejdżystowskiemu terrorowi jędrnych młodych ciał, nie wstydzą się tego, że biologia robi swoje? Oczywiście nad Balatonem!
To przywiązanie do tradycji doprowadziło w ostatnich latach także do widocznego wzrostu postaw nacjonalistycznych. Młodzi Węgrzy, przeżywający na nowo traumę trianońską, marzą o powrocie do czasów monarchii i, lejąc łzy do palinki, wpisują kształt obecnych granic w mapę Wielkich Węgier, co Varga uznaje – stosując brawurową metaforę historyczno-kulinarną – za mało chlubny efekt „zakiszenia Węgier w węgierskiej historii, w węgierskiej chwale i węgierskiej klęsce, zapiklowania się w węgierskiej polityce i wewnętrznej węgierskiej nienawiści”. Oto do jakich smakowitych wniosków można dojść delektując się wieprzowym pörköltem.

Krzysztof Varga
„Czardasz z mangalicą”
Czarne, Wołowiec 2014

(tekst ukazał się pierwotnie w "Chimerze")

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz