poniedziałek, 12 września 2016

PAVOL RANKOV. PRZEZWYCIĘŻYĆ KOMPLEKS


I.

Kiedy w 1978 roku ukazała się „Poczta na południu. Antologia młodej prozy słowackiej”, autorka przedmowy Danuta Abrahamowicz pozwoliła sobie ją rozpocząć autorsko zmodyfikowanym miksem słowackich sądów krytycznoliterackich na temat tamtejszej prozy lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Wypowiedzi autorów „generacji 1956” i towarzyszących im krytyków sprowadzają się tu głównie do kwestii wyjątkowości, rozpoznawalności i odmienności (wobec przedstawicieli starszych pokoleń, ale też w stosunku do pozostałych literatur środkowoeuropejskich).
W opublikowanych kilka lat temu esejach Rudolfa Chmela, zatytułowanych wyraziście „Kompleks słowacki”, ten literaturoznawca, publicysta i polityk, powtarza – w nieco innym układzie – te same gesty krytyczne. Charakter narodowy Słowaków opiera się w dużej mierze na inklinacji do nieustannego porównywania się z sąsiadami (z którymi na dodatek łączą Słowaków liczne zaszłości) i do prób podkreślania własnej tożsamościowej wyjątkowości, zwłaszcza na tle Europy, ze wskazaniem na kraje Europy Środkowej.
Słowacka literatura jest naznaczona tym kompleksem. A krytyka literacka chyba jeszcze bardziej. Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że z hasłowo rozumianego pojęcia „literatura słowacka” krytyków interesuje dużo bardziej słowackość niż literackość. Poczucie prowincjonalności literatury słowackiej – prezentowane często przez autorów i krytyków – jest także poręcznym wytrychem dla tych nielicznych wydawców zagranicznych, którzy zechcieli przyjrzeć się słowackiej literaturze nieco bliżej. Z jakiegoś przecież powodu polski wydawca pierwszej na naszym rynku książki Pavla Rankova, wyboru opowiadań „Bratysława jest mała”, opatrzył ją – na zachętę? – fragmentem wywiadu, który na łamach czasopisma „Knižná revue” przeprowadził z autorem Marek Kopča. Fragment ten jest okrojony do odpowiedzi na jedno, jakże wszak emblematyczne pytanie: „Czy w erze globalizacji i zjednoczenia Europy literatura słowacka ma szansę, podobnie jak dobre słowackie piwo, na znalezienie większej liczby odbiorców?”. Oto wyimki z odpowiedzi Rankova: „Piwo jest w lepszej sytuacji, wystarczy je przełożyć z auta do pubu i załatwione. Przełożenie dzieła literackiego zajmuje więcej czasu i umie to dobrze zrobić o wiele mniej ludzi. Myślę, że literatura słowacka nie jest w stanie wywołać za granicą jakiegoś boomu, ale z drugiej strony mamy sporo autorów, którzy nie przyniosą Słowacji wstydu. Nie mam jednak wrażenia, by świat jakoś celowo i systematycznie zapominał właśnie o nas. (…) Wyobrażenie, że słowacka kultura rzuca perły, a świat to jest ten wieprz, który nie chce ich nawet zeżreć, to tylko element naszego zwyczajowego użalania się nad sobą”.


Znamienne, że słowa te Rankov wypowiada w roku 2005, a więc w momencie, gdy ma na swoim koncie trzy dobrze przyjęte przez rodzimą krytykę tomy opowiadań, ale nie napisał jeszcze książki, która przyniesie mu międzynarodowy rozgłos (nagrodzonej Literacką Nagrodą Europy Środkowej „Angelus” powieści „Zdarzyło się pierwszego września (albo kiedy indziej)”).


II.

Tytuł polskiego wyboru opowiadań Rankova jest mylący. Został bowiem zapożyczony z tytułu opowiadania „Trzy tysiące osiemset pięćdziesiąt sześć koron słowackich albo Bratysława jest mała”, które nie zostało zamieszczone w żadnym z autorskich zbiorów Rankova, a ukazało się jedynie w czasopiśmie. Polski wydawca (prawdopodobnie w porozumieniu z autorem i/lub tłumaczem) nie tylko zdecydował się na publikację tego opowiadania (co ważne – z wątkiem polskim!), ale też uczynił z jego podtytułu tytuł całego zbioru, a także umieścił je na początku książki. Dlaczego jest to tak istotne? Otóż w tym opowiadaniu – już w tytule zaznaczającym ironiczne podejście do osławionego „kompleksu słowackiego” – Rankov decyduje się na przemyślną grę z narodowymi stereotypami. W pewnym momencie bohater opowiadania (pisarz i akademicki wykładowca – nie jedyne alter ego w twórczości Rankova) mówi do żony: „Polacy są absolutnymi ignorantami w kwestii Słowacji. Oni myślą, że są największym i najbardziej kulturalnym narodem słowiańskim”. Rzecz w tym, że jest to opinia, którą należy wziąć w cudzysłów, ponieważ bohater wymyślą ją na poczekaniu jedynie po to, by w niewinny sposób nałgać żonie i ugrać tym samym coś dla siebie. Najważniejsze jest jednak to, że opowiadanie otwierające polski wybór jest JEDYNYM, w którym pojawiają się jakikolwiek wskazówki co do miejsca akcji. Opowiadanie to, które Rankov napisał później od wszystkich pozostałych, można zatem postrzegać jako cezurę w jego twórczej metodzie obłaskawiania kompleksu słowackiego.

III.

We wczesnych opowiadaniach – wydanych w latach 1995-2004 w tomach „S odstupem času” („Z perspektywy czasu”), „My a oni / Oni a my” („My i oni / Oni i my”) i „V tesnej blízkosti”  („W ścisłym pobliżu”) – sposobem Rankova na walkę z kompleksem słowackim był eskapizm. Wszelka konkretyzacja (geograficzna, historyczna, polityczna) jest w nich programowo nieobecna. Opowiadania te rozgrywają się wszędzie i nigdzie, miejsce akcji często jest szyfrowane pierwszą literą jego nazwy, bohaterowie albo nie mają imion, albo występują pod pseudonimami, noszą imiona uniwersalne, bądź też brzmiące z angielska (Emma, Vanessa). Świat przedstawiony opowiadań Rankova nie odsyła do rzeczywistości, bardzo często przekracza wręcz granice między realnością a fantazją. W „Audytorach” główny bohater sprzeniewierza się firmowej przysiędze i trafia do miasteczka, z którego nie może się wydostać. W „Nieudanym wieczorze” zwykłe wypad do centrum okazuje się przejściem do innego (równoległego?) świata, w którym wszyscy mówią w dziwnym języku. W „Fotografii” osadzony w więzieniu mężczyzna przenika do wiszącej na ścianie fotografii, zostawiając w areszcie swoją ziemską powłokę. Podobny motyw występuje w opowiadaniu „Nowa ludzkość”, w którym doczesne życie okazuje się jedynie etapem przygotowującym do właściwej, doskonałej egzystencji. Tematyka niemalże fantastyczna łączy się w opowiadaniach Rankova z duszną, kafkowską atmosferą grozy i niepokoju (krytycy wskazują także na powinowactwa Rankova z Borgesem, czy – by pozostać na gruncie słowackim – z Dušanem Mitaną). Wyalienowana jednostka czuje się zagubiona w świecie, który okazuje się miejscem tajemniczym, niebezpiecznym i nieprzyjaznym.
Tę nieoczywistość świata przedstawionego Rankov pogłębia zaburzeniami w obrębie narracji oraz fabularnymi zagadkami, z upodobaniem myląc tropy na obu tych poziomach. W „Tunelu” narratorem nieoczekiwanie okazuje się jedna ze statystujących postaci, a cała historia opowiadana jest ze sporego dystansu czasowego. W „Korespondencji” niewinna ingerencja listonosza w korespondencję dwóch mężczyzn sprawia, że rzeczywistość zaczyna wymykać się spod kontroli. W „Lokacie terminowej” służbowy romans okazuje się zaplanowaną intrygą kryminalną. Bohaterowie Rankova bardzo często są zawieszeni między rzeczywistością a fantazmatem, jak w bliźniaczych opowiadaniach „Z wizytą u matki” i „Z wizytą u córki”, próbują też narzucić innym swoją wolę, zmusić ich do określonych działań, które doprowadzają ofiary do granic obłędu. Nierzadko dochodzi tutaj do zacierania się granic osobowości, wzajemnego przenikania, zamiany ról. Wszystkie wolty Rankov wykonuje zazwyczaj pod koniec każdego z opowiadań, najczęściej w ostatnim, puentującym całość zdaniu – tę swoją skłonność potrafił obśmiać w „Psach”, gdzie feralna historia romansu mężczyzny po czterdziestce z nieletnią koleżanką jego córki ujęta jest w formę tekstu złożonego w wydawnictwie, na którym niechętna autorowi redaktorka dopisuje swoje opinie.
Najdalej – jeśli chodzi o nierealność i zaskakujące zmiany punktu widzenia – poszedł  Rankov w opowiadaniach zwierzęcych: w „Drobiu” narratorką jest kura, która ma właśnie trafić na pieniek, zaś w „Drosophilia populi” kilka banalnych scenek w parku, ukazanych w klasycznej antropocentrycznej konwencji (i narrator, i bohaterowie należą do gatunku Homo sapiens), zostaje zrekapitulowane epizodem, w którym to tytułowe muszki owocówki są koroną stworzenia, stają się „ludzkie” (populi), zaś ludzie służą muszkom jedynie jako laboratoryjny materiał poglądowy. Opowiadanie pochodzące z ostatniego zbioru Rankova zamyka polski wybór. To symptomatyczne – wydaje się, że to opowiadanie jest dla słowackiego autora granicą, po przekroczeniu której trudno byłoby wrócić do świata literatury realistycznej. Gdyby Rankov zdecydował się rozwinąć swoją twórczość, pod względem tematycznym, w tym kierunku, mógłby stać się specjalistą od postmodernistycznej groteski w rodzaju Wiktora Pielewina (wspominam rosyjskiego pisarza nieprzypadkowo, ponieważ ma on w swoim dorobku książkę zbudowaną na bardzo podobnym schemacie, co „musze” opowiadanie Rankova – mam na myśli „Życie owadów”). Z drugiej jednak strony „Bratysława jest mała” wyraźnie unaocznia inny rodzaj ewolucji autora – zaczynając od bliskich fantastyce miniatur, zbudowanych właściwie na jednym (prawda, że błyskotliwym) pomyśle, z każdym kolejnym tomem Rankov nie tylko nabierał rozmachu, wydłużając teksty, ale też stawał się coraz bardziej poważny (nawet wtedy, gdy pozostawał daleki od realizmu).

IV.

Tak oto Rankov nie stał się drugim Pielewinem. Został – dość nieoczekiwanie – czołowym słowackim realistą, a zarazem mistrzem psychologicznej obserwacji, autorem epickich powieści o rozbudowanym tle historycznym, które nie tylko wyzyskują słowackie realia, ale też czynią z narodowej specyfiki (wielokulturowość i trudne, zagmatwane losy Słowacji w XX wieku) główny temat tej twórczości. Kompleks słowacki został przełamany. Pavol Rankov stał się największym specjalistą od literatury słowackiej (literatury, która słowacką tożsamość stawia na pierwszym planie). A uczynił to właściwie jedną powieścią – „Zdarzyło się pierwszego września (albo kiedy indziej)” (późniejsze „Matki” „tylko” utwierdziły jego pozycję).
O ile w opowiadaniach Rankov uciekał od geograficznego (i każdego innego) konkretu, o tyle w debiutanckiej powieści jest on punktem wyjścia. Chodzi tu mianowicie o Levice, miasto leżące w południowo-zachodniej Słowacji, blisko granicy z Węgrami. Tuż przed drugą wojną światową w tym prowincjonalnym miasteczku we względnej komitywie żyli Czesi, Słowacy, Węgrzy, Niemcy, Żydzi, Cyganie, trafiali się nawet Bułgarzy (nazwisko Rankov!) i Polacy. Zawierucha wojenna oraz późniejsze lata przechodzenia od stalinizmu do normalizacji rozsypały w pył ten barwny etniczny tygiel. W ciągu zaledwie trzydziestu lat w tej części Europy zmieniło się niemal wszystko. I właśnie w ramach trzydziestu lat, od roku 1938 do roku 1968 (są to w historii Czechosłowacji daty jednoznacznie symboliczne, kojarzące się z kapitulacją wobec wojsk hitlerowskich i będących na usługach Moskwy wojsk Układu Warszawskiego), słowacki pisarz Pavol Rankov zamknął czas akcji swojej powieści. Rozległy czasowy horyzont oraz czwórka głównych bohaterów różnej narodowości – tak skrojona powieść wymaga epickiego oddechu oraz niezwykle precyzyjnie poprowadzonej fabuły. Rankov poradził sobie z tymi wymogami w genialny w swej prostocie sposób. Każdy z rozdziałów rozgrywa się kolejnego roku tego samego dnia – pierwszego września. Dla bohaterów powieści będzie to data szczególna. Począwszy od pierwszego dnia września 1938 roku, gdy czwórka nastolatków rozgrywa intrygujące zawody pływackie na levickim basenie.
Trzech młodocianych przyjaciół – Czech Jan, Węgier Peter i Żyd Gabriel – założyło się między sobą, że ten, kto pierwszy przepłynie długość basenu, zdobędzie prawo do pierwszeństwa w ubieganiu się o względy pięknej koleżanki, Słowaczki Marii. Zawody, przerwane przez drobny incydent, nie zostaną rozstrzygnięte przez następne 30 lat. Okupacja, emigracja, faszyzm, komunizm, nacjonalizm, kolaboracja, partia, Służba Bezpieczeństwa – w życie młodych bohaterów, zmuszonych do przejścia wężowym ruchem przez ten labirynt, wkroczą bowiem historia z polityką i nic już nie będzie takie samo. Utraconego przedwojennego porządku wszechrzeczy, gdy życie było proste i jasne, nie da się już odzyskać. Pozostanie chaos, który grupa przyjaciół będzie próbowała jakoś okiełznać, co roku w ten sam wrześniowy dzień starając się rozstrzygnąć dawny zakład. Idea rozegrania przyjacielskich zawodów stanie się jedynym pewnikiem w czasach, gdy nic nie jest pewne – jak w kalejdoskopie zmieniają się nazwiska, imiona (Jan stanie się Honzą, Janosem, a nawet Ianem), granice, narodowości. Dla kogoś, kto nie orientuje się w geopolitycznych zawirowaniach w tej części Europy, taki stan jest trudny do zrozumienia: „Widzisz, to jest Europa Środkowa. Kiedy Niemcy zajęli Czechy, to w drugiej części kraju powstało Państwo Słowackie, ale Levice nagle już nie znajdowały się tam, ale na Węgrzech. Da się to zrozumieć?”.
Im bardziej zawiła staje się środkowoeuropejska historia, tym bardziej Rankov stara się uklasycznić swoją powieść. Szlachetność postaw i trwanie przy podstawowych wartościach przynosi bohaterom – niejako na przekór podłym czasom – ocalenie. Natomiast przejrzystość języka i lekkość stylu chronią czytelników przed zagubieniem się w nieprzyjaznym świecie. To właśnie prostota jest główną siłą napisanej z epickim rozmachem powieści Rankova, tej panoramy dziejów, na tle której rozgrywają się jednostkowe losy. Jest jednak coś, co rozbija tę klasyczność opowieści. To epizody, w których pojawiają się osoby odpowiedzialne za całe to polityczne zamieszanie – Miklós Horthy, Josef Tiso, Klement Gottwald czy Alexander Dubček. Epizody absurdalne i jawnie groteskowe. Dzięki nim powieść nabiera dodatkowych rumieńców. W tym kontekście „Zdarzyło się pierwszego września” jest podwójnym zwycięstwem literatury, która jednocześnie ocala i unieważnia. Ocala pamięć o pokoleniu, któremu przyszło żyć w heroicznych czasach, i próbuje unieważnić absurdy XX-wiecznej historii. Albowiem, jak pisze Rankov, „Wszystko jest wymyślone. Niczego nigdy nie było, nikt nigdy nie żył. Pierwszego września też nigdy nie było”. Wszystko zdarzyło się komu innemu i kiedy indziej. W nienormalnych czasach.

V.



Powieść „Zdarzyło się pierwszego września (albo kiedy indziej)” odniosła ogromny (zasłużony) sukces. Rankov otrzymał za nią m. in. Nagrodę Literacką Unii Europejskiej, Nagrodę Czytelników dziennika „SME” oraz Nagrodę Literacką Europy Środkowej „Angelus” (a także – w jej ramach – Nagrodę Czytelników). Na fali popularności powieści powstała jej sceniczna adaptacja – tekst sztuki napisał sam Rankov. Sztuka jest – jak głosi notka na wydaniu książkowym (które ukazało się także w polskim tłumaczeniu) „poszerzoną o nowe wątki swobodną adaptacją powieści“, jednakże całość jest w stosunku do powieściowego oryginału mocno zubożona.





Następczynią „Zdarzyło się pierwszego września (albo kiedy indziej)“ jest powieść „Matki“. Rankov pozostaje w niej wierny tematowi, któremu podporządkował swój głośny debiut, czyli destrukcyjnemu wpływowi historii na jednostkowe losy bohaterów, nieodmiennie mieszkańców naszej części Europy. O ile jednak protagonistami poprzedniej powieści Rankova byli mężczyźni, o tyle w „Matkach” są oni ledwie statystami – pierwsze skrzypce grają tu kobiety. Główną bohaterką jest Zuzana, młoda Słowaczka, która po wyzwoleniu Czechosłowacji przez Armię Czerwoną zostaje oskarżona o zdradę radzieckiego partyzanta, który był jej kochankiem. Zesłana do łagru, rodzi syna, którego jednak musi oddać nadzorczyni obozu. Gdy w roku 1953 Zuzana wróci do rodzinnej wsi, rozpocznie walkę o odzyskanie dziecka. Będzie to równie trudne jak przetrwanie w łagrze.
Uderzające, jak dalece „Matki” odmienne są od nowelowych początków Rankova, ostentacyjnie uciekających w nierealność i bazujących na fikcyjności. „Zdarzyło się pierwszego września (albo kiedy indziej)” jest na drodze rozwoju jego prozy ważnym etapem – to powieść realistyczna, aczkolwiek historia w niej opowiedziana jest całkowicie zmyślona. W „Matkach” Rankov poszedł o krok dalej, opierając swoją powieść na faktach – natrafił na książkę Petra Juščáka, zbierającą wspomnienia Słowaków, którzy przeżyli pobyt w sowieckich łagrach. Wśród nich znalazły się wspomnienia pewnej Słowaczki, która w Gułagu urodziła dziecko. Co ciekawe, na kanwie jej historii powieść napisał też sam Juščák. Jego powieść bardziej  trzyma się faktów niż „Matki”; Rankov potraktował tę historię raczej jako inspirację do stworzenia fabuły o dużo szerszym zasięgu, a ponadto pozwolił sobie na złagodzenie swojej wersji („Na potrzeby powieści wymyśliłem mały obóz, o którym więźniarki, znające już inne obozy, mówią, że jest całkiem przyjemny, lepszy od innych, prawie tak dobry, jak obóz pionierski. Posunąłem się do tego, że wymyśliłem taki lepszy Gułag niż zwykły dlatego, by w ogóle móc pisać na ten temat”).
Pisząc dziś powieść łagrową – jakkolwiek by nie była zniuansowana i (słowo mocno nie na miejscu) atrakcyjna – trzeba mieć świadomość, że sama „story" nie wystarczy. Rankov doskonale zdaje sobie z tego sprawę, wpisując historię Zuzany w dodatkowe konteksty. Reinterpretuje między innymi kanoniczne dla realizmu socjalistycznego teksty – przede wszystkim „Matkę” Gorkiego i legendę o Pawliku Morozowie. Prosty efekt odwrócenia socrealistycznych schematów daje piorunujące efekty – postawienie dobra osobistego ponad ogólnym jest nie tylko osią napędową fabuły, ale też pomostem pozwalającym przenieść akcję we współczesność. Opowieść o Zuzanie jest bowiem w istocie (pamiętamy takie zaskoczenia z opowiadań Rankova) pracą zaliczeniową z gatunku „oral history", pisaną w ramach studiów środkowoeuropejskich przez studentkę Lucię. Znajduje się ona w sytuacji będącej dalekim echem tej, w której znalazła się bohaterka-respondentka jej pracy (czyli wspominająca wydarzenia sprzed 60 lat Zuzana). Okazuje się, że „formy i specyfika realizacji macierzyństwa w sytuacji granicznej", jak brzmi tytuł pracy, pozostają zbieżne niezależnie od sytuacji historycznej – realizują się poprzez konflikt między silnym instynktem macierzyńskim a buntem wobec matki. Obustronne pokoleniowe napięcie jest w istocie ponadczasowe i ponadhistoryczne.
Rankov nie poprzestaje jednak na takim wzbogaceniu fabuły i idzie o krok dalej. Mało kto miałby odwagę porwać się na połączenie łagrowej historii o macierzyństwie w ekstremalnych warunkach z satyrą na uniwersyteckie zaślepienie teoretyczno-metodologiczne – Rankov robi to z nadzwyczajną swobodą. Nie chodzi tu jednak wyłącznie o inklinacje autora do literackich gier, uwielbienie do wielopoziomowych narracji, czy wreszcie chęć dopieczenia uniwersyteckim kolegom – historia Zuzany jest po prostu na tyle tragiczna i patetyczna, że domagała się wręcz skontrowania jej wątkiem o lżejszym ciężarze gatunkowym. Tak czy owak – Rankov pozwala sobie w „Matkach” na kpinę z akademickiego „szantażu hermeneutycznego" i twierdzi, że powieść, zwłaszcza powieść historyczna, czerpie więcej z życia niż z nauki. Mówi to jako akademik, ale przede wszystkim jako pisarz. Jeden z najciekawszych pisarzy z Europy Środkowej.

(tekst ukazał się pierwotnie w "Poboczach")













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz