środa, 14 sierpnia 2013

PANI ZEMSTA - Sylwia Chutnik "Cwaniary"



Nowa powieść Sylwii Chutnik to ujęta w formę miejskiej legendy opowieść o kobiecej zemście na mężczyznach – maczystowskich szowinistach, brutalach i frajerach. Opowieść przerysowana i komiksowa – i to nie tylko dlatego, że towarzyszą jej ilustracje.

Na czym ta komiksowość polega? Na przetransponowaniu na polski grunt nieobecnego dotąd w rodzimej literaturze popkulturowego toposu od kilku dekad zadomowionego w amerykańskim komiksie i filmie. Chodzi o postać kobiety, która przejąwszy męskie atrybuty – militarny strój, upodobanie do (nad)używania przemocy – sieje spustoszenie w szeregach brzydkiej płci. Tę transgenderową zamianę ról Sylwia Chutnik zapożyczyła z komiksu Barb Wire, spopularyzowanego przez film z Pamelą Anderson w tytułowej roli Żylety (ale też z podobnych dzieł, w których występują uzbrojone po zęby kobiety), doprawiła punkową estetyką związaną z ruchem riot grrrls, a całość podała w sosie z folkloru miejskiego à la Grzesiuk. W ten sposób warszawski cwaniak stał się cwaniarą.

Główna bohaterka Cwaniar, Halina Żyleta, dzieli ze swą amerykańską poprzedniczką nie tylko groźne nazwisko (które odsyła także do znanej z chuligańskich wybryków trybuny warszawskiej Legii), ale również temperament – Halina, wraz z podobnymi sobie mścicielkami, „rusza w miasto”, by siać spustoszenie i walczyć o sprawiedliwość. Tylko czy jest to w istocie walka o sprawiedliwość? Czy jest to walka sprawiedliwa? Dla Heleny i jej koleżanek – z pewnością tak, wszak ich zdaniem w walce o honor i utrzymanie porządku wszystkie chwyty są dozwolone. Z kolei dla czytelnika – już niekoniecznie, łatwo bowiem napiętnować działania dziewczyn jako niemoralne i niezgodne z prawem. Na tym właśnie polega przerysowanie powieści Chutnik – należy pamiętać, że jest to tylko literacki chwyt, zabawa w uwolnienie skrywanych frustracji, projekcja marzeń. Nikt nie ma przecież pretensji do Thelmy i Luise albo Tarantinowskich mścicielek z Kill Bill czy Grindhouse: Deathproof, że działają niemoralnie. Owszem, przekraczają granice prawa, ale nie przekraczają wyznaczonych granic gatunku.

W tych ściśle określonych granicach poruszają się także bohaterki Cwaniar – cztery mniej więcej trzydziestoletnie kobiety, którym bliżej raczej do Czterech pancernych niż do dziewczyn z Seksu w wielkim mieście. Dla Haliny seksapil nie jest główną bronią: „Halina Żyleta wyglądała elegancko, lecz podejrzanie – dres wyprasowany, ale tatuaże na ciele to już szpetne”. Warszawskie cwaniary dysponują bowiem zupełnie inną „bronią kobiecą”: „Noże, kastety, siekiery i kije. Paralizatory, proce, rurki i scyzoryki. Pięści, podkute buty, twarde czoło”. Zaopatrzone w taki arsenał, nabuzowane emocjami i alkoholem, walczą o swoje, czyli o prawa kobiet: „Tylko zemsta może uratować wszystkie sprzątające kobiety w wałkach, w podomkach, w uwięzieniu między odkurzaczem a pralką. Tylko wendeta śniadaniowa, kawowa, nagła potrafi idealnie zaspokoić rozedrgane zmysły. Można do niej zaprosić inne osoby, czemu nie, przygotować „zemsta party”, ale należy w nim uczestniczyć. W innym razie nie jest to pełna zapłata za doznane krzywdy”. Dlatego w „zemsta party” uczestniczą wszystkie cztery dziewczyny, choć każda z nich walczy o co innego – Halina chce pomścić śmierć swojego narzeczonego, Celina Cios rekompensuje sobie w bójkach miłosne niepowodzenia, Stefania Karwowska chce dać nauczkę maltretującemu ją mężowi, zaś Bronka oczyszczając miasto odreagowuje pracę w kancelarii prawniczej. Te partykularne interesy zostaną połączone w jeden wspólny cel, w misję specjalną, do udziału w której zaproszonych zostanie jeszcze kilkoro renegatów. Głównym celem misji jest zastraszenie niejakiego Kossakowskiego (podobieństwo nazwiska do Marka Mossakowskiego, warszawskiego kamienicznika zamieszanego w zabójstwo działaczki ruchu lokatorskiego, wydaje się nieprzypadkowe). Działania tego nieuczciwego i bezwzględnego właściciela kilku śródmiejskich kamienic ułatwiają deweloperom wyburzenie zabytkowych budynków i zbudowanie na ich miejscu nowych apartamentowców. To zaś zwiera szeregi społecznie zaangażowanych warszawianek, dla których zachowanie oryginalnej zabudowy w centrum jest równie ważne co łomot spuszczony chuliganom.

Ten wspólny cel, którego osiągnięcie organizuje całość fabuły, schodzi jednak na plan dalszy wobec innego, równie ważnego tematu. Tak naprawdę dziewczyny, walcząc z wszelkimi przejawami zmaskulinizowanych opresji, rekompensują sobie lęk przed śmiercią. Śmiercią własną, jak w przypadku chorej na raka Bronki, ale też osób najbliższych. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, iż Chutnik rozpoczyna powieść sceną wizytą Haliny na cmentarzu – temat „funeral code”, choć rozproszony po całej książce, urasta do jej głównego problemu. Cztery bohaterki ze ślepą furią rzucają się w wir ulicznych bójek, ponieważ nie potrafią sobie poradzić z nieoczekiwaną sytuacją, w której (jak w tytule jednego z rozdziałów) „odkrywa się śmierć”. Jak poradzić sobie z pustką po zmarłej osobie, jak (jeśli w ogóle) rozmawiać ze zmarłym ukochanym, czy młoda wdowa to oksymoron, czy wdowieństwo obowiązuje jedynie w przypadku małżeństw i wreszcie – jak przygotować się na śmierć? Na te pytania bohaterki szukają odpowiedzi, choć nie chcą się do tego przyznać. Nie umieją tych problemów rozwiązać w sposób, który jest im najbliższy. Ze śmiercią nie da się przecież prowadzić dialogu przy pomocy pięści.  

Wszystkie te składniki mogłyby się z powodzeniem złożyć na zbudowaną na feministycznym podglebiu całkiem zgrabną całość, w której społeczne zaangażowanie łączy się z niemalże partyzanckim etosem, a krytyka machismo i wzorów kulturowych związanych z płcią podana jest w luźnym tonie warszawskich legend z knajackich środowisk. Tyle tylko, że pojawia się jeden podstawowy szkopuł – fabuła powieści grzęźnie co chwila w niepotrzebnych epizodach, które znacznie wytracają potoczystość narracji. Mnożą się zagadkowe mikroscenki – a to z kościoła, a to z autobusu, a to z salonu piękności – pozostające jedynie strzępkami obyczajowych obserwacji, które nijak nie dopełniają głównej historii. To pozostałość pierwszej wersji Cwaniar, które Sylwia Chutnik publikowała początkowo jako powieść w odcinkach. To, co sprawdzało się w formie seryjnej (każdy odcinek poświęcony innej scence rodzajowej), nieco razi w opublikowanej powieści. Szkoda, że autorka nie zdecydowała się na lekki lifting, który uporządkowałby całość pod względem konstrukcyjnym. Ale i tak Cwaniary mają swój niepowtarzalny styl. Mają cwaniacki sznyt.

Sylwia Chutnik 
"Cwaniary"
ilustracje – Marta Zabłocka 
Świat Książki, Warszawa 2012

(tekst ukazał się pierwotnie w "Nowych Książkach")

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz