Niemiecki pisarz i dziennikarz Florian Illies (autor
m.in. kapitalnej prześmiewczej książki „Jak być niewinnym”) obala powszechną
tezę, według której wiek XX zaczął się w roku 1914. Jego „1913. Rok przed
burzą” dowodzi, że symbolicznym zamknięciem kostycznego wieku XIX i prawdziwym
rozpoczęciem, jak pisał Kafka,„nerwowej epoki”, jest właśnie rok 1913. I
bynajmniej nie chodzi tu o politykę. Zresztą spośród niezliczonych bohaterów
książki Illiesa tylko dwóch pesymistów zaprząta sobie głowę narastającymi
niepokojami społecznymi. „Wojna nieustannie grozi wybuchem” – twierdzi Rudolf
Steiner, przytakuje mu zaś pracujący właśnie nad „Zmierzchem Zachodu” Oswald
Spengler. Trudno ich narzekania brać jednak poważnie, obaj są wszak
neurastenikami. A na dodatek wszyscy wokół zaczytują się książką Normana
Angella „Wielka iluzja”, w której brytyjski publicysta snuł wizję przyszłości:
„Do wielkiej wojny w Europie, której groźba wiecznie istnieje, nigdy nie
dojdzie. Bankierzy nie wysupłają pieniędzy na taką wojnę, przemysł nie będzie,
a dyplomaci nie mogą jej podtrzymywać. Żadnej wielkiej wojny nie będzie”. W
roku 1913 24-letni Hitler ledwo wiąże koniec z końcem, próbując handlować
swoimi akwarelami (od czasu do czasu wygłasza rasistowskie przemowy, ale szybko
cichnie, bo nikt w wiedeńskim przytułku, gdzie pomieszkuje, nie zwraca na niego
uwagi), zaś Stalin, który przez jakiś czas przebywał również w Wiedniu (czy
kiedyś się spotkali? – snuje spiskowe domysły Illies), zostaje zesłany na
Syberię. O wojnie nikt zatem nie myśli. Wszyscy chcą żyć, tworzyć, bawić się
kochać.
Wszyscy – czyli kto? Artystyczna bohema, która w
1913 roku żyła i tworzyła przede wszystkim w Wiedniu i Berlinie (Illies pisze
także m.in. o wydarzeniach w Paryżu i Nowym Jorku, ale miasta te staną się
stolicami świata nieco później). Kogóż tu nie ma! Malarze, muzycy, pisarze,
naukowcy, aktorzy. Cała ówczesna środowiskowa socjeta, której Illies przygląda
się z zainteresowaniem i znajduje tam… No właśnie – nie tyle twórcze porywy,
rozterki ducha i wiekopomne działania, co miłostki, zawiści i zdrady. Musil
pieczołowicie notuje stosunki odbyte z żoną, Kokoschka szaleje z miłości do
wdowy po Mahlerze („Będziesz mnie biła twymi ślicznymi, kochanymi rączynami?”),
żona Tomasza Manna po publikacji „Śmierci w Wenecji” zaczyna podejrzewać, że
jej mąż nie jest „przesadnie heteroseksualny” – to odkrycie spowodowało, że
przez kolejne półtora roku musiała leczyć się w sanatoriach (co z kolei było
dla Manna zaczynem pomysłu „Czarodziejskiej góry”), Spengler natomiast kobiet
się boi (notuje: „Lęk przed kobietami – gdy tylko się rozbiorą”), Einstein
porzuca żonę dla kuzynki, Kirchner zadaje się na przemian z siostrami Erną i
Gerdą Schilling, Kafka zachęca Felicję Bauer do małżeństwa, dając jej
równocześnie do zrozumienia, że jest to niemożliwe, Freud bada mechanizmy
wypierania seksualności, samemu ją wyparłszy właśnie w 1913 roku, gdy żona
urodziła mu szóste dziecko, zaś
Wittgenstein kupuje domek w Norwegii, gdzie udaje się ze swoim
kochankiem (i gdzie tworzy „Traktat logiczno-filozoficzny”, dzieło tak
skomplikowane, że „Russell, poproszony listownie o zrobienie korekty, musi
poprosić o ponowne przesłanie własnych pytań, by zrozumieć odpowiedzi
Wittgensteina”).
Na tym obyczajowym tle Illies kreśli panoramę roku
1913, przełomowego w historii sztuki. Roku, w którym Proust pisał „W
poszukiwaniu straconego czasu”, Strawiński prezentował „Święto wiosny”, a
Malewicz malował czarny kwadrat. To tylko ułamek wydarzeń, które miały miejsce
na rok przed wybuchem I wojny światowej, która na dobre pogrzebała stary
porządek. Rok 1913 jest zatem nie tylko rokiem artystycznego bogactwa spod
znaku nowej sztuki, jest też ostatnim rokiem nieskrępowanej swobody, o czym
Illies opowiada z właściwą sobie dozą intelektualnego luzu.
Książka Illiesa, sytuująca się gdzieś pomiędzy
historycznym dokumentem, esejem pisanym z przymrużeniem oka, swobodnym
kalendarium a hybrydyczną prozą, bazuje na niezwykle prostym (choć piekielnie
trudnym do zrealizowania) pomyśle – wystarczy uważnie przewertować tytuły
prasowe oraz dzienniki i listy pisane przez różnych artystów w danym okresie,
całość zgrabnie połączyć w mniej lub bardziej spójną opowieść i gotowe. Efekt?
Jedyna w swoim rodzaju panorama artystyczno-społeczna roku wielkich zmian.
Lekka, dowcipna, zajmująca. I skrótowa. A przez to niezwykle atrakcyjna. O ileż
łatwiej zapamiętalibyśmy wydarzenia z listopada 1913 roku, gdyby w
podręcznikach opisywano je tak, jak robi to Illies: „Między Else Lasker-Schüler
i dr Gottfriedem Bennem wszystko się skończyło – ona jest w rozpaczy, na co dr
Alfred Döblin, który właśnie pozuje Ernstowi Ludwigowi Kirchnerowi, wstrzykuje
jej morfinę”. Tak mógłby wyglądać ówczesny Pudelek, gdyby istniał.
Florian Illies
„1913. Rok przed burzą”
tłum. Ewa Kochanowska
Czarna Owca, Warszawa 2014
(tekst ukazał się pierwotnie w "Chimerze")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz