Sylwia Chutnik jest nie tylko pisarką, ale również działaczką
społeczną. W zbiorze opowiadań „W
krainie czarów” widać wyraźnie, jak mocno te aktywności się zazębiają, jak
wiele Chutnik-pisarka zawdzięcza empatycznej, ciekawej ludzi i ich opowieści
oraz wrażliwej społecznie Chutnik-aktywistce.
Jako przewodniczka miejska
autorka „Kieszonkowego atlasu kobiet” eksploruje tereny zapomniane i
nieciekawe, w których kryją się jednak zajmujące historie. Podobnie jest w jej
opowiadaniach, które rozgrywają się w gorszych częściach Warszawy, Śląska czy
Zagłębia. Chutnik prowadzi czytelnika w głąb ciemnych bram, na szare podwórka i
odrapane klatki schodowe, i tam odkrywa prawdziwe – bo nie upudrowane – oblicze
miasta. Oblicze jakże często zwrócone ku przeszłości. Taki jest choćby strzegący
historii sprzed lat Muranów – „Taki na mapie strup, który nie chce odpaść i
trzyma się mocno. Mimo, że go zdrapujemy, pod nim błyszczy osocze i wylewa się
przy każdym ruchu żywego organizmu, jakim jest miasto”.
W miejscach tych żyją ludzie,
którzy – jak bohaterka opowiadania „Wszystko zależy od pani” – już na starcie
skazani są na porażkę. Jest to zresztą główna cecha większości wykluczonych
społecznie postaci z opowiadań Chutnik. Powody tego wykluczenia są różne –
starość, choroba, ubóstwo, samotność. Nieporadni,
odstawieni na boczny tor, bezustannie przeżywają swoje porażki i wypatrują
cudu, który się nie ziści. Do ich mieszkań nikt nie zapuka, nie obejmie ich
program aktywizacji społecznej. Mogą liczyć tylko na Sylwię Chutnik, która przechodzi
na drugą stronę miasta jak na drugą stronę lustra i to, co tam widziała i
słyszała, przemienia w literaturę. Literaturę, która nie jest zaangażowana
społecznie, jest za to zaangażowana emocjonalnie. I boli. Musi boleć, bo
przecież, jak mówi jedna z bohaterek, Bożena z pigalaka, „Jeśli opowieść ma
kogoś zainteresować, to tylko tak ją wymyślaj, żeby bolało”. Nie będzie więc
żadnych czarów. Może tylko jeden, ale za to jaki – zrozumienie dla bohaterów.
Sylwia Chutnik
"W krainie czarów"
Znak, Kraków 2014
(tekst ukazał się pierwotnie w "Polityce")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz