niedziela, 8 czerwca 2014

JAK NAJWIĘCEJ PRAWDY - wywiad z Michałem Witkowskim



W roku 2005 w jednym z wywiadów udzielonych po premierze ”Lubiewa” na pytanie „Co stanowi dla Michała Witkowskiego tabu?” odpowiedziałeś: „Nie powiem nic oryginalnego: śmierć i umieranie”. Czytając późniejszą o dziewięć lat powieść, trudno uwierzyć, że napisał ją człowiek, który wypowiedział takie słowa. Co się zmieniło?

Mam tendencję do przełamywania swoich tabu. Umieranie pozostaje aktualne. Boję się osób w agonii, a one wiedzą, że inni się ich boją i że umiera się w samotności. Że inni patrzą jak na zadżumionego. Co do śmierci, czyli momentu, w którym serce staje – można ją już zobaczyć na YouTube. Cała reszta to wynik tego nie zabicia serca. I tu zaczyna się to, co ciekawe: zmiany pośmiertne. To mnie fascynuje. Przełamanie tego tabu dało mi wiele satysfakcji.

Jakoś trudno mi sobie wyobrazić, że zmiany opadowe mogą być fascynujące. Przynajmniej w realu. W fikcji – jak najbardziej. Widziałbym nawet takie hasła na okładce twojej powieści: „Obrzydliwa, perwersyjna, nekrofilska… Musisz to przeczytać!”

Ach, plamy opadowe, powiadasz? Bardzo ciekawe. Smugi dyfuzyjne. Wyciekliny gnilne. Po prostu okazuje się, że póki człowiek żyje, nie działają w nim podstawowe prawa fizyki, woda (a więc i krew), która jest ciężka, jakimś cudem krąży, zamiast podlegać grawitacji i opadać. Wszystko się cały czas rusza i pulsuje. Niby o tym wiemy, ale jak się zobaczy te kałuże na dnie trupa, to... No, w sumie odkrycie.


„Zbrodniarz i dziewczyna” jest powieścią pełną śmierci, trupów i sekcji zwłok opisanych z drobiazgową dokładnością. Jak wyglądał research do książki? Byłeś na sekcji? Rozmawiałeś z grabarzami?

Byłem na całym mnóstwie sekcji, sam kroiłem, rozmawiałem z grabarzami, mafiozami od firm pogrzebowych, babciami klozetowymi pracującymi w WC przylegającym do kaplicy na cmentarzu, z facetami od tranatopraksji (upiększanie trupów), z patomorfologami, z facetami od piłowania kości i czaszek, z policją i prokuraturą, rzecz jasna, z facetem, który gra podczas pogrzebów na skrzypcach...

Czego dowiedziałeś się o tych ludziach? Czy obcowanie ze śmiercią jakoś ich zmieniło? Czego żywy może nauczyć się od zmarłego?

Niczego, niczego, kompletnie niczego, choćby zjadł tego trupa w całości! Problemy żywych, omawiane nad trupem podczas krojenia, pokazane są w książce: promocje, przeceny, zbliżające się święta... Oni są tak żywi, że już bardziej się nie da!

A jakie miałeś chody w policji?

Miałem wielkie chody w policji, a przede wszystkim pięciu stałych policjantów na co dzień zajmujących się dochodzeniami w sprawach morderstw. Albo zabójstw. Nigdy nie zrozumiem, na czym polega różnica prawna.

Praca w policji to twoje niespełnione marzenie z dzieciństwa? Inspektor Michaśka?

Nie. Policja fascynuje mnie, bo może zauważyłeś, że ze szczególnym upodobaniem robię wywiady z przedstawicielami męskich, najlepiej umundurowanych zawodów, takich jak strażacy, tirowcy (munduru brak), mafiozi itd. Wiesz, że lubię poprzestawać z „prawdziwymi mężczyznami”, chociaż pod pozorem, że to do prozy. Ale o pracy w policji nigdy nie marzyłem. Natomiast jako autor kryminałów, pewnie będę z policją coraz bardziej za pan brat.

Odnoszę wrażenie, że bardziej od pracy inspektora śledczego interesuje cię zgłębianie psychiki mordercy. Łatwo ci przyszło wykreować Zbrodniarza?

Psychika mordercy to chyba konik każdego autora kryminałów. Oglądałem setki filmów dokumentalnych o seryjnych mordercach i doszedłem do wniosku, że chyba jednak z zabijaniem jest tak, jak z uzależnieniem. Nie chcesz, ale „samo znów się stało”.


Powieściowy Michał Witkowski dobrze się czuje w roli ofiary, inaczej niż Panna z filmu Nasfetera „Zbrodniarz i panna”. Na ile ten rys charakteru powieściowego Witkowskiego jest tożsamy z twoim?

Nie do końca wie, że jest ofiarą. Widzi, że morderca zabija innych, ale nie jest pewien, czy został przeznaczony „na deser”. Raczej nie jest zachwycony wystawianiem go na wabia. Co do mnie, ja nie jestem typem ofiary. Jestem dosyć męski psychicznie, wbrew temu, co by się zdawało.

A, przepraszam, co by miało się zdawać?

No, że Witkowski to taka ciotka, w sumie - baba. Może zewnętrznie, ale charakterek twardy jak stal.

W których miejscach biografie Witkowskich, twoja i twojego bohatera, są najbardziej zbieżne, a w których się kompletnie rozjeżdżają?

Realia są jeden do jeden. Moje mieszkanie, moja dzielnica we Wrocławiu, moje ciuchy na mnie, Paula jak żywa... Akcja zmyślona. Jest taka zasada podczas przesłuchania: jeżeli chcesz kłamać przekonująco, tam, gdzie się da, mów prawdę. Jak najwięcej prawdy.

Ale taka strategia – jeśli nie jest marketingowym blefem – otwiera drzwi różnego rodzaju psychofanom. Chciałbyś mieć czytelników gotowych na wszystko? Nawet na najgorsze?

Mam pełno świrów, hejterów itd. Nie przepadam za nimi.

Co innego hejterzy, a co innego psychofani. To wszak najwyższa forma uwielbienia! Są niewygodni, ale cóż – przecież to niemal miara talentu. Nie masz psychofanów – nie istniejesz. A co, wolałbyś groupies?

Groupies mam. Miałem kiedyś psychofankę, oczywiście gdzieś w Jaworznie (oczywiście, bo zawsze tam się pojawiają największe odpały). Wiesz, że czasami po prostu się boję, że ktoś podejdzie na targach książki i obleje mnie kwasem? Już mnie opluli, pochlapali farbą, uderzyli...

Akcja powieści rozgrywa się we Wrocławiu i – przez moment – w Międzyzdrojach. Pojawiają się w niej bohaterowie z „Lubiewa” i „Drwala”. Lubisz wracać do sprawdzonych rzeczy? Nie kusi cię zrobienie czegoś kompletnie innego, nowego?

Nie chcę nowego. Chcę, aby w każdej powieści dochodził ktoś nowy (jak tu Studencina) i już zostawał w moim świecie na zawsze, powracał w następnych powieściach. Zasada „Pana Samochodzika”...

Tę dychotomię starego i nowego, niezmiennego i dynamicznego oddaje (nie)stałość miejsc, w których rozgrywa się akcja – Międzyzdroje są wciąż takie same, zaś Wrocław (pomimo tego, że pikiety jeszcze istnieją) zmienia się diametralnie. Nie żal ci tamtego Wrocławia, który przeobraził się w szklano-plastikowe Miasto Spotkań?

Radni Wrocławia, prezydent Dudkiewicz i kto tam jeszcze decyduje, nie mają podejścia nostalgików, tylko polityków, dla nich liczą się wyniki, którymi można się pochwalić. Szwajcarom np. do głowy by nie przyszło, żeby cokolwiek zmienić w Zurychu czy Bernie. Przecież taki krajobraz miasta już wpisał się w pamięć i to należy szanować. Centra handlowe można zbudować na polu pod miastem, a stare uliczki muszą być idealnie zachowane.

W „Zbrodniarzu i dziewczynie” dużą rolę odgrywa kreowanie przedwojennej atmosfery. Pozazdrościłeś Markowi Krajewskiemu?

Kocham prozę Krajewskiego i zazdroszczę mu talentu od zawsze! Kocham przebywać w tym jego starym, brudnym i zepsutym Wrocławiu. Sam tak nie potrafię pisać, mam inny rodzaj talentu, ale musiałem, po prostu musiałem oddać hołd temu miastu!


Tytuł powieści uległ zmianie w ostatniej chwili. Dlaczego zrezygnowałeś z „Herminy” (tego tytułu trochę mi żal – wprowadzał atmosferę retro i kierował czytelnika ku pewnym tropom w powieściowym śledztwie) i zdecydowałeś się na mocno filmowy tytuł?

Mnie się też „Hermina” bardziej podobała, ale wydawnictwu nie. A że nie miałem nic przeciwko „Zbrodniarzowi...” to uległem. Tyle tylko, że ten tytuł kładzie nacisk na Międzyzdroje.

„Zbrodniarz i dziewczyna” to twoja propozycja?

Oczywiście, to był pierwszy tytuł. Potem wymyśliłem Herminę, a potem wróciłem do tytułu pierwotnego.


Pozostańmy przy zmianach – czy zmienia się dzisiejsza literatura? Znika przecież podział na literaturę wysoką i niską (ale czy „Zły” nie był przykładem doskonałego połączenia tych grup?). Już chyba tylko Myśliwski pozostał pisarzem „staroświeckim”. Po nim raczej nie należy spodziewać się kryminału.  

No, zawsze byli tacy, co łączyli. Szekspir czyli tematy jak z tabloidów. Kryminały Dostojewskiego... Bardziej stawiałbym na nowatorstwo w tym, jak się zachowuję.

„Zbrodniarz i dziewczyna” to nie tylko kryminał. To także, zwłaszcza na początku, love story („Michał Witkowski zaprasza do siebie miłość i otwiera jej szeroko swoje niemal czterdziestoletnie (ale po remoncie!) podwoje”). Ale też widzę tu powieść przygodową w rodzaju Niziurskiego czy Bahdaja, choć dużo bardziej mroczną. Czy takie hybrydy gatunkowe są przyszłością literatury?

Nie mam pojęcia. Kryminał jest o tyle wygodny, że wchodzi w łatwe związki z innymi gatunkami.

A co z czytelnikiem? Czy wychowany na popkulturowej papce człowiek zdolny jest wyłapać wszystkie niuanse twojej powieści? Mogę się mylić, ale ktoś, kto zna Witkowskiego z Pudelka, raczej nie będzie entuzjazmował się kulturowymi mrugnięciami oka (Jelinek, Faliszewski, „Antygona w Nowym Jorku” i Katarzyna Kozyra).

Ależ ci ludzie, którzy znają mnie jako blogera modowego i szafiarza, wcale nie muszą czytać nic. Musisz zrozumieć, że ja nie robię tego po to, aby nabrać nowych czytelników, tylko aby uciec z nużącego świata literatury.

Ejże, w to akurat nie uwierzę – bez literatury byś usechł. Bez pisania i bez czytania.

Ale również bym usechł tylko czytając i pisząc. Ja muszę być gwiazdą. A gwiazda jest do oglądania.

Znam sporo osób, które przyznają, że twoja „pozaliteracka” działalność robi krzywdę twoim powieściom, że promocyjne (?) metody Witkowskiego, którego bardzo cenią jako pisarza, są dla nich nieakceptowalne. Co im odpowiesz?

Niech się zajmą sobą i swoim życiem. Szewc robi buty i od tego, że ten szewc chodzi też na imprezy, te buty nie będą ani lepsze, ani gorsze. Ale na targach książki to jednak do celebrytów ustawiają się największe kolejki, więc może mi to jednak wyjdzie na dobre.

Nakładowo tak, a wizerunkowo? Dużo mówiłeś o przestarzałym stereotypie pisarza-inteligenta – przygarbiony, w okularach, w szarym sweterku i szarym garniturze, śmierdzący bibliotecznym kurzem. Ale, jak się okazuje, nie wszyscy są gotowi na tak drastyczną zmianę imidźu, jaką zaproponowałeś. Jak sądzisz – istnieje w czytelnikach jakaś granica dopuszczalności wyglądu i zachowania pisarza?

Boże, nie wiem, nie zastanawiam się nad tym. Widzisz, robię to, co chcę, bo to jest moje życie i jak nie spełnię się teraz, to po czterdziestce (czyli za rok) będzie już coraz trudniej. Będę to robił nawet, gdybym miał z tego powodu stracić część „targetu”.


Czy dzisiaj pisanie książki kończy się na postawieniu ostatniej kropki? Czy może właśnie wtedy jej życie dopiero się rozpoczyna?

U mnie na postawieniu ostatniej kropki, ponieważ ja chcę też zapomnieć o książce i po prostu dobrze się bawić. Nie przesadzajmy z tymi książkami.

Zaczęliśmy od tabu, na tabu zakończmy – co dzisiaj jest dla ciebie tabu?

Bieda. Umieranie. Kupa. Niewydepilowane pachy. 

(wywiad ukazał się pierwotnie w "Chimerze")

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz