Rzadko, zbyt rzadko czytamy rosyjskie książki. A przecież Rosja to
jeden z najsilniejszych rynków książki. Jeszcze za czasów ZSRR oficjele i
specjaliści od propagandy (nie tylko kulturalnej) chwalili się, że to
właśnie w Kraju Rad wydaje się najwięcej książek na jednego mieszkańca.
Oczywiście po uwolnieniu rynku, gdy okazało się, że statystyka ta była
silna publikowanymi masowo dziełami zebranymi Lenina i podobnego sortu
literaturą, wskaźniki nieco spadły. Ale Rosjanie do dziś mówią o sobie z
dumą, że są najwięcej czytającym narodem świata.
Nawet po lekkiej zapaści w ostatnich latach dane o tamtejszym
czytelnictwie mogą imponować. Trzeba jednak pamiętać, że mają oni co
czytać – w roku 2012 ukazało się w Rosji niemal 120 tysięcy tytułów, w
tym mnóstwo napisanych przez rodzimych autorów. Z prostego rachunku
prawdopodobieństwa wynika, że liczba bardzo dobrych rosyjskich książek
musi być proporcjonalnie wyższa od takiej liczby w mniejszych krajach.
Zasada ta działa oczywiście także w drugą stronę (przypomina się stary
radziecki dowcip: Lenin pyta szefa kinematografii: – Ile kręcimy filmów
rocznie? – Siedemdziesiąt. – A ile z nich jest dobrych? – Dziesięć. – To
nie możemy kręcić tylko tych dziesięciu?). O ile jednak kiepskimi
książkami nikt głowy sobie nie zawraca, o tyle o rosyjskich
bestsellerach mówi się dużo i głośno. I to nie tylko w samej Rosji. Nad
Wisłą jakoś mniej. Przeciętny polski czytelnik będzie miał spory trud z
wymienieniem choćby pięciu nazwisk współczesnych rosyjskich pisarzy. A
szkoda. Na Wschodzie dzieje się bowiem pod względem literackim dużo
dobrego.
Tak się złożyło, że pod koniec roku otrzymaliśmy polskie tłumaczenia
książek najznamienitszych rosyjskich autorów. Warto przyjrzeć im się
nieco bliżej. Są to przede wszystkim autorzy urodzeni na przełomie lat
50. i 60. ubiegłego wieku, a więc pisarze, których debiut przypadł na
etap zmian ustrojowych. To pierwsza formacja nowej, już nie radzieckiej,
a rosyjskiej literatury, która mierzy się z nowymi problemami, ale nie
zapomina też o konieczności rozliczenia się z przeszłością. Znamienitą
czwórkę (Wiktor Pielewin, Olga Sławnikowa, Jelena Czyżowa i Michaił
Szyszkin) uzupełnia przedstawiciel młodszej generacji, radykalny w
swoich wyborach ideologicznych Zachar Prilepin – autor w pełni
ukształtowany przez nową rosyjską rzeczywistość.
Pielewin, czyli Bohater jest zmęczony
Wiktor Pielewin jest najgorętszym nazwiskiem rosyjskiej literatury.
Autor wielu bestsellerów ceniony jest w świecie („French Magazine”
wpisał go na listę 100 najważniejszych współczesnych twórców kultury;
spośród rosyjskich twórców na liście tej znalazł się jeszcze reżyser
Aleksandr Sokurow) i w kraju, gdzie trzy lata temu został uznany za
najbardziej wpływowego intelektualistę w Rosji. Lista nagród, którą
otrzymał od czasów swojego debiutu jest imponująca, równie ważne jest
jednak zestawienie sprzedaży książek Pielewina – niemal każda
(debiutujący w roku 1990 Pielewin wydaje niemal jedną książkę rocznie)
zdobywała szczyt listy bestsellerów.
Co ciekawe – Pielewin jest tym bardziej popularny, im bardziej
zwalczają go narodowe frakcje. W 2002 roku proputinowska młodzieżówka
„Idący Razem” umieściła go na czele listy pisarzy „niesłusznych”, co
automatycznie podniosło wskaźniki sprzedaży jego książek (podobno
zagorzałym fanem twórczości Pielewina jest Dmitrij Miedwiediew).
Dlaczego wokół książek Pielewina jest tyle zamieszania? Odpowiedź jest
prosta – autor „Generation P” nie tylko jako jeden z pierwszych potrafił
zdiagnozować postsowiecką rzeczywistość i opisać ją adekwatnym do niej,
zdynamizowanym językiem, ale też z postmodernistyczną swadą łączył
rzeczy zdawałoby się bardzo odległe – nawiązywał do spuścizny wielkiej
kultury rosyjskiej, a jednocześnie fascynował się poetyką
science-fiction, poważne historiozoficzne dysputy czynił fragmentami
fabularnych narkotykowych tripów (i na odwrót), z równa uwagą przyglądał
się Tołstojowi i Georgowi Bushowi, Bogu i życiu owadów, buddyjskie
mantry wplatał między kpiarskie opowieści z życia moskiewskich yuppies.
„Napój
ananasowy dla pięknej damy”, najnowszy zbiór opowiadań Wiktora
Pielewina, jest katalogiem stałych motywów występujących w twórczości
tego pisarza. Wbrew tytułowi sugerującemu istnienie literackiego klucza
(to połączenie aluzji do wody ananasowej, którą Włodzimierz Majakowski
wyśmiewał jako napój burżuazji i do tytułu debiutanckiego tomu wierszy
Aleksandra Błoka), nowa książka Pielewina jest przede wszystkim
komentarzem do współczesnych wydarzeń. Dużo więcej wyjaśnia podtytuł
„Wojn@ i świat”, gdyż większość opowiadań dotyczy stanu globalnego
napięcia politycznego i militarnego. Pierwsze skrzypce grają tu dwa
mocarstwa – Rosja i Stany Zjednoczone, ale walka toczy się raczej między
Wschodem a Zachodem, a zaplątani są w nią wszyscy. To ciąg dalszy
zimnej wojny, której metaforyczne zimno oznacza obecnie nie stan
zawieszenia, a chłód technologii. Wojna wirtualna i stechnicyzowana jest
bowiem zależna w większej mierze od informatyków i hakerów niż
żołnierzy i polityków. A że cyfrowy świat zawsze był środowiskiem
naturalnym Pielewina, jego najnowsza książka, w której roi się od
dronów, komputerowych programów, rakiet naprowadzających i
zminiaturyzowanych podsłuchów, pod względem fabularnej wartkości i
wyczucia tematu jest bez zarzutu. Chodzi zwłaszcza o część pierwszą,
czyli dwa dłuższe opowiadania („Burning Bush” i „Kody przeciwlotnicze
Al.-Efesbiego”), w których Pielewin łączy groteskę politycznej satyry z
ciemną grozą futurystycznej niemalże technologii, ale też z
zaskakującymi akcentami metafizycznymi. Albowiem nawet w epoce skrajnie
stechnicyzowanej lęk przed Bogiem (i w świecie Zachodu, i u wyznawców
islamu) odgrywa główną rolę sprawczą. A Pielewin pięknie potrafi sobie z
tego kpić. Humor jest zresztą u Pielewina najważniejszy. Humor i
genialne opisy („Bokobrody upodobniały go do rozwiązłej włoskiej małpy, a
kraciasta marynarka w ogóle czyniła z niego jakiegoś aroganckiego
Puszkina, który zamiast wierszom poświęcił się drobnemu handlowi”).
Gorzej jest niestety z pomysłowością. Każde z opowiadań jest wszakże
rozwinięciem jednego (dodajmy – genialnego!) pomysłu w nieco przydługą
formę. W części drugiej książki Pielewin w widoczny sposób obniża loty –
„Kontemplator cieni”, opisujący pewną buddyjską metodę poznania siebie,
nieco nuży, zaś opowiadanie gwiazdkowe „Hotel dobrych wcieleń” to
niemal angelologia dla ubogich. Honor ratują tutaj „Thugowie”,
prześmiewcze opowiadanie o człowieku, który chce wstąpić w szeregi
wyznawców bogini Kali.
„Napój ananasowy dla pięknej damy” jest książką nierówną, ale
nieodparcie Pielewinowską. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że jest w
niej pewna sztuczność – wygląda, jakby została ułożona przez
specjalistyczny program komputerowy stworzony do produkowania książek w
stylu Pielewina. Zresztą kto wie? Philip K. Dick uważał przecież, że Lem
nie istnieje. Niewykluczone zatem, że niewystępujący publicznie i
nieudzielający wywiadów Pielewin jest tylko marką stworzoną przez tajne
służby. Jeśli tak – trzeba usprawnić program, bo zaczyna nieco
szwankować.
Sławnikowa, czyli Czekając na rocznicę
„2017”
(Rosyjski Booker 2006), najgłośniejsza powieść Olgi Sławnikowej
(rocznik 1957), tematycznie lokuje się w okolicach „pielewinowskich”.
Jej akcja rozgrywa się bowiem w bliskiej, określonej tytułową datą,
przyszłości. To data dla Rosjan szczególna – stulecie rewolucji. W
dystopijnej powieści Sławnikowej Rosja staje się krajem pogrążonym w
chaosie. Politycznie – znajduje się niemalże w przededniu przejęcia
władzy przez ugrupowania faszystowskie. Społecznie – jest krajem
karykaturalnie wręcz zróżnicowanym klasowo, w którym największym
uznaniem cieszą się ultramaterialistyczni bogacze (na marginesie można
dodać, że Sławnikowa opublikowała swoją powieść w roku 2006 – okazuje
się, że jej przepowiednia sprawdziła się dobrych kilka lat przed
rocznicą). Rosja przyszłości jest także humanistycznym bankrutem.
Wszelki idealizm jest tu w zaniku, różnej maści artyści są na wymarciu.
Liczy się tylko bogactwo. I właśnie wyprawa mająca na celu bogatych
uczynić jeszcze bogatszymi jest fabularną osią powieści.
Fundatorem ekspedycji jest cyniczny profesor Anfiłogow, który chce
wykorzystać do swoich celów utalentowanego Kryłowa. Kryłow, główny
bohater powieści, jest człowiekiem po rosyjsku rozdartym między chęcią
zdobycia uznania i bogactwa a osiągnięciem duchowego spokoju i życiowej
harmonii. W trakcie wyprawy poznaje tajemniczą Tanię. Znajomość ta oraz
trudności, do których dojdzie podczas ekspedycji (rzecz dzieje się,
dodajmy, w pięknym, lecz surowym krajobrazie legendarnych Gór
Ryfejskich), zmienią spojrzenie Kryłowa na świat. Mamy więc tu wszystkie
podstawowe składniki potrzebne do stworzenia bestsellerowego czytadła, w
którym ludzkie namiętności odgrywają główną rolę. Pożądanie i chciwość,
polityka i mitologia, moralne prawdy i groza – Sławnikowa ma odpowiedni
warsztat, by wiedzieć, jak z tych fabularnych składników przyrządzić
koktajl. Jest to koktajl wysokokaloryczny – Sławnikowa co rusz odwołuje
się do mistrzów. Pobrzmiewają tutaj echa powieści idei w stylu dzieł
Dostojewskiego i Tołstoja, jest fantastycznie i fantasmagorycznie jak u
Bułhakowa, miłość i piękno przyrody opisane są zaś językiem, jakiego nie
powstydziliby się klasycy rosyjskiej poezji. W tej opasłej powieści
jest w zasadzie wszystko – romans, kryminał, powieść przygodowa,
science-fiction i thriller (choć może niezbyt thrill). Zbudowana z tych
składników całość nie zawodzi. Ale też specjalnie nie zachwyca. „2017”
to po prostu dobrze skrojona powieść. Solidna książka.
Czyżowa, czyli Kobiety bez mężczyzn
Sławnikowa
podróżowała w przyszłość, jej rówieśniczka Jelena Czyżowa w „Czasie
kobiet” (Rosyjski Booker 2009) podróżuje w przeszłość. Akcja powieści
rozgrywa się w Leningradzie we wczesnych latach 60. ubiegłego wieku
(choć w opowieściach bohaterek, będących niezwykle ważnym tłem dla
przedstawionej historii, pojawiają się także lata wcześniejsze –
rewolucja, blokada Leningradu w czasie wojny ojczyźnianej, stalinowskie
czystki). Antonina, pracująca w fabryce prosta dziewczyna, zachodzi w
ciążę z przypadkowo poznanym mężczyzną i zostaje przez niego opuszczona.
Mężczyźni nie odgrywają zresztą w powieści Czyżowej większej roli.
Nieprzypadkowo jest to bowiem „czas kobiet”.
Przewodnicząca rady zakładowej, która samotnej matce przyznaje pokój w
komunałce (zamiast hotelu robotniczego) wypowiada zdanie, które wiele
mówi o tamtych czasach: „No bo jak u nas jest? To matka jest głową: i
napoi, i nakarmi. No i co, że bez męża?”. Ale każdy, kto pamięta „Biesy”
i słowa Julii Michajłowny („Okropny jest los kobiety rosyjskiej,
Warwaro Pietrowno”), wie, że Rosja zawsze wymagała od kobiet ogromnego
poświęcenia. Wymagała go także w czasach późniejszych – filmowy hit z
roku 1980, „Moskwa nie wierzy łzom”, pokazywał, że radzieckie imperium
złożyłoby się jak domek z kart, gdyby nie siła kobiet. Nieprzypadkowo
wspominam film Władimira Mienszowa, albowiem Czyżowa, opisując tragiczną
historię Antoniny, parafrazuje tę znaną filmową historię. Proponuje
jednak o wiele bardziej ponure zakończenie – na miarę tamtych czasów.
Powieściowa Antonina zostaje dokwaterowana do komunałki, w której
mieszkają trzy staruszki – Jewdokija, Glikerija i Ariadna. Każda,
oczywiście, straciła męża na wojnie, każda też jest wobec urodzonej
przez Antoninę niepełnosprawnej córki nad wyraz opiekuńcza. Ich walkę,
by po śmierci Antoniny nie odebrano im prawa do opieki nad „wnuczką”,
dostajemy zamiast happy endu.
„Czas kobiet” nie jest jednak historią prawniczą. To dramatyczna
opowieść o bohaterstwie radzieckich kobiet, które musiały dawać sobie
radę w nieludzkich czasach. Oszukane przez państwo, opuszczone przez
mężczyzn, trwały zdane wyłącznie na siebie. Uporczywa prostota języka
powieści Czyżowej w genialny sposób wydobywa tragizm tej historii.
Przerażającej, bo ostentacyjnie zwyczajnej. Tak jak czymś zwyczajnym
było jeszcze pół wieku temu, że po przydział kilograma mąki czekało się w
kolejce gdzieś w piwnicy, by potem buszować po śmietnikach w
poszukiwaniu jakiejkolwiek deski, z której można wyciągnąć zardzewiały
gwóźdź (po jego przegotowaniu należało włożyć go do mąki, by się nie
popsuła). O to wszystko musiały dbać kobiety. Wspaniała powieść Czyżowej
jest hołdem dla milionów bezimiennych radzieckich kobiet, o które przez
długie lata nikt się upominał.
Szyszkin, czyli Kochankowie listy piszą
Nagrodzona
dwukrotnie laurem Bolszaja Kniga (w konkursie głównym i w głosowaniu
czytelników) powieść epistolarna „Nie dochodzą tylko listy nienapisane”
autorstwa Michaiłą Szyszkina (rocznik 1961, autor uhonorowanej Rosyjskim
Bookerem powieści „Wziatije Izmaiła” oraz przetłumaczonego na polski
„Włosa Wenery”) jest w głównych aspektach komplementarna wobec książki
Czyżowej. Chodzi przede wszystkim o prostotę języka. Bohaterowie
Szyszkina, zwierzający się w listach z najbardziej intymnych sekretów,
piszą komunikatywnie, ale nierzadko uciekają się do nieco bardziej
wyszukanych metafor, za pomocą których usiłują opowiedzieć o swoim
uczuciu i o tęsknocie towarzyszącej długiej rozłące. Saszę i Wołodię
rozdzieliła bowiem wojna. On jest żołnierzem wspólnego korpusu ośmiu
mocarstw, którego celem było zdławienie powstania bokserów w Chinach w
1900 roku, ona czeka na niego, choć przeczuwa, że mogą już nigdy się nie
spotkać. Spotykają się więc w listach, w których są bardziej sobą, niż
gdyby żyli razem. Ich korespondencja staje się światem alternatywnym,
doskonałym, ocalającym miłość w obliczu rozłąki i śmierci. I tu pojawia
się drugie podobieństwo do powieści Czyżowej, którym jest przeklęty los
rosyjskich kobiet. Przymusowa rozłąka z ukochanym jest tylko wstępem do
litanii życiowych niepowodzeń, którą kryje korespondencja wysyłana na
front przez Saszę.
Opisując miłość niemożliwą, Szyszkin nawiązuje do tuzów rosyjskiej
literatury – Tołstoja, Bunina, Czechowa. Współczesna literatura
rosyjska, jak podkreśla w wywiadach, go nie ciekawi – uważa, że wielkość
pisarza można ocenić dopiero sto lat po jego śmierci. Sam zresztą
dystansuje się od Rosji – choć pisze po rosyjsku, od ponad 15 lat
mieszka w Szwajcarii, w tym roku zaś odmówił reprezentowania ojczyzny na
Międzynarodowych Targach Książki BookExpo w USA. W liście otwartym do
Federalnej Agencji do Spraw Druku i Komunikacji Masowej oświadczył, że
rezygnuje z uczestnictwa w nowojorskich targach książki, gdyż wstyd mu
za swój kraj. Rosja zaś za Szyszkina na pewno nie powinno być wstyd –
jest wszak jednym z najwybitniejszych i najchętniej przekładanych na
języki obce autorów.
Prilepin, czyli Nacbol z piórem
Podczas
gdy Szyszkin dystansuje się od współczesnej Rosji, Zachar Prilepin,
przedstawiciel młodszego pokolenia autorów (rocznik 1975), afiszuje się
ze swoją do niej miłością. Prilepin to postać nietuzinkowa. Ten aktywny
członek zdelegalizowanej Partii Narodowo-Bolszewickiej, który jako
kapitan OMON-owskiego specnazu służył podczas wojny w Czeczenii w 1996 i
1999 roku, jest jednocześnie wokalistą funkowego zespołu. Ale też
dziennikarzem i pisarzem. Sławę przyniosła mu już debiutancka powieść
„Patologie”, w której opisał wojnę w Czeczenii, oraz „Sańkja” (nominacja
do Rosyjskiego Bookera), będąca obrazem dojrzewania do rewolucyjnego
buntu (obie powieści zostały przełożone na język polski; Prilepin wydał
także nieprzetłumaczoną dotąd na polski powieść „Grzech”, uhonorowaną
Nagrodą Bestsellera Narodowego).
„Czarna małpa”, czwarta powieść Prilepina, nie jest tak ostentacyjnie
autobiograficzna i tak nachalnie ideologiczna jak jego wczesne dzieła. W
tej dość zagmatwanej powieści o szkatułkowej konstrukcji realizm, czy
wręcz naturalizm, miesza się z groteskowością sennego koszmaru. Thriller
polityczny, w którym bohater prowadzi śledztwo mające odkryć prawdę o
działaniu tajemniczego laboratorium, zostaje najpierw przełamany
aluzyjnymi opowieściami o mitycznym mieście i o afrykańskich
dzieciach-żołnierzach, by potem rozwijać się równolegle z opisem rozpadu
życia osobistego bohatera oraz z komentarzem na temat skomplikowanej
rosyjskiej rzeczywistości. Trochę dużo grzybów w tym barszczu, ale
właśnie ten feeryczny naddatek nadaje transowej powieści Prilepina
specyficznego smaku.
Pięć powieści, pięcioro autorów – czy na tej podstawie możemy zdobyć
choć szczątkową wiedzę na temat współczesnej literatury rosyjskiej? Na
pewno nie, ponieważ obfitość literackiej oferty znad Wołgi jest
oszałamiająca. Uderza natomiast jedna z cech charakterystycznych tej
oferty, doskonale widoczna na podanych przykładach. Literatura rosyjska
jest wyjątkowo różnorodna. Rozbuchany postmodernistycznie Pielewin nie
przystaje nijak do klasycznej Czyżowej, której minimalizm lokuje się na
antypodach epickości Sławnikowej, z kolei wrażliwemu i eleganckiemu
znawcy duszy ludzkiej, jakim jest Szyszkin, z pewnością byłoby nie po
drodze z nacbolem (to świetne określenie ukuła Kinga Dunin) Prilepinem.
Zresztą takiego pisarza jak Prilepin ze świecą można szukać w innych
krajach, także u nas. W Polsce nacbole nie piszą książek. Pewnie nawet
ich nie czytają. W Rosji natomiast wszystko jest możliwe.
Wiktor Pielewin „Napój ananasowy dla pięknej damy”, tłum. Ewa Rojewska-Olejarczuk, W.A.B., Warszawa 2013
Olga Sławnikowa „2017”, tłum. Olga Morańska, Sonia Draga, Katowice 2013
Jelena Czyżowa „Czas kobiet”, tłum. Agnieszka Sowińska, Czarne, Wołowiec 2013
Michaił Szyszkin „Nie dochodzą tylko listy nienapisane”, tłum. Magdalena Hornung, Noir sur Blanc, Warszawa 2013
Zachar Prilepin „Czarna małpa”, tłum. Ewa Rojewska-Olejarczuk, Czarne, Wołowiec 2013
(tekst ukazał się pierwotnie w portalu xiegarnia.pl)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz