wtorek, 30 kwietnia 2013

DZIENNIK SKARG I ZAŻALEŃ - Sławomir Mrożek "Dziennik"



„Dziennik” Sławomira Mrożka jest w równej mierze fascynujący, co irytujący.

Kiedy dwa lata temu ogłoszono, że trzytomowy „Dziennik” Sławomira Mrożka ukaże się drukiem, wśród literackiej publiczności zawrzało. Oto wielki ironista Mrożek odsłoni wreszcie swoje życie prywatne! Już po opublikowaniu pierwszego tomu „Dziennika” stało się jasne, że w swoich osobistych zapiskach Mrożek parodystą bynajmniej nie jest. Jawi się natomiast jako człowiek maksymalnie skupiony na sobie i swoich przemyśleniach. 


O czym pisze Mrożek w pierwszym tomie „Dziennika”? „Chodzi o arkę przymierza między tym, co leci i toczy się, życiem, można powiedzieć, a pracą zawodową”. Te dwie sfery życia, prywatna i zawodowa, nieustannie się w jego zapiskach przeplatają. Jest więc „Dziennik” przede wszystkim sprawozdaniem z przebiegu pracy twórczej – Mrożek zapisuje w nim swoje pomysły, szkicuje przyszłe utwory i zdaje relację z przyjmowania ich przez środowisko artystyczne. Niezwykle cenne zdają się być notatki dokumentujące pracę nad kolejnymi utworami, które ukazują Mrożka jako twórcę przywiązującego wyjątkowo dużo uwagi do teoretycznego zaplecza swoich utworów dramaturgicznych i prozatorskich. Sporą ciekawostką mogą być również szkice pomysłów, które nie doczekały się realizacji – choćby jednoaktówki „Kto tam” czy scenariusza filmowego pisanego z myślą o Wiesławie Dymnym i Krzysztofie Litwinie jako głównych aktorach. Sferę prywatną reprezentują z kolei listy do przyjaciół oraz zapiski ze zmagań z codziennością – śledzimy tutaj między innymi walkę z postępującą łysiną (skwitowaną typowo Mrożkowskim zdaniem „Odtąd będę łysiał z podniesionym czołem”) oraz wieloletnią walkę o to, by wyrugować ze swojego życia papierosy, to wszechobecne w „Dzienniku” „faja za fają”. Niezwykle rzadko Mrożek wspomina o dzieciństwie i młodości, mało miejsca poświęca też życiu małżeńskiemu. Dopiero po śmierci żony Mrożek pozwala sobie na niezwykle osobisty, przejmujący ton. Zapiski pełne pasji, bólu, ale też histerycznego pytania o sens życia, zamykają pierwszy tom „Dziennika”.
Głównym tematem „Dziennika” (jak też wydanych wcześniej „Listów” oraz większości utworów Mrożka) jest próba zdefiniowania samego siebie jako jednostki zawieszonej pomiędzy dwoma światami. Chłopskie pochodzenie ciążyło Mrożkowi niczym kula u nogi, przeszkadzało na drodze do bycia inteligentem – te dwie natury toczyły w nim bezustanna walkę. To wewnętrzne rozdarcie zwielokrotniło się i uzyskało dodatkowe sensy w kontekście emigracji autora „Tanga”. W 1963 roku, po serii podróży zagranicznych, Mrożek osiada we Włoszech i od tamtej pory jego zapiski są bezustannym roztrząsaniem istoty emigracji. Jeszcze w roku wyjazdu do Włoch Mrożek konstatował: „Nie wrócić już do Polski to coś w rodzaju samobójstwa” i dodawał: „Emigracja jest mi nienawistna i martwa. Wegetacja w każdym znaczeniu”. Emigracja oznaczała bowiem kolejne zawieszenie – tym razem między Polską, gdzie widziano w nim tylko prześmiewcę, a Zachodem, gdzie przywarła do niego gęba pisarza polskiego. Mrożek nie chciał wracać do kraju, gdzie czułby się „jak krasnoludek wciskany do śmierdzącego buta z cholewą”, a jednocześnie zdawał sobie sprawę z ograniczeń płynących z bycia pisarzem emigracyjnym. „Głupia awantura to moje uchodźstwo, jak to się skończy?” – pytał w roku 1964. Cztery lata później sytuacja stała się jasna, gdy wystosował list protestacyjny przeciwko udziałowi Wojska Polskiego w inwazji na Czechosłowację. Wezwany do powrotu do kraju, odmawia i występuje o azyl we Francji. Całe zamieszanie skomentował we właściwym sobie stylu: „Władze polskie odmówiły mi przedłużenia ważności paszportów. Władze polskie o mnie każą wypisywać, że jestem zdrajcą. A ja władze polskie mam w dupie”.
 Sytuacja artysty-emigranta każe Mrożkowi porównywać się z Witoldem Gombrowiczem, którego podziwia, a zarazem któremu zazdrości. Nazywa go „Szefem”, w czym wyczuć można zarówno uznanie, jak i zazdrość. Spotyka się z nim we Włoszech, notuje później: „Niewątpliwie jest jednym z najważniejszych spotkań w moim życiu”. Ale zaraz przygniatała go jego wielkość, zmuszała do nieustannego mierzenia się z Gombrowiczem, chęci pokonania go w walce o wybitność: „Przez niego nie śpię teraz w nocy(…). Jedno tylko nie jest mi podrzędne, że ja nie chcę być podrzędny”.


W drugim tomie „Dziennika” (obejmującym lata 70. ubiegłego wieku) Mrożek jeszcze bardziej zamyka się w sobie. Śmierć pierwszej żony (pod koniec 1969 roku), rozstania z kolejnymi partnerkami oraz niezbyt przychylne przyjęcie ówcześnie pisanych sztuk powodują, że Mrożek całkowicie zatraca się w „samodwoju”, jak ironicznie określa „Wielkie Noce” spędzane sam na sam z dziennikiem, fajką i whisky. Świat i ludzie właściwie nie istnieją („Nie wierzę, żeby człowiek bardziej przejmował się światem niż sobą, swoim losem, a przynajmniej tym, co o sobie i swoim losie sądzi”). Dla Mrożka istnieje tylko Mrożek – przypatrujący się bólowi istnienia, przygotowujący na nadchodzącą starość (mimo przekroczonej dopiero czterdziestki!), walczący z własnymi demonami, z kompleksem polskości, z poczuciem wyobcowania. Pomimo dość nużącego tonu płaczliwej skargi („No i co synku, będziemy znowu biadolić?”), te fragmenty „Dziennika” wydają się najciekawsze.
Gorzej jest, gdy Mrożek ma wychynąć zza zaskorupiałego jestestwa i spojrzeć na siebie w nieco szerszym kontekście, na przykład przez pryzmat własnej twórczości. Na nieszczęście dla czytelników szukających w diarystyce momentów autoanalitycznych autor „Tanga” rzadko pisze o swoich utworach. A jeśli już się o nich zająknie, to w sposób dość zaskakujący, poświęcając choćby o wiele więcej uwagi kręconym na zlecenie niemieckiej telewizji filmom niż powstającym w tym okresie „Emigrantom”. Podobnie skąpe są relacje z uczestnictwa w kulturze w roli odbiorcy – Mrożek jedynie od czasu do czasu wspomina obejrzane filmy i spektakle teatralne oraz przeczytane książki. Wszystko zmienia się, gdy któraś z lektur urazi dumę dramatopisarza. Wtedy w Mrożku budzi się małostkowy zawistnik i urażony megaloman.
„Dziennik” przeżarty jest jadem manii wielkości. Gdy Mrożek dowiaduje się, że na okładce magazynu „Time” pojawiła się podobizna Toma Stopparda, wpada w szał – to miejsce powinno być zarezerwowane dla niego! Podobnie ocenia sukcesy innych. Grass? Prostak. Kafka? Ogromny talent (w domyśle – też byłbym wielki, gdybym „nie miał za sobą polskich kmieci, ale cerebralne i zmysłowe żydostwo”). Ale najważniejszym punktem odniesienia pozostaje oczywiście Gombrowicz. Podziwiany i niecierpiany, tak bliski, a zarazem niedosiężny – Gombrowicz stał się dla Mrożka „znienawidzonym i fascynującym dyrektorem szkoły”.
„Poniedziałek: Ja. Wtorek: Ja. Środa: Ja. Czwartek: Ja”. To chyba najsłynniejszy passus w historii polskiej diarystyki. Tymi słowami Gombrowicz rozpoczynał swoje „Dzienniki”. Sławomir Mrożek, pozostający pod przemożnym wpływem Gombrowicza, a jednocześnie odczuwający wobec autora „Ferdydurke” kompleks niższości, poziomem dziennikowej megalomanii przebił swojego mistrza. U Gombrowicza była to literacka gra (czy raczej przygrywka), u Mrożka kwestia autokreacji jest absolutnie poważna i narasta z tomu na tom. O ile w latach 60. (pierwszy tom „Dziennika”) Mrożek próbował rozpoznawał siebie, innych i świat, o tyle w kolejnych częściach już nie pyta, a tylko udziela odpowiedzi. Samemu sobie i na swój własny temat. Niemal bez wyjątku są to wypowiedzi krytyczne.
Żółć zalewająca Mrożka brała się z poczucia niedowartościowania, które realizowało się nie tylko na polu artystycznym. W tym kontekście dość zabawnie wygląda opis kupowania szybkiego samochodu, by odbić sobie dziewiętnaście lat bycia wyprzedzanym przez innych. Niestety – niektórych peror Mrożka nie można skwitować uśmiechem. Choćby wściekłego mizoginicznego ataku na kobiety („Odkąd nie można ich kupować na targu i trzymać w haremie, wszystko stracone”) czy nieoczekiwanego rasistowskiego wtrętu („Murzynów nie lubię i miło jest patrzeć na Afrykę Południową, gdzie oni są na swoim miejscu”). W niczym nie pomaga fakt, że zazwyczaj po takich atakach przychodzi refleksja i ekspiacja. 

Z tomu na tom „Dziennik” Mrożka staje się coraz bardziej mizantropijny i mizoginiczny, pełen nienawistnej furii. W tomie trzecim Mrożek przegląda się w lustrze i widzi odrażające indywiduum – niezaspokojonego artystycznie człowieka zdławionego lękiem przed starością i śmiercią, nieraz bliskiego samobójstwa, nierzadko przesypiającego kolejnego dni w alkoholowym przytępieniu. Traci zainteresowanie polityką (między lutym 1980 a styczniem 1981 roku nie prowadzi zapisków – w tak gorącym okresie!), po zerwaniu tajemniczego związku z niejaką Y traci również zainteresowanie kobietami – choć trudno brakiem zainteresowania nazwać jego pełne furii antyfeministyczne ataki. Dość niespodziewanie żeni się z Susaną Osorio Rosas, pisze nawet, że obok wyjazdu z Polski jest to najważniejsze wydarzenia w jego życiu, po czym... nie wzmiankuje już żony ani razu. Za to z ochotą opisuje symulacyjne gry wojenne. Zdaje się, że Mrożek pisze krwią i żółcią, że – pozwalając sobie na intymność zapisków (które powstawały bez myśli o ich publikacji) – dokonuje dogłębnej autoanalizy, a jednocześnie odnieść można wrażenie, że gra sam ze sobą w intrygującą ciuciubabkę. „To, co piszę, to jest publiczna gazeta, w porównaniu z tym, co naprawdę się dzieje” – notuje, by dodać: „Wiedz, drogi czytelniku niepowołany, że mam cię w dupie”.
Jak zatem czytać „Dzienniki” Mrożka? Jako pełen bolesnych spostrzeżeń czarny notes, który autor traktował jako koło ratunkowe? A może jako jego najbardziej tajemnicze i sarkastyczne dzieło? To rzecz odpychająca, czy raczej fascynująca? Wybór należy do czytelnika. A gdyby ktoś się wahał czy warto brnąć przez grube tomy, ewentualnie zastanawiał się, czy znajdzie tam jakieś życiowe rady, Mrożek daje osobliwe wskazówki: „Bushmills, zdaje się, mniej kaca zostawia niż jack daniel’s. (Tyle mam do powiedzenia potomnym. Proszę to traktować jako summę doświadczenia życiowego i mój testament)”. Szkoda, że w całym „Dzienniku” mało jest podobnych passusów, wiele natomiast (zbyt wiele!) odpychającej antypatii. W pewnym momencie Mrożek opisuje wstręt, z jakim odkładał na bok dzienniki Brechta, ponieważ odstręczał go charakter pisarza. „Dlatego też nie mogę czytać Ulissesa. Osobnik jest zbyt antypatyczny”. Niewykluczone, niestety, że wielu czytelników postąpi podobnie z „Dziennikiem” Mrożka. Osobnik jest zbyt antypatyczny.

Sławomir Mrożek „Dziennik, tom 1. 1962-1969”. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010
Sławomir Mrożek „Dziennik, tom 2. 1970-1979”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012
Sławomir Mrożek „Dziennik, tom 3. 1980-1989”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz