„Dziennik” Sławomira
Mrożka jest w równej mierze fascynujący, co irytujący.
Kiedy dwa lata
temu ogłoszono, że trzytomowy „Dziennik” Sławomira Mrożka ukaże się drukiem,
wśród literackiej publiczności zawrzało. Oto wielki ironista Mrożek odsłoni
wreszcie swoje życie prywatne! Już po opublikowaniu pierwszego tomu „Dziennika”
stało się jasne, że w swoich osobistych zapiskach Mrożek parodystą bynajmniej
nie jest. Jawi się natomiast jako człowiek maksymalnie skupiony na sobie i
swoich przemyśleniach.
O czym pisze Mrożek w pierwszym tomie „Dziennika”? „Chodzi o arkę przymierza
między tym, co leci i toczy się, życiem, można powiedzieć, a pracą
zawodową”. Te dwie sfery życia, prywatna i zawodowa, nieustannie się w
jego zapiskach przeplatają. Jest więc „Dziennik” przede wszystkim
sprawozdaniem z przebiegu pracy twórczej – Mrożek zapisuje w nim swoje
pomysły, szkicuje przyszłe utwory i zdaje relację z przyjmowania ich
przez środowisko artystyczne. Niezwykle cenne zdają się być notatki
dokumentujące pracę nad kolejnymi utworami, które ukazują Mrożka jako
twórcę przywiązującego wyjątkowo dużo uwagi do teoretycznego zaplecza
swoich utworów dramaturgicznych i prozatorskich. Sporą ciekawostką mogą
być również szkice pomysłów, które nie doczekały się realizacji – choćby
jednoaktówki „Kto tam” czy scenariusza filmowego pisanego z myślą o
Wiesławie Dymnym i Krzysztofie Litwinie jako głównych aktorach. Sferę
prywatną reprezentują z kolei listy do przyjaciół oraz zapiski ze zmagań
z codziennością – śledzimy tutaj między innymi walkę z postępującą
łysiną (skwitowaną typowo Mrożkowskim zdaniem „Odtąd będę łysiał z
podniesionym czołem”) oraz wieloletnią walkę o to, by wyrugować ze
swojego życia papierosy, to wszechobecne w „Dzienniku” „faja za fają”.
Niezwykle rzadko Mrożek wspomina o dzieciństwie i młodości, mało miejsca
poświęca też życiu małżeńskiemu. Dopiero po śmierci żony Mrożek pozwala
sobie na niezwykle osobisty, przejmujący ton. Zapiski pełne pasji, bólu,
ale też histerycznego pytania o sens życia, zamykają pierwszy tom
„Dziennika”.
Głównym
tematem „Dziennika” (jak też wydanych wcześniej „Listów” oraz większości
utworów Mrożka) jest próba zdefiniowania samego siebie jako jednostki
zawieszonej pomiędzy dwoma światami. Chłopskie pochodzenie ciążyło
Mrożkowi niczym kula u nogi, przeszkadzało na drodze do bycia
inteligentem – te dwie natury toczyły w nim bezustanna walkę. To
wewnętrzne rozdarcie zwielokrotniło się i uzyskało dodatkowe sensy w
kontekście emigracji autora „Tanga”. W 1963 roku, po serii podróży
zagranicznych, Mrożek osiada we Włoszech i od tamtej pory jego zapiski
są bezustannym roztrząsaniem istoty emigracji. Jeszcze w roku wyjazdu do
Włoch Mrożek konstatował: „Nie wrócić już do Polski to coś w rodzaju
samobójstwa” i dodawał: „Emigracja jest mi nienawistna i martwa.
Wegetacja w każdym znaczeniu”. Emigracja oznaczała bowiem kolejne
zawieszenie – tym razem między Polską, gdzie widziano w nim tylko
prześmiewcę, a Zachodem, gdzie przywarła do niego gęba pisarza
polskiego. Mrożek nie chciał wracać do kraju, gdzie czułby się „jak
krasnoludek wciskany do śmierdzącego buta z cholewą”, a jednocześnie
zdawał sobie sprawę z ograniczeń płynących z bycia pisarzem
emigracyjnym. „Głupia awantura to moje uchodźstwo, jak to się skończy?” –
pytał w roku 1964. Cztery lata później sytuacja stała się jasna, gdy
wystosował list protestacyjny przeciwko udziałowi Wojska Polskiego w
inwazji na Czechosłowację. Wezwany do powrotu do kraju, odmawia i
występuje o azyl we Francji. Całe zamieszanie skomentował we właściwym
sobie stylu: „Władze polskie odmówiły mi przedłużenia ważności
paszportów. Władze polskie o mnie każą wypisywać, że jestem zdrajcą. A
ja władze polskie mam w dupie”.
Sytuacja
artysty-emigranta każe Mrożkowi porównywać się z Witoldem Gombrowiczem,
którego podziwia, a zarazem któremu zazdrości. Nazywa go „Szefem”, w
czym wyczuć można zarówno uznanie, jak i zazdrość. Spotyka się z nim we
Włoszech, notuje później: „Niewątpliwie jest jednym z najważniejszych
spotkań w moim życiu”. Ale zaraz przygniatała go jego wielkość, zmuszała
do nieustannego mierzenia się z Gombrowiczem, chęci pokonania go w
walce o wybitność: „Przez niego nie śpię teraz w nocy(…). Jedno tylko
nie jest mi podrzędne, że ja nie chcę być podrzędny”.
W drugim tomie
„Dziennika” (obejmującym lata 70. ubiegłego wieku) Mrożek jeszcze bardziej
zamyka się w sobie. Śmierć pierwszej żony (pod koniec 1969 roku), rozstania z
kolejnymi partnerkami oraz niezbyt przychylne przyjęcie ówcześnie pisanych
sztuk powodują, że Mrożek całkowicie zatraca się w „samodwoju”, jak ironicznie
określa „Wielkie Noce” spędzane sam na sam z dziennikiem, fajką i whisky. Świat
i ludzie właściwie nie istnieją („Nie wierzę, żeby człowiek bardziej przejmował
się światem niż sobą, swoim losem, a przynajmniej tym, co o sobie i swoim losie
sądzi”). Dla Mrożka istnieje tylko Mrożek – przypatrujący się bólowi istnienia,
przygotowujący na nadchodzącą starość (mimo przekroczonej dopiero
czterdziestki!), walczący z własnymi demonami, z kompleksem polskości, z
poczuciem wyobcowania. Pomimo dość nużącego tonu płaczliwej skargi („No i co
synku, będziemy znowu biadolić?”), te fragmenty „Dziennika” wydają się
najciekawsze.
Gorzej jest,
gdy Mrożek ma wychynąć zza zaskorupiałego jestestwa i spojrzeć na siebie w
nieco szerszym kontekście, na przykład przez pryzmat własnej twórczości. Na
nieszczęście dla czytelników szukających w diarystyce momentów
autoanalitycznych autor „Tanga” rzadko pisze o swoich utworach. A jeśli już się
o nich zająknie, to w sposób dość zaskakujący, poświęcając choćby o wiele
więcej uwagi kręconym na zlecenie niemieckiej telewizji filmom niż powstającym
w tym okresie „Emigrantom”. Podobnie skąpe są relacje z uczestnictwa w kulturze
w roli odbiorcy – Mrożek jedynie od czasu do czasu wspomina obejrzane filmy i
spektakle teatralne oraz przeczytane książki. Wszystko zmienia się, gdy któraś
z lektur urazi dumę dramatopisarza. Wtedy w Mrożku budzi się małostkowy
zawistnik i urażony megaloman.
„Dziennik”
przeżarty jest jadem manii wielkości. Gdy Mrożek dowiaduje się, że na okładce
magazynu „Time” pojawiła się podobizna Toma Stopparda, wpada w szał – to
miejsce powinno być zarezerwowane dla niego! Podobnie ocenia sukcesy innych.
Grass? Prostak. Kafka? Ogromny talent (w domyśle – też byłbym wielki, gdybym
„nie miał za sobą polskich kmieci, ale cerebralne i zmysłowe żydostwo”). Ale
najważniejszym punktem odniesienia pozostaje oczywiście Gombrowicz. Podziwiany i
niecierpiany, tak bliski, a zarazem niedosiężny – Gombrowicz stał się dla
Mrożka „znienawidzonym i fascynującym dyrektorem szkoły”.
„Poniedziałek: Ja. Wtorek: Ja.
Środa: Ja. Czwartek: Ja”. To chyba najsłynniejszy passus w historii polskiej
diarystyki. Tymi słowami Gombrowicz rozpoczynał swoje „Dzienniki”. Sławomir
Mrożek, pozostający pod przemożnym wpływem Gombrowicza, a jednocześnie
odczuwający wobec autora „Ferdydurke” kompleks niższości, poziomem dziennikowej
megalomanii przebił swojego mistrza. U Gombrowicza była to literacka gra (czy
raczej przygrywka), u Mrożka kwestia autokreacji jest absolutnie poważna i narasta
z tomu na tom. O ile w latach 60. (pierwszy tom „Dziennika”) Mrożek próbował
rozpoznawał siebie, innych i świat, o tyle w kolejnych częściach już nie pyta,
a tylko udziela odpowiedzi. Samemu sobie i na swój własny temat. Niemal bez
wyjątku są to wypowiedzi krytyczne.
Żółć zalewająca
Mrożka brała się z poczucia niedowartościowania, które realizowało się nie
tylko na polu artystycznym. W tym kontekście dość zabawnie wygląda opis
kupowania szybkiego samochodu, by odbić sobie dziewiętnaście lat bycia
wyprzedzanym przez innych. Niestety – niektórych peror Mrożka nie można
skwitować uśmiechem. Choćby wściekłego mizoginicznego ataku na kobiety („Odkąd
nie można ich kupować na targu i trzymać w haremie, wszystko stracone”) czy
nieoczekiwanego rasistowskiego wtrętu („Murzynów nie lubię i miło jest patrzeć
na Afrykę Południową, gdzie oni są na swoim miejscu”). W niczym nie pomaga
fakt, że zazwyczaj po takich atakach przychodzi refleksja i ekspiacja.
Z tomu na tom „Dziennik” Mrożka staje
się coraz bardziej mizantropijny i mizoginiczny, pełen nienawistnej furii. W
tomie trzecim Mrożek przegląda się w lustrze i widzi odrażające indywiduum –
niezaspokojonego artystycznie człowieka zdławionego lękiem przed starością i
śmiercią, nieraz bliskiego samobójstwa, nierzadko przesypiającego kolejnego dni
w alkoholowym przytępieniu. Traci zainteresowanie polityką (między lutym 1980 a styczniem 1981 roku nie
prowadzi zapisków – w tak gorącym okresie!), po zerwaniu tajemniczego związku z
niejaką Y traci również zainteresowanie kobietami – choć trudno brakiem
zainteresowania nazwać jego pełne furii antyfeministyczne ataki. Dość
niespodziewanie żeni się z Susaną Osorio Rosas, pisze nawet, że obok wyjazdu z
Polski jest to najważniejsze wydarzenia w jego życiu, po czym... nie wzmiankuje
już żony ani razu. Za to z ochotą opisuje symulacyjne gry wojenne. Zdaje się,
że Mrożek pisze krwią i żółcią, że – pozwalając sobie na intymność zapisków
(które powstawały bez myśli o ich publikacji) – dokonuje dogłębnej autoanalizy,
a jednocześnie odnieść można wrażenie, że gra sam ze sobą w intrygującą
ciuciubabkę. „To, co piszę, to jest publiczna gazeta, w porównaniu z tym, co
naprawdę się dzieje” – notuje, by dodać: „Wiedz, drogi czytelniku niepowołany,
że mam cię w dupie”.
Jak zatem czytać „Dzienniki”
Mrożka? Jako pełen bolesnych spostrzeżeń czarny notes, który autor traktował
jako koło ratunkowe? A może jako jego najbardziej tajemnicze i sarkastyczne
dzieło? To rzecz odpychająca, czy raczej fascynująca? Wybór należy do
czytelnika. A gdyby ktoś się wahał czy warto brnąć przez grube tomy,
ewentualnie zastanawiał się, czy znajdzie tam jakieś życiowe rady, Mrożek daje
osobliwe wskazówki: „Bushmills, zdaje się, mniej kaca zostawia niż jack
daniel’s. (Tyle mam do powiedzenia potomnym. Proszę to traktować jako summę
doświadczenia życiowego i mój testament)”. Szkoda, że w całym „Dzienniku” mało
jest podobnych passusów, wiele natomiast (zbyt wiele!) odpychającej antypatii. W
pewnym momencie Mrożek opisuje wstręt, z jakim odkładał na bok dzienniki
Brechta, ponieważ odstręczał go charakter pisarza. „Dlatego też nie mogę czytać
Ulissesa. Osobnik jest zbyt antypatyczny”. Niewykluczone, niestety, że wielu
czytelników postąpi podobnie z „Dziennikiem” Mrożka. Osobnik jest zbyt
antypatyczny.
Sławomir Mrożek „Dziennik, tom 1. 1962-1969”. Wydawnictwo
Literackie, Kraków 2010
Sławomir Mrożek „Dziennik, tom 2. 1970-1979”, Wydawnictwo
Literackie, Kraków 2012
Sławomir Mrożek „Dziennik, tom 3. 1980-1989”, Wydawnictwo
Literackie, Kraków 2013
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz