SULINA TOUR
Co przyciągnęło w ostatnich latach na czarnomorskie wybrzeże w
Rumunii pisarzy z całej Europy – między innymi Włocha Claudio Magrisa,
Czecha Emila Hakla, Anglika Nicka Thorpe’a i Polaka Andrzeja Stasiuka (a
jest to lista mocno skrócona, będąca zapewne jedynie wierzchołkiem góry
lodowej)? Dlaczego współprowadzone przez tego ostatniego Wydawnictwo
Czarne za tytuł swojej sztandarowej serii, w ramach której ukazują się
poświęcone Europie Środkowej książki literatury faktu, obrało nazwę
niewielkiego (4500 mieszkańców) rybackiego miasteczka u ujścia Dunaju do
Morza Czarnego? Na czym polega magia Suliny, w której na dobrą sprawę
zwiedzić można jedynie latarnię morską, cerkiew i wieżę ciśnień? No i
port – serce tego rumuńskiego miasta, które poza sezonem turystycznym
jest niemal wymarłe. Zresztą turyści przyjeżdżają do Suliny (czy raczej
przypływają promem z Tulczy) najczęściej na jeden, góra dwa dni.
Atrakcją jest sama wycieczka po delcie Dunaju. Dlaczego zatem ta
zagubiona wśród trzcin, piasku i rdzewiejących wraków Sulina jest
atrakcyjna literacko? Odpowiedź jest prosta, ale nie zdradzajmy jej od
razu.
Najpierw – pierwsze spotkanie z miastem. Gdybyśmy chcieli polegać
na opisach autorów, którzy o Sulinie pisali (czy raczej – napomykali),
wrażenie zazwyczaj jest odstręczające.
Sulina zdaje się miejscem opuszczonym, wygląda jak plan filmowy w
jakiś czas po nakręceniu zdjęć, gdy ekipa porzuciła już niepotrzebne
dekoracje, kostiumy i rekwizyty(…).
Plaża jest szeroka, ludzie wyglądają jak abstrakcyjne manekiny, w
piasku tkwi kilka bezużytecznych radarów, niczym wraki okrętów lub
szkielety gigantycznych ptaków, starych żurawi o pożółkłych i rdzawych
piórach, unoszących taoistycznych mędrców do ich nieba. Matowe i oleiste
morze pachnie naftą i kołysze te same co zwykle odpady.
(Claudio Magris, „Dunaj”, tłum. Joanna Ugniewska, Anna Osmólska-Mętrak, Czytelnik, Warszawa 2004; wydanie oryginalne – 1986).
Droga nad morze ciągnęła się przez pustynny bezdrzewny wygon.
Wraki statków, holowników i kutrów rdzewiały w piasku. Woń zwierzęcego
nawozu wisiała nad okolicą jak gorąca mgła. Słone podmuchy od morza
ginęły w niej bez śladu. W szarożółtym pejzażu tkwiły betonowe bunkry. (Andrzej Stasiuk, „Jadąc do Babadag”, Czarne, Wołowiec 2004)
Przede mną rozpościera się piaszczysto-błotnista równina pełna
darni i krowich placków. Na horyzoncie dominuje kadłub statku towarowego
pozbawionego nadbudówki. Wystaje z plaży, podparty belkami ze
wszystkich stron, zardzewiały i ciemny. Za nim kłębi się oleisto-tęczowy
pas morza(…).
Szarożółte słońce ląduje w szarożółtych wodach. Wrak statku ciemnieje, morze lśni jak ołów.
(Emil Hakl „Zasady śmiesznego zachowania”, tłum. Julia Różewicz, Afera, Wrocław 2013; wydanie oryginalne – 2010)
Sulina pławi się w wiosennym słońcu – stare statki rdzewiejące w
szuwarach, ulice jednopiętrowych domów pozwracanych mniej więcej w
stronę porośniętych trzciną brzegów, kopulaste wieże cerkwi w centrum
miasta(…).
Trudno jest ocenić, które części miasta się restauruje, a które
popadają w ruinę. Buldożery przekopują się przez boczne uliczki,
zmieniając w błoto glebę pod porozdzieranym asfaltem. W nowszych
czteropiętrowych blokach, które powyrastały na brzegu w czasach
komunistycznych, nie ma centralnego ogrzewania. Taka anarchia panuje w
kapitalistycznej Rumunii – jeden ogrzewa drewnem, drugi gazem, jeszcze
inny prądem. Miejski szpital cierpi na brak środków i grozi mu
zamknięcie.
(Nick Thorpe, „Dunaj. Opowieści o ludziach znad wielkiej rzeki”,
tłum. Maria Świerzewicz, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego,
Kraków 2014; wydanie oryginalne – 2013)
Słowa kluczowe: piach, pustynia, błoto, bagno, wrak, rdza, pustka.
Jeśli morze, to oleiste. Gdybyśmy chcieli przedstawić historię Suliny w
formie sinusoidy, ostatnie lata będą z pewnością wychyleniem krzywej w
dół wykresu. Podkreśla to zwłaszcza Thorpe, który co chwila narzeka na
zniszczenia spowodowane rządami komunistycznymi. Wcześniejsza hossa, o
której za chwilę, była w zasadzie jedynym rozbłyskiem związanym z
Suliną. Natomiast wszystko, co wydarzyło się przed 1856 rokiem, kiedy
powstała Europejska Komisja Dunaju, a jej siedziba została ulokowana
właśnie w Sulinie, to znów bessa, mająca swój początek w mrokach
dziejów. O zagubionej wśród wód i trzcin wiosce rybackiej nie słyszał
właściwie nikt poza jej mieszkańcami. Była nieistotnym punktem na mapie,
nazwą związaną z ujściem Dunaju do Morza Czarnego – i z tego powodu od
czasu do czasu pojawiającą się w zapiskach marynarzy i podróżników. Po
raz pierwszy na nazwę Sulina – jako nazwę rzeki, a nie osady –
natrafiamy w liście Konstantyna VII Porfirogenety do jego
czternastoletniego syna Romana. Jest to fragment dzieła „De
Administrando Imperio” („O zarządzaniu państwem”) z roku 952. Cytuję za
Thorpem: „Rusowie przypływają Dnieprem nad Morze Czarne w wydrążonych
łodziach, mijając ujście Dunaju aż do rzeki Selinas [Sulina], a
nieustannie nęka ich plemię Pieczyngów, ci uderzą na każdą łódź, która
odstaje od reszty, i tak aż do samego wybrzeża Konstantynopola”.
W porównaniu z niezbyt odległymi miastami i miejscami Sulina nie może
pochwalić się związkami ze starożytną historią czy mitologią, jak
choćby Konstanca, czyli antyczne Tomis, gdzie przebywał na zesłaniu
Owidiusz. Jak położona niedaleko Mahmudii nad południową odnogą Sfintu
Gheorge forteca Salsovia, w której Konstantyn I Wielki kazał zabić
cesarza rzymskiego Licyniusza. Albo wyspa Leuke (Leuce), leżąca na Morzu
Czarnym niedaleko ujścia Dunaju, gdzie według jednego z cyklików,
Arctinosa, znajduje się grób Achillesa (Arctinos wspomina o tym w
„Etiopidzie”, dziele objaśniającym „Iliadę” i rozwijającym jej fabułę.
Homer, co można wyczytać w „Odysei”, lokował grobowiec trojańskiego
bohatera gdzie indziej – na brzegu Hellespontu, czyli dzisiejszej
cieśniny Dardanele. Arctinos zafundował Achillesowi pośmiertną podróż –
Tetyda miała wykraść ciało syna, spalić je, a urnę z prochami pochować
właśnie na Leuke). A są jeszcze bliźniacze miasta – rumuńskie Chilia
Veche i ukraińska Kilia – leżące po przeciwnych brzegach rzeki Kilii,
północnej odnogi meandrującego ku ujściu Dunaju. Tak, nazwy te brzmią
znajomo – według niektórych źródeł miasto nazywało się uprzednio
Achillea, wieki temu leżało sporo mil na wschód, zanim Morze Czarne
zalało przybrzeżne tereny, oszczędzając jedynie skrawek lądu, będący
dzisiejszą wyspą Leuke. No i są jeszcze przecież Argonauci, którzy
według Apolluniusa i jego „Argonautiki” wracali z Kolchidy przez Dunaj.
„Istnieją dwie drogi powrotne do Grecji – powiedział im Kytisoros, syn
Friksosa. – Jedna to ta, którą przybiliście, a druga Dunajem, wielką,
szeroką rzeką, którą można płynąć aż do następnego morza, a doprowadzi
nas ono okrężną drogą do Morza Egejskiego na zachodzie”. Jakkolwiek jest
to trasa mocno kontrowersyjna z punktu widzenia geografii (za czasów
Jazona płynąc Dunajem pod prąd nie można było dotrzeć do żadnego morza –
zmieniło się to dopiero po przekopaniu kanału Ren-Men-Dunaj, który
oddano do użytkowania w 1992 roku), argonauci musieli płynąć tuż obok
miejsca, które później zostało nazwane Suliną. Później? Pomimo braku
źródeł pisanych Sulina także chce się dopominać o swój prehistoryczny
mit założycielski. Może nie tyle sama Sulina, co XIX-wieczny rumuński
etnolog Nicolae Densusianu, który w swoim opasłym dziele „Dacia
Preistorică” przedstawiającym dzieje Dacji przywołuje lokalne podanie
ludowe o słońcu i księżycu. Oto Helios–Słońce zapragnął się ożenić, ale
po wieloletnich poszukiwaniach nie znalazł wybranki tak pięknej jak jego
siostra Ileana Cosânzeana, czyli Księżyc. Ileana zgodziła się na ślub,
ale obawiając się klątwy niebios za kazirodztwo wymusiła na bracie kilka
podstępnych warunków – ślub, udzielony przez kapłana z wosku, ma odbyć
się w kościele z wosku, który znajduje się po drugiej stronie woskowego
mostu. Helios zgodził się bez wahania. Kiedy jednak wszystko było
gotowe, most stopił się pod stopami Słońca i niedoszli nowożeńcy wpadli
do wody. Bóg ulitował się nad nimi i nie pozwolił im zginąć – umieścił
Słońce po jednej stronie nieba, a Księżyc po drugiej, aby mogli się
widzieć, ale nie mogli spotkać. W różnych wersjach tego podania Ileana
przybiera różne imiona – raz jest to Diana, raz Luna, a raz Selina bądź
Sulina. Densuianu podejrzewa, że to właśnie w okolicy czarnomorskiego
wybrzeża u ujścia Dunaju miała odbyć się według legendy uroczystość
zaślubin brata i siostry.
Piękno tej legendy każe umieścić ów prehistoryczno-mityczny punkt
startowy sulińskiej sinusoidy dziejowej ponad osią odciętych. Potem – aż
do wieku XIX – była wielowiekowa cisza. Do roku 1856, kiedy pod koniec
wojny krymskiej ówczesne mocarstwa – Wielka Brytania, Rosja,
Austro-Węgry, Turcja, Francja, Prusy i Włochy – powołały na mocy
traktatu paryskiego Europejską Komisję Dunaju (Commission Européenne du
Danube/European Commission of the Danube). Głównym zadaniem komisji,
która swoją kwaterę miała właśnie w Sulinie, było uczynienie dolnego
Dunaju rzeką żeglowną. Prace komisji, które zaplanowano na dwa lata,
trwały aż do II wojny światowej, a koncentrowały się przede wszystkim na
Regulation, czyli zamienieniu w żeglowny kanał środkowej
odnogi wpływającego do Morza Czarnego Dunaju, odnogi zwanej tak jak
miasto leżące u jej końca – Sulina. Prace prowadzone w delcie Dunaju
wyrastały jednak ponad aspekt hydrologiczno-melioracyjny. Usprawnienie
żeglugi rzecznej miało charakter ekonomiczny, ale też polityczny –
Komisja stała na straży obcych kapitałów i de facto pełniła rolę
międzynarodowego nadzorcy nad wydarzeniami w Europie Środkowej. Było to
porozumienie ponad podziałami. Tak naprawdę w Sulinie narodził się
zalążek idei zjednoczonej Europy. Sama Sulina stała się zaś
kosmopolityczna. Wspomnieć trzeba, że w pracach nad przystosowaniem
kanału Sulina do żeglugi (nadzorował je Anglik Charles Hartley, który
zdobywał w Rumunii pierwsze szlify w tym fachu – w latach późniejszych
pracował przy poszerzaniu Kanału Sueskiego i prostowaniu szlaku wodnego
przez meandry Mississippi) udział brało wielu cudzoziemców. Thorpe
przytacza dane, z których wynika, że w roku 1900 w Sulinie mieszkali
przedstawiciele 23 narodowości. Ponad połowę mieszkańców stanowili
Grecy. Mieszkali tu poza tym Rumuni, Ormianie, Turcy, Żydzi, Anglicy,
ale także przedstawiciele innych nacji, w tym – uwaga! – 10
Senegalczyków i 5 Etiopczyków. Sulina zawdzięcza więc swoją wielkość
obcokrajowcom. I to nierzadko nie byle komu – dla przykładu woda pitna
pojawiła się w Sulinie dzięki królowej Holandii Emmie, która – po tym,
jak zeszedłszy ze statku na sulińskim nabrzeżu wprawiła w popłoch
portową służbę, prosząc o szklankę wody – zasponsorowała budowę wieży
ciśnień. Sulińska infrastruktura wzbogaciła się w tamtych latach także o
latarnię morską oraz wiele innych budynków użyteczności publicznej. Tak
oto w ciągu pół wieku małe rybackie miasteczko stało się znaczącym
portem morskim i najważniejszym w regionie ośrodkiem żeglugi
śródlądowej.
O szybkim rozwoju Suliny wspomina między innymi angielski pisarz i podróżnik Walter Jerrold:
Sulina, miasteczko położone na nizinie po wschodniej stronie
wielkiej delty, rozrosło się z wioski z kilkoma glinianymi chatkami do
miasta z pięcioma tysiącami mieszkańców dzięki pracom podjętym ponad pół
wieku temu przez Europejską Komisję Dunaju.
Wydana w 1911 roku monografia „The Danube“ jest jednym z pierwszych
książkowych opisów Dunaju, a co za tym idzie – także leżącej u jego
ujścia Suliny. Od kiedy Dunaj stał się dostępny dla żeglugi niemal na
całym odcinku (od Ulm można płynąć po Dunaju jednostkami o masie do 2
ton, zaś od Kelheim, leżącego 500 kilometrów od źródła rzeki, także
większymi), wyprawa wzdłuż Dunaju stała się jedną z żelaznych pozycji
zaawansowanej turystyki. W opisach tej trasy, będących niepowtarzalną
lekcją środkowoeuropejskiej geografii, historii i kultury, Sulina pełni
niepoślednią rolę. W roku 1881 pojawia się w tytule dzieła niemieckiego
dziennikarza i podróżnika, autora szczegółowych przewodników
turystycznych Alexandra F. Hekscha – „Illustrirter Führer auf der
Donau, von Regensburg bis Sulina”. Następny był wzmiankowany Jerrold,
który Sulinie – jako siedzibie Komisji i rozwijającemu się miastu –
poświęca, podobnie jak Heksch, sporo uwagi, choć są to głównie opisy
techniczne związane z kanałem i żeglugą. Jeszcze bardziej
specjalistyczną wymowę ma raport słynnego badacza Jacquesa Cousteau,
który w latach 1990-1992 przepłynął cały Dunaj, zbierając dane na temat
jego zanieczyszczenia. Dopiero Claudio Magris w „Dunaju” wyszedł poza
aspekt naukowy i krajoznawczy – jego książka jest brawurowym esejem, w
którym geografia, historia, polityka, socjologia, a nawet psychologia,
stanowią zaledwie podglebie dla kulturowego opisu. Jest to zresztą opis
nie tylko Dunaju i leżących nad nim ziem, nie tylko podróży z
Donaueschingen (łamane przez Furtwangen – obie niemieckie miejscowości
roszczą sobie prawo do szczycenia się mianem miejsca, w którym rodzi się
najpotężniejsza europejska rzeka), ale podróży w ogóle. „Dunaj” Magrisa
to erudycyjna książka-medytacja. Inaczej jest z „Dunajem” Nicka
Thorpe’a, który parę rzeczy wywraca do góry nogami. Po pierwsze – trasa
wędrówki. Za punkt wyjścia Anglik obiera Sulinę (poniekąd nie bez racji –
wszak sulińska latarnia morska to „kilometr zero”, od którego mierzy
się długość Dunaju, zaś samo słowo „ujście” jest w wielu językach
tożsame z „ustami” – jest przecież angielskie „mouth” czy niemieckie „Mündung”,
a i w polskim „ujściu” pobrzmiewają „usta”, stąd choćby nazwa Ustki).
Thorpe „wchodzi” więc do Dunaju poprzez usta, naturalną drogą – sulińscy
rybacy, którzy dowiadują się, że Anglik wybiera się w podróż w górę
Dunaju, śmieją się, że Thorpe to „jesiotr, który płynie w górę rzeki na
tarło”. Jest jednak w tym śmiechu aprobata dla podpatrzonego u ryb
postępowania zgodnego z ich odwiecznym charakterem. Po drugie – Thorpe
nie zważa na swoich poprzedników. „Z całym szacunkiem dla szlachetnych
wysiłków poprzednich autorów jestem przekonany, że mam do zaproponowania
coś innego”. Klasyczną pozycję Magrisa Anglik wspomina tylko w wykazie
bibliograficznym, w tekście nie powołuje się na nią ani razu. Ani jednej
wzmianki nie ma też o książce jego rodaka Jerrolda, nie mówiąc o
Hekschu (jest za to wspomniany Stasiuk i jego „Jadąc do Babadag”). Być
może dlatego, że – po trzecie – „Dunaj” Thorpe’a nie ma ani pretensji
eseistycznych (choć pojawiają się tutaj kulturowe nawiązania), ani
krajoznawczych. To pierwszej – nomen omen – wody reportaż, w której
autor bardzo często oddaje głos mieszkańcom naddunajskich okolic. Stąd
podtytuł polskiej edycji – „Opowieść o ludziach znad wielkiej rzeki”
(inna sprawa, że oryginalny podtytuł – „A Journey Upriver from the Black
Sea to the Black Forest” – z owej reporterskiej bliskości rezygnuje,
skupiając się na językowej zbieżności nazw geograficznych ilustrujących
odmienny od dotychczasowych kierunek podróży – Black Forest to
Schwarzwald, gdzie Dunaj ma swoje źródła).
Sulina, jak widać, doczekała się wielu wzmianek w ważnych dziełach
mniej lub bardziej literackich, lecz nie miała szczęścia do opisów
powieściowych i nie stała się – z jednym wyjątkiem, o czym za chwilę –
areną fikcyjnych wydarzeń (sprawą do zbadania pozostaje poetycki
potencjał Suliny – wszak naddunajskie miejscowości obrosły w setki
wierszy; Dunaj jest poetycko opisany od źródeł – „U źródła Dunaju”
Hölderlina – po ujście: ukraiński Izmaił nad Kilią wzmiankowany był w
Byronowskim poemacie „Mazeppa” czy też w pierwszej wersji rosyjskiego
hymnu autorstwa Gawriły Dierżawina).
Sulina jako bohaterka powieści mignęła jedynie w
zakończeniu opublikowanej po raz pierwszy w 1908 roku
przygodowo-kryminalnej książki Julesa Verne’a „Pilot dunajskich
statków” (tłum. Marek Sowiński, Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa
1990) (do kosmopolitycznego panteonu autorów zafascynowanych Dunajem i
Suliną dodajemy niniejszym – obok wspomnianych już przedstawicieli
Niemiec, Anglii, Włoch, Polski i Czech – także Francuza). Jeden z
bohaterów powieści, który chce niezauważony dotrzeć do ujścia Dunaju,
słyszy dobrą radę: „Ludzie, którzy się ukrywają, nie płyną przez Sulinę”
– naddunajskie nabrzeża w Sulinie pełne są bowiem tłumów wyczekujących
wpływających tam i wypływających stamtąd statków i łodzi. W Sulinie nie
da się ukryć w tłumie, dlatego bohaterowie powieści Verne’a wybierają
Kilię, choć przez moment zastanawiają się nad przedzieraniem się przez
kanaliki gęstą siecią pokrywające deltę Dunaju.
Sama delta była w literaturze wzmiankowana częściej niż Sulina. Jeśli
chodzi o powieści obcojęzyczne – poza Vernem wspomina o niej choćby
Hakl, w którego powieści bohaterowie gubią się w labiryncie kanałów
pokrywających deltę. W utworach tych nie ma jednak słowa o prawdziwych
bohaterach delty, czyli zamieszkujących ją lipowanach (u Magrisa – może
to kwestia błędnego tłumaczenia? – występują jako lipowianie),
tutejszych rybakach, potomkach starowierców, którzy opuścili Rosję w
XVIII wieku z powodów religijnych i przez Mołdawię przedostali się na
Bukowinę. Ich życie stało się natomiast częstym tematem prozy
rumuńskiej, tworzonej choćby przez Oskara Waltera Ciska (Cisek pisał
akurat po niemiecku – jego najgłośniejsza powieść to wydana w 1937
„Strom ohne Ende”), Mihaila Sadoveanu (kilka „rybackich” książek tego
komunizującego autora zostało w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku
przetłumaczonych na język polski, jednak tak się składa, że ani „Wyspa
Kwiatów”, ani „Droga do Harlau” nie opowiadają o mieszkańcach delty)
oraz Ştefana Bănulescu. O ich utworach wspomina w swojej książce Claudio
Magris:
Literatura poświęcona delcie przedkłada wprawdzie mróz nad letnią
spiekotą; Cisek opisuje rybaków, którzy w zimie wybijają przeręble w
poszukiwaniu zdobyczy, a Stefan Bănulescu opowiada o mroźnym i tnącym
wietrze crivaƫ, przywołuje wicher i zawieję śnieżną, skrzypienie
pękającego i topniejącego lodu. Toposem tej literatury, jej par
excellence epicką scenerią pozostaje naturalnie powódź, gdy Dunaj wylewa
i zatapia wioski, przypływ dewastuje stajnie, chaty, leśne kryjówki,
wrzuca do spienionej wody, niby w powszechnym potopie, dzikie i domowe
zwierzęta, woły, jelenie i dziki(…)
Delta to labirynt ghioli, wodnych ścieżek, wijących się pośród
trzcin, a zarazem mapa kanałów regulujących przepływ wód i szlaki
labiryntu. Epos delty zawarty jest w bezimiennych historiach, które
rozgrywały się wśród lipowskich rybaków, w chatach z trzciny i sitowia,
pośród lodu i zatapiającej domostwa odwilży.
Na „epos delty” składają się głównie dzieła wspomnianej trójki
rumuńskich autorów. Co składa się z kolei na epos Suliny? Tylko jedna
powieść. Ale za to już w tytule nadająca miastu status niemalże
europejskiej stolicy. Mowa o „Europolis” rumuńskiego pisarza Eugeniu
Boteza, publikującego pod pseudonimem Jean Bart, pożyczonym od nazwiska
XVII-wiecznego francuskiego admirała. Botez, dosłużywszy się w marynarce
stopnia komandora, przyjął odpowiedni pseudonim artystyczny i poświęcił
się pisaniu (i tak to zostawmy – „pisaniu”, a nie „literaturze”,
ponieważ jego książki nieco kuleją pod względem artystycznym). Zaczął od
tematyki marynistycznej – jego pierwsza książka nosi tytuł „Dziennik
pokładowy” – i pozostał jej wierny. Tytuły kolejnych: „Ocean ryb”, „W
Delcie” (tak, chodzi o TĘ deltę), „Na drogach wodnych”. „Europolis”
(tłum. Danuta Bieńkowska, Wydawnictwo Morskie, Gdańsk 1974; wydanie
oryginalne – 1933) to jego ostatnia i zarazem najbardziej znana powieść.
Tłem dla fabuły – która osnuta jest wokół dramatycznych dziejów Nicoli
Marulisa, marynarza wracającego po czterdziestoletniej służbie morskiej
wraz ze swoją córką do Suliny – jest właśnie drobiazgowo opisana Sulina,
która w ciągu tych czterdziestu lat zmieniła się nie do poznania,
stając się jednym z najważniejszych czarnomorskich portów, siedzibą
komisji dunajskiej i miastem o sporej randze w środkowej Europie. Ale
Sulina ma też swoje ciemne strony – to przede wszystkim ogromne
kontrasty społeczne, izolacjonizm warstw uprzywilejowanych i niepewna
przyszłość. Za wielkomiejską, kosmopolityczną maską kryje się dramat
tubylców. Bart przedstawia w „Europolis” ten wyjątkowy okres w dziejach
Suliny, kiedy jej wielkość powoli zaczyna chylić się ku upadkowi.
Relacjonuje Magris:
Miasto, jak sugeruje wyimaginowany tytuł powieści, żyje jeszcze w
aureoli bogactwa i przepychu, pozostaje portem usytuowanym na wielkich
szlakach, gdzie spotyka się ludzi z dalekich krajów, niejasno marzy o
fortunie, obraca pieniędzmi, ale przede wszystkim je trwoni.
Dopowiada Bart:
Tu człowiek czuje się w jak w koloniach. Handel lewantyński przyciąga
różnego pokroju awanturników, którzy włóczą się tutaj, by coś złowić w
mętnej wodzie Dunaju. Mozaika ras, rozmaite nacje, typy, języki. Maleńki
światek komisji – to Europa w miniaturze; ma ona swoje dekoracje,
kulisy, protokół dyplomatyczny, żyje własnym życiem. To krąg zamknięty,
nieprzenikniony, izolowany doskonale. Komisja trzyma się z daleka, pod
maską grzeczności ukrywa słabość powiązań z rdzenną ludnością, wśród
której przebywa tutaj u bram Wschodu.
Barta wyjątkowo drażni ta sulińska schizofrenia – polityczna,
ekonomiczna, architektoniczna i społeczna – czego najlepszym przykładem
jest rozmowa doktora Rudobrodego z drugim oficerem statku „Mircea”,
kapitanem Mincu, który, przechodząc od kpin do oburzenia, objaśnia
przybyszowi skomplikowany status Suliny.
- Widzisz teraz miasto jak na dłoni. Zauważ, że większość domów jest z drewna.
- A gdyby wybuchnął pożar?
- Nie ma obawy, nie zdarzają się tu pożary, bo towarzystwa
ubezpieczeniowe nie ubezpieczają drewnianych domów. To jedyna chyba
gmina miejska, która nie ma nawet straży pożarnej. W wyjątkowych
wypadkach pomagają marynarza i pilotówka Petrel, która ma pompę parową.
- A cóż to za olbrzymi gmach, wyróżniający się na tle miasteczka?
- To pałac Europejskiej Komisji do Spraw Dunaju. Imponujący,
monumentalny jak siedziba gubernatora w koloniach. Domy wokół niego to
mieszkania wyższych urzędników tej komisji. Widzisz, jakie to eleganckie
wille, obrośnięte bluszczem i glicyniami? Trawniki, krzewy, cieniste
aleje, rabaty kwiatów, tereny sportowe… rozmieszczone symetrycznie, z
geometryczną precyzją. Czystość, ład, angielski komfort. Wyspa, skrawek
cywilizacji w prymitywnym pustkowiu Delty(…).
- Sulina jest jednym z najoryginalniejszych punktów naszego globu – podjął drugi oficer.
Doktor z uwagą zwrócił ku niemu głowę.
- Tak, tak, żebyś wiedział. Zaraz się o tym przekonasz. Bo,
proszę, czy gdzieś jeszcze na świecie istnieje taka sytuacja? Posłuchaj.
Wysiadasz tutaj, w porcie rumuńskim, idziesz wzdłuż nabrzeża pierwszą
ulicą w kierunku pałacu komisji i nagle stajesz jak wryty. Ulica jest
zamknięta. Drewniany płot, pomalowany na zielono, zamyka drogę. Można by
powiedzieć, że gapisz się jak cielę na nowe wrota, gdyby nie to, że
wrota te są bardzo stare, mają chyba ze siedemdziesiąt lat. Czy jest na
świecie drugie miasto, którego ulicę przecina płot, stanowiący granicę
między dwoma państwami?
- Jak to: między dwoma państwami?
- Właśnie tak. Spójrz, z prawej strony płotu jest Rumunia, z lewej
Europejska Komisja do Spraw Dunaju. Zwróć uwagę na barwy sztandarów: z
prawej powiewa trójbarwna chorągiew rumuńska, z lewej widać godło
komisji: na białym tle niebieskie i czerwone pasy oraz te trzy inicjały:
C.E.D.
- Rzeczywiście… To dziwne! – zdumiał się doktor.
- A ten zielony płot – to granica. Współczesny Rubikon.
Suwerenność Rumunii sięga tylko do zielonego płotu. Władze miejscowe nie
mogą stanąć na terytorium komisji, która korzysta z prawa neutralności i
przywilejów pochodzących jeszcze z okresu kapitulacji tureckiej.
- Czy komisja uchodzi za państwo dlatego, że posiada własny sztandar? – zapytał doktor.
- Oczywiście – odparł drugi oficer. – Mamy przed sobą niepodległe
państwo, co prawda w miniaturze, ale całkiem samodzielne, korzystające z
trzech rodzajów władzy: ustawodawczej, sądowniczej i administracyjnej.
Naiwnemu doktorowi Bart nie omieszkał włożyć w usta pytania, które
trapiło w tamtym czasie wiele osób: „Po co jest ta cała komisja?”. Mincu
spieszy z wyjaśnieniami na temat jej fasadowości i zbędności:
Po wojnie krymskiej, kiedy Turcja nie mogła, Rosja zaś nie
chciała utrzymywać żeglugi przy ujściu Dunaju, stworzono prowizoryczną
komisję europejską do spraw technicznych, aby wielkie mocarstwa mogły
przysyłać tutaj swe statki i ładować na nie rumuńskie zboże. Zajmując
Dobrudżę staliśmy się panami ujścia Dunaju, dostaliśmy je w spadku po
Turkach. Obecnie komisja nie odpowiada już nowym warunkom, jest tworem
archaicznym, wyjątkiem bez precedensu, nie ma drugiej takiej na całym
globie. Mimo że powołano ją na krótko, jeszcze dotąd wegetuje, zgodnie z
powiedzeniem, że nic nie jest tak trwałe jak prowizorka… Rozmaici
tutejsi mieszkańcy, autochtoni i ludzie obcy, odnoszą się do komisji z
szacunkiem i lękiem. Cicha walka między władzą państwową i
międzynarodową instytucją trwa tu już z górą pół wieku.
Nietrudno w perorach Mincu dostrzec przesycone rumuńskim
nacjonalizmem populistyczne stanowisko samego Barta (Anglicy, przy
aprobacie europejskich mocarstw, wywożą rumuńskie zboże!), który zdaje
się w swoim gniewie nie dostrzegać dobrych stron istnienia komisji,
która bądź co bądź doprowadziła do niebywałego rozwoju Suliny.
Tendencyjny ton Barta niknie na szczęście, gdy trzeba konstruować wątki
fabularne, aczkolwiek krytycyzm wobec działań międzynarodowych
zwierzchników Suliny w pełni dojdzie do głosu w katastroficznym wręcz
epilogu. Bart, niejako mszcząc się na kaście wyzyskiwaczy, postanawia
bowiem Sulinę uśmiercić. Najpierw przedstawia, nieco koloryzując, wizję
rychłego upadku:
W ciągu paru lat… ileż zmian… Sulina dogorywała.
Zamulało się ujście Dunaju… Tam, gdzie była woda, teraz ciągnął się
ląd… Olbrzymie ławice piasku, naniesionego przez rzekę, wyrastały jak
wyspy na powierzchni morza, zamykając kanał. Pracowano dzień i noc,
daremnie grzebiąc się na dnie morza. Natura była niezwyciężona,
Zabrakło potrzebnej dla ładownych statków głębokości. Jedne czekały
na redzie, nie mogąc wpłynąć, inne stały w porcie, nie mogąc go opuścić.
Było to żałosne. Żegluga zablokowana. Handel zrujnowany. Ludzie
niespokojni(…).
Sulinę trzeba było porzucić. Ludność zmniejszała się z każdym rokiem. Miasto pustoszało. Port umierał.
Bart nie zdaje sobie (nie chce sobie zdawać?) jednak sprawy z tego,
że nabrzeże pełne rdzewiejących statków nie jest niczym nowym w
sulińskim krajobrazie. Wspominał już o tym Charles Hartley, który tak
opisywał wygląd tamtejszego portu jeszcze przed przystąpieniem do prac
pogłębiania kanału (cytuję za Jarroldem):
Wejście do kanału w Sulinie było dzikim nabrzeżem, upstrzonym wrakami, kadłubami i masztami wystającymi z zatopionych łach.
Wrakowisko było, jest i będzie stałym elementem sulińskiego
krajobrazu – jest to związane z postępującymi w dość szybkim tempie
zmianami zachodzącymi w delcie Dunaju, w tym nanoszeniem przez uchodzącą
do morza rzekę mułu, wędrówkami wydm, erozyjnym działaniem fal
morskich, podnoszeniem się poziomu morza na skutek globalnego ocieplenia
etc. Gdy w 2011 roku Nick Thorpe rozmawia z Marią Sinescu, kustoszką w
latarni morskiej w Sulinie, powtarza ona tezy Barta, ale w nieco
mniejszej skali i na pewno nie tak alarmistycznym tonem. Zapytana, czy
Sulina może na nowo rozkwitnąć, Sinescu odpowiada: „Tego nie mogę
zagwarantować, mogę tylko mieć na to nadzieję. Historia zawsze się
powtarza”. Bart takiej nadziei nie daje, snuje za to apokaliptyczne
wręcz wizje:
Tak! To miasto jest skazane… miasta też rodzą się i umierają… na naszych oczach musi zniknąć to ludzkie osiedle.
Wrota Suliny zamkną się całkowicie i na zawsze. Człowiek zostanie
pokonany przez naturę. Spróbuje otworzyć sobie inną odnogę rzeki.
Porzucona Sulina zniknie jako miasto.
Stworzona dla potrzeb żeglugi nie ma racji bytu, skoro drogi wodne przeniosą się gdzie indziej.
Nowe miasto portowe niewątpliwie powstanie przy innej odnodze Dunaju.
Sulina będzie oznaczała na mapie małą rybacką wioskę, zapomnianą na brzegu morza.
Ów – jak to nazywa Bart – „werdykt losu” wygłasza w powieści Neagu,
marynarz, który w tętniącej życiem Sulinie, ongiś przeżył miłosne
uniesienia, a kilka lat później, przybywszy do podupadłego portu,
rozmyśla o nędznej przyszłości miasteczka. Jasne jest jednak, że jest to
stanowisko samego autora, który uważa, że Sulina zniknie z powierzchni
ziemi, a pamięć o niej będą przechowywać jedynie archeologowie
pochylający się z uwagą nad wykopanymi z piasku i mułu pozostałościami
miasta. Proroctwa Barta się, jak dotąd, nie sprawdziły – Sulina może nie
odzyskała dawnego blasku, lecz zachowała pewien portowy prestiż. Wraki
zaś, które w epilogu „Europolis” pełniły rolę znaczących elementów
Bartowskiego Apocalypsis Sulinaesis, stały się w istocie jednym z
najbardziej rozpoznawalnych fragmentów sulińskiego krajobrazu
stanowiących o jego esprit; można je wręcz uznać za jeden z
nieorganicznych cudów Rezerwatu Biosfery Delty Dunaju. To malowniczy
wyznacznik Suliny, o którym pisze każdy, kto poświęca Sulinie choćby
trochę uwagi.
Czarnowidztwo Barta i ironiczny, czy wręcz cyniczny cudzysłów, w jaki
należy brać tytuł jego powieści, nie spowodowały, że sulińczycy pragną o
nim zapomnieć. Wręcz przeciwnie – jako pierwszego (i na dobrą sprawę
jedynego) literackiego piewcę miasteczka uhonorowano go należycie,
nazywając jego mianem pensjonat znajdujący się w centralnym punkcie
Suliny, nad samym kanałem. Zatrzymał się w nim (czy to nie symboliczne?)
Nick Thorpe podczas swojego pobytu w Sulinie („Panuje tu duch Dzikiego
Zachodu, w jadalni są ciężkie drewniane boazerie, a w moim pokoju z
wysokim sufitem geranium na parapetach, pachnące czarnym pieprzem”).
Innym, choć nieco mniej namacalnym śladem po rumuńskim
pisarzu-maryniście jest kolejny hotel – Europolis, o którym z kolei
pisze Stasiuk („Hotel Europolis był zamknięty i cichy”) (czyż to nie
symboliczne w dwójnasób – ów upadek upadku?). Być może przed rokiem 2004
(rok wydania „Jadąc do Babadag”) hotel wychylał się już mocno w stronę
niebytu, ponieważ na współczesnych mapach Suliny takiego hotelu nie ma.
Niewykluczone jednak, że Stasiuk pomylił hotel Europolis z pensjonatem
Jean Bart, a może nałożyły mu się miasta (hotel Europolis znajduje się –
o ironio – w Tulczy; tam też ma swoją siedzibę teatr imienia Jeana
Barta)?. Autorka przekładu „Europolis” wspomina w przedmowie do
powieści, że Bart ma także „niewielką, wysadzaną topolami uliczkę w
Bukareszcie”, ale dzisiejszy plan tego nie potwierdza (byłoby to
frapujące, jeśli z jakiegoś powodu odebrano Bartowi ten patronat). W
Sulinie uliczki Jeana Barta brak – swoją drogą nazewnictwo ulic jest tam
nieskomplikowane: biegnące równolegle do kanału ulice są po prostu
numerowane, począwszy od głównej ulicy nabrzeżnej, czyli Strada I,
zwanej też Strada Deltei.
Te wszystkie mniej lub bardziej znaczące powiązania
topograficzno-literackie są niezwykle intrygujące. Można wręcz na
podstawie literackich opisów Suliny (Bart, Magris, Stasiuk, Hakl,
Thorpe) wykreślić mapę tamtejszych obiektów mieszczących się w kategorii
„must- see”. Oto, punkt po punkcie, elementy literackiego Sulina Tour:
1. Nabrzeże (koniecznie w godzinach przypłynięcia lub odpłynięcia promu z Tulczy).
Okienka stacji rzecznej są zamknięte, a niewielki, zagubiony tłumek
ustawia się w nieregularną kolejkę, nie wiedząc, czy i kiedy będzie
można kupić bilet. (Magris)
W Sulinie przybiliśmy przy głównej ulicy. Na nabrzeżu tłum wyczekiwał
swoich. Wzdłuż strata Deltei rosły drzewa i zalegał cień(…).
Koło piątej po południu na przystań zaczęły zjeżdżać furmanki, ręczne
wózki i rowery. Nadchodzili ludzie. Z zachodu, z Tulczy, nadpływał prom
„Moldova”. Wiózł wieści, towary i pasażerów, a oczekujący przypominali
mieszkańców wyspy. Statek przybywał z głębi lądu, a oni wyczekiwali go,
jakby zjawiał się z dalekich mórz. (Stasiuk)
Nasz prom przybywa do Suliny zgodnie z planem, o piątej trzydzieści.
Na nabrzeżu czeka tłum ludzi oraz furmanka. Trap rozwija się z
gruchotem, grube liny z poskręcanego drutu obwiązuje się wokół słupków.
Słychać śmiech – to krewni wpadają sobie w ramiona, starsze małżeństwa
cmokają się w policzki, potem biorą bagaże. Prawie całe miasto zeszło na
nabrzeże popatrzeć na nowo przybyłych, nawet jeśli nie ma wśród nich
nikogo znajomego. Dla odciętych od reszty świata przez wodę i porośnięte
trzciną brzegi codzienny statek z Tulczy jest wydarzeniem(…).
Gwarny tłum ludzi śpieszy na prom do Tulczy o szóstej trzydzieści,
chłopcy przepychają się z rowerami, kobiety z trzema, czterema torbami
na zakupy w każdej dłoni. (Thorpe)
Do Suliny docierają teraz niesione przez Dunaj odpady. (Magris)
W bagiennych zapadliskach, w kolczastych karłowatych zaroślach
połyskiwały ławice śmieci. Błękitnoszary plastik butelek lśnił trupio
jak brzuch martwej ryby. (Stasiuk)
Kawałek dalej płynie po wodzie papierek po produkcie zwanym Genius. (Hakl)
2. Latarnia morska i inne budynki powstałe w czasie pracy Komisji (koniecznie trzeba dodać coś o minionej sławie i o upływie czasu).
Poza cytowanym passusem z Barta, poświęconym budynkom Komisji, oraz drobiazgowym opisem latarni morskiej u Thorpe’a, także:
Ta historia opuściła dzisiejszą Sulinę, pozostawiając kilka tureckich
domów, latarnię morską zbudowaną ze środków uzyskanych z podatków –
nałożonych na wpływające do portu statki – jakąś niewyraźnie secesyjną
fasadę. (Magris)
Czułem, jak czas ujęty dotąd w ludzkie formy rozlewa się i powraca do
swojej pierwotnej formy. Tutaj, w Sulinie, był wszechobecny jak wilgoć w
powietrzu. Trawił domy i statki, toczył twarze i pejzaż, szklanki w
barach i towary w sklepach. On po prostu przepalił, przeżarł delikatną
powłokę minut, godzin i dni, i wziął w posiadanie całą przestrzeń,
wszystkie widzialne i niewidzialne rzeczy, i ludzkie myśli też(…).
Pokusa spokojnej zatraty wypełniała zaułki, niskie domy w ogrodach i kamieniczki przy promenadzie. (Stasiuk)
3, Plaża (obowiązkowo zwrócić uwagę na zwierzęta).
Kurz staje się piaskiem, ziemia wydmą plaży, buty błocą się w kałużach(…).
Wczesnym jeszcze popołudniem kołuje wiele mew i czapli, całe stada
czapli, skrzeczą głośno, ostro i monotonnie; tłuste wieprze tarzają się w
kałużach, a wydłużające się i załamujące na wydmach cienie czynią je na
chwilę olbrzymami. (Magris)
Wzdłuż całego wybrzeża na rozpalonym wygwizdowie stały kanciaste
militarne ruiny. W ich cieniu puszczone samopas konie szukały
wytchnienia. Zza białych krzaczastych wydm dochodził szum morza.
Monotonny dźwięk był stary jak świat. (Stasiuk)
Przez równinę zbliża się stado szkotów. Ziemia dudni. Słyszę, jak
wyrywają z bagna wściekłe kopyta, jak z dusznością wciągają powietrze,
prychają. Walą prosto na mnie. (Hakl)
4. Cmentarz na plaży (nota bene taki jest tytuł trzeciego, ostatniego, rozdziału powieści Hakla).
Na cmentarzu morskim widniały dwie pary grobów: z prawej strony, u
prawosławnych, Penelopy i Nicoli, z lewej, u katolików – Evantii oraz
mistrza Żaka. (Bart)
Po dłuższym wpatrywaniu się w jeden punkt dostrzegam przed sobą
żeliwny płot z lancetowatymi trzpieniami. Za nim ledwo widoczne zarysy
krzyży. Prostych, podwójnych, zadaszonych i nagich. Cmentarz na plaży.
Raczej cmentarzyk, pozdrowienie dla zaginionych żeglarzy. (Hakl)
Najwięcej uwagi cmentarzykowi na plaży poświęcają Magris i Thorpe,
którzy odczytują nazwiska na poszczególnych nagrobkach (najczęściej są
to ofiary morza i rzeki) i zastanawiają się, jakie było życie
sulińczyków, którzy swoje życie złożyli na ołtarzu wodnego żywiołu.
Fragment poświęcony cmentarzowi jest jednym z niewielu w reporterskiej
książce Thorpe’a, w którym autor pozwala sobie na osobisty ton o
poetyckiej wręcz wymowie. Ale gdzie tam Anglikowi do Magrisa, który z
takiego stylu nie rezygnuje właściwie ani na chwilę: „Każdy cmentarz
jest nieprzerwanym eposem, który rodzi i inspiruje wszystkie możliwe
opowieści”.
5. Ujście Dunaju do Morza Czarnego.
(ujście Dunaju w Sulinie - obraz z 1861 r.)
To punkt ostateczny, kres możliwości, miejsce połączenia rzeki z
morzem. A zarazem główny powód wizyty każdego z pisarzy-obcokrajowców,
którzy pielgrzymowali do Suliny. Tak właśnie – pielgrzymowali, ponieważ
ich wizyta w Sulinie okazuje się mieć wymiar cokolwiek metafizyczny. To
próba poczucia kresu, dotknięcia horyzontu, zmierzenia się z absolutem,
bo w takich kategoriach postrzegać należy dotarcie do symbolicznego
miejsca, gdzie kończy się Europa, gdzie wraz z wodami Dunaju uchodzą
historie z dziesięciu naddunajskich krajów, gdzie – a, popadnijmy pod
koniec wędrówki w kiczowaty patos! – usta ujścia wydają przedśmiertne
tchnienie.
Znaczące, że każdy z autorów zadaje sobie na plaży w Sulinie pytanie
„Gdzie kończy się Dunaj?”, ale tylko Magris ma wątpliwości, czy Sulina
może sobie rościć prawo do miana jedynego czy też głównego miejsca, w
którym Dunaj kończy swój bieg. Delta Dunaju jest wszak kłębowiskiem
mniejszych i większych odnóg i kanałów, które na różne sposoby dążą do
ujścia. „W tej gmatwaninie trudno byłoby filozofowi precyzyjnie wskazać
Dunaj, wykonałby jedynie niepewny, kolisty ruch, ogarniający mgliście
cały ten obszar, ponieważ Dunaj jest wszędzie i również jego kres może
być gdziekolwiek, w każdym punkcie 4300 kilometrów kwadratowych delty” –
zauważa Magris. I, jak przystało na drobiazgowego i dociekliwego
badacza historiografii, przytacza wiedzę zawartą w pismach Ammianusa,
Pliniusza, Herodota, Strabona, Kleemanna czy von Birkena. Warto
zatrzymać się przy Pliniuszu i zaproponowanym przez niego podziale na
siedem ujść (Hierostomum – ujście święta, Nacrostomum – ujście leniwe,
Calostomum – ujście piękne, Pseudostomum – ujście fałszywae, Bareostomum
– ujście północne, Stenostomum – ujście wąskie i Spirostomum – ujście
wężowate). Różnorodność i piękno zaproponowanej przez Pliniusza
onomastyki daje Magrisowi asumpt do iście Salomonowych rozwiązań:
Podobnie jak w przypadku źródeł, również przy ustalaniu ujścia trzeba
porzucić niechlubne spory; należy pozwolić każdemu umrzeć w spokoju,
człowiekowi, rzece czy zwierzęciu, nie pytając nawet, jak się nazywa.
Wolno, być może, wybrać sobie ujście Dunaju zależnie od nazwy.
Narcostomum może podobać się miłośnikom zakończeń leniwych i
rozwlekłych; Pseudostomum, ujście fałszywe, schlebia amatorom totalnego
pomieszania kart, wyciągającym nagle asa z rękawa. Konsekwentna
fascynacja powinna oczywiście doprowadzić mnie do wyboru ujścia
świętego, według Sigmunda Birkena bowiem w jego pobliżu wznosiło się
miasto nazywane niegdyś Istropolis.
Kusząca jest propozycja Magrisa, ale nieubłagana geografia podpowiada
co innego. Istnieją bowiem trzy urzędowo przyjęte odnogi Dunaju, który
rozgałęzia się w Tulczy. Pierwsza, wysunięta najbardziej na północ (a
więc Bareostomum?) to Kilia, odnoga pierwotna, najstarsza, przenosząca
dwie trzecie wód Dunaju, wpływająca do Morza Czarnego przez 45 (!) ujść.
Druga, środkowa, to uregulowany kanał Sulina. Trzecia, południowa, to
Sfantu Gheorge, odnoga silnie meandrująca (Spirostomum?) i dzięki temu
wydłużająca liczbę dunajskich kilometrów. Gdzie zatem szukać
symbolicznego końca Dunaju? Magris zgadza się ostatecznie na
rozwiązanie, na które inni przystają bez zastanowienia: „Linia prosta,
prowadząca do Suliny, odpowiada zdecydowanym charakterom, a poza tym jej
nawigacyjne zalety, efekt kanalizacji, satysfakcjonują każdego
miłośnika Regulation. Zrozumiałe zatem, że Dunaj kończy się w Sulinie”.
Każdy zatem, kto pragnie ujrzeć ujście Dunaju, ów mistyczny koniec
Europy, chce dotrzeć do Suliny. Zarazem każdy inaczej werbalizuje swoje
powody. Stasiuk i Magris – autorzy o zmyśle poetyckim – czynią to w
sposób najbardziej wysublimowany.
Kieruję się w stronę morza, zaciekawiony ujściem, aby zanurzyć
rękę i stopę w mieszance wody rzecznej i morskiej, dotknąć przerwanej
ciągłości, hipotetycznego punktu rozdziału. (Magris)
Chciałem zobaczyć, jak kontynent pogrąża się w morzu, chciałem
zobaczyć, jak ziemia opada i wślizguje się pod powierzchnię wód, jak
zostawia za sobą ludzi, zwierzęta i rośliny, jak umyka od swoich zajęć,
strząsa z siebie ten cały bałagan historii, ludów, języków, ten
starodawny pierdolnik zdarzeń, zamęt losów, chciałem zobaczyć, jak szuka
odpoczynku w wiecznym półmroku głębin w obojętnym i monotonnym
towarzystwie ryb i wodorostów. (Stasiuk)
Symptomatyczne – i niezwykle zastanawiające – że Stasiuk, najpiękniej
chyba opisujący swoje oczekiwania wobec spotkania z ujściem, nic
właściwie o tym spotkaniu nie pisze. Dwukrotnie pojawiają się w jego
książce wzmianki o drodze nad morze, ale najpierw ów oczekiwany finał
rozmywa się w dygresjach, za drugim z kolei razem ucięty zostaje
zastanawiającym, eskapistycznym konkretem: „Ja spałem na kwaterze pod
makatką z widokiem Mekki”. Spotkanie z ujściem – do którego w tekście
nie dochodzi – potraktowane zostało jako zbyt osobista rzecz, by o niej
wspominać. Thorpe również nie wspomina o ujściu, ale wspomina o drodze w
jego kierunku. Chociaż akurat Thorpe’a ujście nie powinno interesować
aż tak bardzo – podąża przecież w odwrotną stronę, ku źródłom, na
dodatek obierając za punkt wyjścia latarnię morską, czyli „kilometr
zero”, od którego liczona jest długość Dunaju. Ale widać sile
przyciągania ujścia nie można się oprzeć:
Wdrapuję się więc na ogrodzenie, prąc wytrwale ku morzu, którego
wprawdzie już nie widzę, lecz które słyszę coraz wyraźniej, jak odbija
się echem od nowych domów za cmentarzem, tkwiących w piasku niczym
kraby(…). Piasek pod moimi bosymi stopami staje się nagle miękki, zaraz
potem rozlega się bolesny chrzęst muszli, wreszcie dostrzegam białe
linie fal na ciemnym tle. Przynajmniej raz Morze Czarne jest naprawdę
czarne. Latarnia morska na końcu długiego falochronu pulsuje białym
światłem. Idę i idę, zupełnie sam na tym brzegu.
Niewidoczne morze, zmierzch, ziemia niczyja pomiędzy wodą a lądem,
ujście, które cały czas pozostaje poza zasięgiem wzroku. Podobnie jest w
powieści Hakla, w której bohater pragnie dotrzeć nad Morze Czarne, by
wsypać do niego prochy ojca („Fakt, że Morze Czarne jest najbardziej
obrzydliwym z mórz. Istnieje jednak szansa, że prochy przepłyną przez
Bosfor do Morza Marmara, przez Dardanele do Egejskiego i potem już z
górki, do Śródziemnego. Chociaż kilka molekuł mogłoby tego dokonać”).
Samo ujście nie jest tutaj istotne, chyba że chcemy je rozumieć
symbolicznie. Ale atmosfera jest podobna do tej, którą wykreował Thorpe
(co ważne – i Thorpe, i Hakl, i Magris „zaślubiny z morzem” poprzedzają
wizytą na cmentarzu na plaży):
Wstaję i idę. Szybko się ściemnia. Nic nie widzę. Czasem potykam się i
kopię coś blaszanego, czasem darń. Gdzieś niedaleko szumią przewody
elektryczne. W marszu wbijam sobie pod żebro jakiś ostry kolec. Siadam w
kucki, obmacuję się, nic ze mnie nie leci. Ból powoli cichnie(…).
Nagle czuję pod nogami leniwy przypływ fal. Pianę, morszczyn. To tu.
Ściągam szmaty, kładę na plecaku. Gatki zostawiam. Woda jest zimna, dno
usiane śliskimi przedmiotami. Zanurzam się po łydki, po kolana, po splot
słoneczny. Dobrze, dobrutko. Otwieram i sypię. Na razie, nie gniewaj
się. Miałeś przynajmniej mnie(…). Co z urną. Podrzucę potem na cmentarz,
do marynarzy. Zamykam ją, ostrożnie kładę na powierzchni. Płynie. Woda
jest nieruchoma, średnio gęsta, nijaka.
Zanurzam się w niej, nurkuję, pływam pod taflą. Otwieram oczy.
Zaglądam sobie z bliska prosto w pysk. Okropny widok, wciąż jednak dużo
lepszy, niż nie widzieć nic.
U Magrisa również mamy do czynienia z podobną scenografią, jest też
obecny podobny motyw fizycznego wyczerpania, pojawia się wręcz coś na
kształt omamów:
Powietrze jest parne, chce mi się pić, ktoś mnie woła z oddali, ale
nic nie rozumiem(…). Ujścia nie ma, Dunaju nie widać, wcale nie jest
powiedziane, że błotniste strumyki między trzcinami i piachem
przypłynęły tu z Furtwangen i musnęły po drodze Wyspę Małgorzaty.
Magris błądzi po ogromnej przybrzeżnej równinie, chodzi bezradnie po
wydmach i plaży, wreszcie trafia na żołnierza, który wskazuje mu
miejsce, gdzie Dunaj wpada do morza. I choć gest żołnierza „przypomina
gest bladego i grzecznego psychagoga Tadzia-Hermesa, wskazującego jakiś
daleki punkt w bezmiarze, w morskiej nieskończoności, niweczącej wszelką
skończoność empiryczną”, rozwiązanie jest banalne i odzierające kres
Dunaju z wszelkiej magii:
Tym, co rozchełstany żołnierz pokazuje wyciągając z uśmiechem rękę,
jest wejście do portu, dyżurka, gdzie strażnik za niedbale pomalowanym
szlabanem, zamykającym przejście, kontroluje wchodzących, prosząc o
stosowny dokument.
Tu należycie uregulowany Dunaj wpływa do strefy portowej,
zastrzeżonej tylko dla zatrudnionych, znika w morzu pod nadzorem
Kapitanatu.
„A więc to już wszystko?” – pyta z niejakim rozczarowaniem Magris. Po
trzech tysiącach kilometrów, po podróży przez całą Europę, tylko
szlaban przypominający dawny CK porządek? Trzeba nadać temu jakiś sens,
wznieść to ostatnie tchnienie na wyżyny. „Kanał płynie wciąż do morza
łagodnie, spokojnie i pewnie, choć przestaje już być kanałem, granicą,
Regulation, a staje się swobodnym nurtem, otwiera się i oddaje wodom i
oceanom całego globu oraz wszelkiemu stworzeniu ich głębin”. Teraz
lepiej.
W najdalej wysuniętym na wschód punkcie Suliny (i Rumunii) wody
Dunaju mieszają się z wodami Morza Czarnego. Spokojna, dostojna śmierć.
Przypomina to Magrisowi pewien wers Marina.
Fa che la morte mia, Signor, la sia comò’l scôre de un fiume in t’el mar grando.
(Spraw, o Panie, żeby moja śmierć była jak wpływanie rzeki do wielkiego morza).
Choć równie dobrze pasowałby tu wiersz Różewicza.
Czas na mnie
czas nagli
co ze sobą zabrać
na tamten brzeg
nic
więc to już
wszystko
mamo
tak synku
to już wszystko
a więc to tylko tyle
tylko tyle
więc to jest całe życie
tak całe życie
(tekst pierwotnie opublikowany na stronie Literackiej Nagrody Środkowej Europy "Angelus")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz