„Campo Santo” to ostatnia książka W.G. Sebalda, zmarłego
tragicznie w 2001 roku niemieckiego pisarza od lat mieszkającego w Anglii.
Gdyby Sebald nie zginął w wypadku samochodowym, z pewnością ta pozycja
wyglądałaby inaczej. Można tylko wyobrażać sobie, jaki byłby jej ostateczny
kształt. Z zarzuconej powieści o Korsyce (której pisanie Sebald przerwał,
poświęcając się pracy nad powieścią „Austerlitz”, chyba najwybitniejszym swoim
dziełem) pozostały jedynie cztery fragmenty, na pozór nie mające ze sobą wiele
wspólnego. Ale taki hybrydyczny charakter ma cała jego twórczość, meandrująca
fabularnie, sytuująca się gdzieś na styku literatury fikcji i faktu, łącząca
osobistą, autobiograficzną prozę z wysmakowanym erudycyjnym esejem. Spośród czterech
korsykańskich tekstów na plan pierwszy wybijają się dwa – „Alpy w morzu”, czyli
zajadła (choć nie tracąca nic z intelektualnej elegancji) tyrada przeciwko
okrutnym i bezsensownym tradycjom myśliwskim, oraz tekst, który został wybrany
na tytuł całej książki. „Campo Santo” to relacja z wizyty na cmentarzu w Pianie
(włoskie „camposanto”, czyli dosłownie „święte pole”, oznacza cmentarz). Ten
niezobowiązujący spacer po małej nekropolii, rozpoczyna się od przeglądu
nazwisk zmarłych, ale powoli ewoluuje w historyczny wykład o zmianach
miejscowych obyczajów grzebania, by ostatecznie stać się frapującą wizją
niedalekiej przyszłości – Sebald, biorąc pod uwagę postępujące przeludnienie
planety, zastanawia się nad kwestią przemijalności i anonimowości ludzkiego bytu.
Kto pamięta o zmarłych, tym bardziej, że tylko pewna ich ilość trafia do grobów
(które na dodatek szybko się „żużywają”)? Czy w przyszłości spoczywać będziemy
w wirtualnych, internetowych mogiłach? Kwestia tożsamości i pamięci jest dla
Sebalda kluczowa.
Ostatnie zdanie „Campo Santo” – „A w pozbawionej pamięci teraźniejszości i w obliczu nieuchwytnej już dla jednostkowego rozumu przyszłości na koniec będziemy porzucali życie, nie czując potrzeby, by dano nam przynajmniej chwilę jeszcze pozostać albo przy okazji powrócić” – staje się niejako mottem dla drugiej części książki, na którą składają się zebrane teksty eseistyczne publikowane przez Sebalda w niemieckich czasopismach literackich w latach 1975-2001. Sebald z pasją pisze o Kafce, Nabokovie, Handkem, ale też o twórcach mniej znanych lub wręcz nieobecnych w świadomości polskiego czytelnika (Peter Weiss, Wolfgang Hildeshaymer, Hans Erich Nossack, Hermann Kasack). Zwłaszcza Nossack i Kasack stali się dla Sebalda emblematycznym upostaciowieniem jednej z jego podstawowych tez (wygłoszonej także w eseju „Wojna powietrzna i literatura”) – powojenna literatura niemiecka nie przerobiła w dostatecznym stopniu doświadczeń związanych ze zniszczeniem niemieckich miast w trakcie alianckich nalotów. Książki tych autorów nie potrafią ukryć faktu, że doświadczenie to – zdaniem Sebalda – nie stało się przedmiotem należytego namysłu, który mógłby przekształcić się w rzetelne literackie opisy tej historycznej traumy. Ta ziejąca pustka była dla Sebalda największą porażką niemieckiej – ale i europejskiej – literatury. Dopominanie się o pamięć o tamtych wydarzeniach, o godną reprezentację żałoby, stało się idée fixe Sebalda, którą udanie połączył z pozostałymi naczelnymi tematami swojej twórczości – śmiercią, zniszczeniem, popadaniem w ruinę. „Campo Santo”, książka niezamierzenie niekompletna, ułomna, „strzaskana”, niedopowiedziana idealnie oddaje ducha pisarstwa Sebalda. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że jej dalszego ciągu czy też ostatecznej redakcji już się nie doczekamy. Trudno o bardziej wymowny testament.
W.G. Sebald
„Campo
Santo”
Tłum. Małgorzata Łukasiewicz
W.A.B., Warszawa 2014
(tekst ukazał się pierwotnie w "Chimerze")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz