Herkus Kunčius, litewski
powieściopisarz, dramaturg i eseista (próbkę jego niepodrabialnego stylu polscy
czytelnicy mieli okazję poznać, czytając wydane w 2001 roku eseje „Moja walka
bambino”) opatrzył swoją najnowszą powieść „Litwin w Wilnie” klauzulą najwyższego
prawdopodobieństwa: „Z wyjątkiem
wszystkich wspomnianych w książce nieznanych społeczeństwu osób, pozostali
opisani w niej bohaterowie, jak również fakty, topografia czy dokumenty są
prawdziwe, a zbieżności – nieprzypadkowe”. Po lekturze tej zwariowanej książki,
której fabuła co chwila przypomina fantasmagoryczny sen, trudno w te
zapewnienia uwierzyć. A jednak – poza zmyślonymi protagonistami wszystko tutaj
jest prawdziwe. I samozwańczy król Litwy Roman, który w 2009 ogłosił się niekoronowanym
władcą nadbałtyckiego państwa i z Australii chciał rządzić odrodzonym Wielkim
Królestwem Litewskim (znacznie, dodajmy, rozległym – od Zatoki Fińskiej aż po
Morze Czarne), i jednoczesna litewska intronizacja Chrystusa Króla. Nawet
rozpoczynająca powieść wzmianka o tzw. syndromie jerozolimskim jest poparta
faktami – w istocie wizyta w Jerozolimie tak mocno wpływa na niektórych
odwiedzających, że zaczynają oni wierzyć, iż sami stali się prorokami. Co
ciekawe – ta swoista psychoza mija po jakimś czasie od opuszczenia świętego
miasta. Nieposkromiona wyobraźnia Kunčiusa podpowiedziała mu, że skoro
Wilno nazywane jest litewską Jerozolimą, to i w tym mieście można zapaść na
syndrom fałszywego proroka. Tym bardziej, że w Wilnie oszołomów nie brakuje.
Jednym z nich jest Napoleon
Szeputis, główny bohater „Litwina w Wilnie”. Postać fikcyjna, choć
niewykluczone, że wielu wileńskich dziwaków odnalazłoby siebie w opisie
Napoleona. Ten 60-letni szkolny woźny wyrusza z prowincjonalnej Kalwarii do
stolicy, w której nie był od 20 lat. W cywilu jest pierdołowatym pantoflarzem,
wylewającym anonimowo swój jad na portalach internetowych, ale w grupie
jadących do Wilna na Święto Pieśni, czuje porywającą go siłę. Tym bardziej, że
okazja jest szczególna – Wilno zostało Europejską Stolicą Kultury, trwają
obchody tysiąclecia pierwszej pisemnej wzmianki o Litwie, no i sama stolica
jest, zdaniem Szeputisa i innych karykaturalnie scharakteryzowanych lokalnych
patriotów, miejscem szczególnym. „Wilno…
Dla każdego wzorowego Litwina to święte słowo. Niemowlę wypowiada je, nim
jeszcze powie słowo „mama””. Miłość do Wilna w zaskakujący sposób zostanie
zdyskredytowana (a może zintensyfikowana?), gdy Napoleon ulegnie niegroźnemu
wypadkowi. Osadzony w szpitalu, ucieka z niego, chcąc za wszelką cenę zdążyć na
oczekiwane Święto Pieśni. W szpitalnym pasiaku, z obłędem w oczach i
megalomańskim imieniem, brany jest za pomyleńca. Odnajduje się w tej roli
znakomicie i zaczyna wygłaszać płomienne mowy, w których oskarża polityków,
decydentów, turystów i odmiennie myślących rodaków o wszelkie zło. Wraz z grupą
podobnych mu pomylonych proroków zamierza odmienić Wilno i Litwę, a potem, kto
wie, może i cały świat.
Powieść Herkusa Kunčiusa jest erudycyjną satyrą na fałszywie
pojmowany patriotyzm manifestowany pod płaszczykiem wiary, na społeczną
alienację elit, na tromtadrację ideologicznie zaślepionych jednostek. „Litwin w
Wilnie” to krzywe zwierciadło podsuwane Litwinom z nadzieją, że przejrzą na
oczy. Ale i nie-litewscy czytelnicy wyniosą z powieści Kunčiusa – poza sporą
dawką świetnej zabawy oraz wiedzy o historii i teraźniejszości Litwy (świetny
wojskowy epizod z czasów Litewskiej SSR) – parę nauk dla siebie. Zwłaszcza
Polacy, jakże podobni do Litwinów w przekonaniu o własnej nieomylności i o byciu
narodem wybranym. I ty jesteś Litwinem – mówi Kunčius, wskazując palcem na
wszystkich otumanionych władzą i wiarą, którym bardziej przydałby się kaftan
bezpieczeństwa niż transparent i szczekaczka.
Herkus Kunčius
„Litwin w Wilnie”
tłum. Michał Piątkowski
Kolegium Europy Wschodniej, Wrocław 2014
(tekst ukazał się pierwotnie w "Chimerze")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz