Wszystkie powieści Pawła Huellego w mniejszym lub większym
stopniu odwołują się do literatury i spoglądają w przeszłość. Debiutancki
„Weiser Dawidek” pobrzmiewa echem gdańskiej trylogii Güntera Grassa,
„Mercedes-Benz” jest wariacją Hrabalowską, „Castorp” zaś Mannowską. „Ostatnia
wieczerza” zrodziła się natomiast z notatki prasowej, co miało niewątpliwy
wpływ na doraźny i współczesny charakter tej powieści, która wprowadziła do
twórczości gdańskiego pisarza nieco zamętu – nie było wiadomo, w którą stronę
pójdzie Huelle w nowej książce. Ale już tytuł najnowszej powieści – pochodzący
z „Sonetów do Orfeusza” Rilkego – sugeruje powrót do świata, w którym Huelle
czuje się najlepiej. Tym razem jednak autor poszedł o krok dalej. W „Śpiewaj
ogrody” czyta bowiem przede wszystkim sam siebie – i swoje dzieła, i swoją
biografię.
„Gdy wóz załadowany naszym
dobytkiem zaczął powoli toczyć się aleją lipową w dół, do bruku ulicy Polanki,
spojrzałem za siebie i w oknie dużego pokoju, za pożółkłą firanką ujrzałem
panią Gretę” – zdanie z pierwszej strony najnowszej powieści Huellego mówi
właściwie wszystko. Oto autor „spogląda za siebie” i widzi tam zdarzenia i
postaci, które wcześniej pojawiały się w jego twórczości. Pani Greta z ulicy
Polanki była wszak bohaterką „Przeprowadzki” z tomu „Opowiadania na czas
przeprowadzek” wydanego po raz pierwszy w roku 1991. Narratorem tamtego
opowiadania był mały chłopiec (porte-parole autora) wprowadzany przez jedną z
lokatorek wielorodzinnego domu, Niemkę Gretę Hoffman, w świat wielkiej muzyki.
Niemal ćwierć wieku później Huelle powraca do tej sceny, która staje się
punktem wyjścia dla niezwykle obszernej panoramy ukazującej wielowiekową
historię Gdańska widzianą z perspektywy kolejnych lokatorów oliwskiego domu
przy ulicy Polanki. To, co w pierwszej wersji było kilkustronicowym
opowiadaniem, stało się teraz rozpisaną na wiele głosów i rozmieszczoną w kilku
planach czasowych zmitologizowaną historią Gdańska (czy szerzej – Pomorza;
ważną wszak rolę odgrywają tu też Sopot, Kaszuby, Żuławy oraz samo „chłodne
morze”). Scena spotkania z Gretą jest kamieniem, który porusza lawinę bohaterów
i wydarzeń, akcja zaś meandruje między wiekiem XVIII a latami 70. ubiegłego
wieku – główne skrzypce grają w niej Greta i jej mąż Ernest Teodor, pracujący
nad opracowaniem partytury zaginionej opery Wagnera „Szczurołap z Hameln”, ale
też ojciec narratora, stary Kaszub opowiadający miejscowe legendy, libertyński
Francuz ze zbrodniczą przeszłością, który w połowie XVIII przybył do Gdańska z
Brazylii i cała masa postaci stanowiących tło powieści – Polacy, Niemcy,
Kaszubi, Rosjanie. Postaci anonimowe i najznamienitsze nazwiska. Bohaterowie
fikcyjni i prawdziwi. A wśród nich Rilke, Schopenhauer i Hitler, który przybywa
(czy raczej – ma przybyć) na festiwal Wagnerowski.
Nieprzypadkowo użyłem
sformułowania „grać pierwsze skrzypce”, albowiem precyzyjnie rozpisana fabuła
powieści przypomina muzyczną partyturę (takim zresztą mianem określą ją
narrator). Chórzyści dbają o drobiazgowość obyczajowo-historycznego tła
inkrustowanego niezbędnymi składnikami – mamy więc miłość, zbrodnię i tajemnicę
– zaś soliści opowiadają (wyśpiewują?)
historię o mieście, które, jak w „Szczurołapie”, ogarnięte jest zarazą, w tym
przypadku – ideologiczną. Wagner wydaje się być tutaj na wskroś symboliczny –
antysemicki, proniemiecki, zaliczany przez nazistów do najlepszych wyrazicieli
ducha narodu niemieckiego w kulturze, staje się symptomatycznym przyczynkiem do
opowieści o zagładzie. W powieści Huellego w artystycznych dekoracjach kona
jeden świat po drugim – po wojennej apokalipsie odchodzą i nieliczni Niemcy,
którzy pozostali w rodzinnym mieście, i Kaszubi z ich kulturową odrębnością i
magiczną ludowością, wreszcie w niepamięć odchodzi mitologizowane dzieciństwo
narratora przesiąknięte niepowtarzalną gdańską atmosferą.
Kunsztowna polifoniczna konstrukcja, mistrzowsko rozpisana
fabuła, wyestetyzowane frazy, zajmujące historie i rozpoznawalny styl Huellego,
który oferuje całe bogactwo swoich najlepszych motywów – „Śpiewaj ogrody” zdaje
się być powieścią idealną, która mogłaby mieć na okładce reklamową naklejkę
„100% Huelle”. Problem w tym, by ów Wagnerowski patronat nie odbił się czkawką.
Można bowiem odnieść wrażenie, że powieść Huellego jest nazbyt wycyzelowana,
zbyt przesiąknięta patetyczną idealnością dzieł Wagnera. Dążący do stworzenia
dzieła totalnego Huelle zapomniał, że niemiecki kompozytor przyniósł
śmiertelnego pecha bohaterom jego powieści. Jak bowiem mówi w „Śpiewaj ogrody”
altowiolista Fox, jeden z wielu „przesiąkniętych
Wagnerem” bohaterów, zbyt łatwo można dać się zwieść tej estetyce: „Te
wszystkie patetyczne blachy, liryczne przerywniki, motywy przyklejone do każdej
postaci, tak żeby zanim się pojawi w kadrze, już było wiadomo, kto się zjawi,
szeryf, kochanka, ciemny typ, pastor, gangster, wdowa czy milioner(…), wschód
słońca, majestat gór, smyczki na przemian z dęciakami, długie frazy, a kiedy
nagle na tle lasu przeleci ptaszek, wiadomo, że fagocik fru fru fru, do
wyrzygania”. Dobrze, że Huelle ma ironiczny dystans do Wagnerowskiego patosu i
idealnych kompozycji, choć nienaganna konstrukcja „Śpiewaj ogrody” może
niepokoić pewnym brakiem szaleństwa, magii i tajemnicy, które stanowiły o
sukcesie „Weisera Dawidka”. Ale i tak śmiało można postawić najnowszą powieść
Huellego obok jego debiutu.
Paweł Huelle
„Śpiewaj ogrody”
Znak, Kraków 2014
(tekst ukazał się pierwotnie w "Chimerze")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz