czwartek, 13 lutego 2014

PISANIE JAKO PODRÓŻ - Andrzej Stasiuk "Nie ma ekspresów przy żółytch drogach"



Tom „Nie ma ekspresów przy żółtych drogach”, zbiór tekstów w większości publikowanych w ostatnich latach w portalu dwutygodnik.com oraz w „Tygodniku Powszechnym” i włoskim „L’Espresso”, jest w dorobku Andrzeja Stasiuka pozycją szczególną. Przede wszystkim poprzez swój przekrojowy charakter. To po prostu stasiukowe kompendium.

Książka ta, gromadząca 48 niewielkich tekstów mieszczących się gatunkowo gdzieś między esejem, felietonem, a reportażem (przy czym każdy z wymienionych gatunków powinien być opatrzony dodatkowym kwalifikatorem „osobisty”), jest bowiem przeglądem, a zarazem swoistym podsumowaniem dorobku autora Jadąc do Babadag. W najnowszej, skromnej objętościowo książeczce przegląda się cała dotychczasowa twórczość Stasiuka – od debiutanckich Murów Hebronu przez tom poezji Wiersze miłosne i nie (zgadza się – Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, tom narracyjno-gawędziarski, jest w istocie na wskroś liryczny) i wszystkie kolejne tytuły aż po ubiegłoroczny Grochów. Najnowsza książka jest autorskim przeglądem najwyrazistszych motywów obecnych w dziełach Stasiuka – najciekawsze jest przy tym to, że została ona stworzona niejako przypadkiem, na marginesie głównego nurtu pisarskiego. Stasiuk, pisząc drobne, zamówione teksty, bardzo często powraca do pewnych wątków, niekiedy powtarza wręcz te same sformułowania. Od dawna wiadomo, że autor ten wierny jest stałym motywom (nazwijmy je umownie melancholijno-podróżnymi), jednak w pełni tę pisarską obsesję widać dopiero teraz – gdy rozproszone teksty z różnych lat spotkały się ze sobą w jednym tomie.
Autor, porządkując teksty na użytek najnowszej książki, nie zdecydował się na układ chronologiczny – ani fabularny (bez trudu można było ułożyć teksty w takim porządku, rozpoczynając od wspomnień z dzieciństwa, a kończąc na tekście poświęconym planowanym podróżom), ani też oddający chronologię powstawania tekstów. Stasiuk nie zastosował także podziału na bloki tematyczne – relacje z podróży sąsiadują tu z dziennikiem lektur, krytyka polskiej predylekcji do kiczu (kulturowego, estetycznego, a nawet duchowego) znajduje się obok felietonów doraźnie komentujących wydarzenia polityczno-społeczne, zaś strzępki rodzinnej mitologii zderzone są z obserwacją dzikiego świata zwierząt. W tym chaosie odnaleźć można jednak pewien rys porządkujący – świadczą o tym, mające charakter interludiów, rozdziały, których tytuły powtarzają nazwy kilku następujących po sobie miesięcy (Marzec, Maj, Wrzesień). W cykliczności pór roku, w rytmie organicznego perpetuum mobile, w tej pętli natury widzi Stasiuk – i jest to jeden z najbardziej wyrazistych wątków tomu – metaforę środkowoeuropejskiego fatum. Pulsująca przyroda, ze swoją „linearną i progresywną wizją egzystencji”, nakłada się bowiem na historię tego regionu naznaczonego łańcuchem upadków i wzlotów, a jednocześnie wpływa bezpośrednio na tutejszy sposób odbioru świata. „Słowiańska histeria, węgierska depresja i rumuńska paranoja”, zdaniem Stasiuka, mają bowiem swoje źródło (między innymi oczywiście) w atmosferycznej karuzeli. Trop ten, zakładający istnienie odwiecznych przeciwieństw w naturze, prowadzi w prosty sposób do organizującego całość tomu klucza. Jest nim dwubiegunowość. W Nie ma ekspresów przy żółtych drogach Stasiuk bezustannie zderza globalne z lokalnym, osobiste z masowym, Wschód z Zachodem, przeszłość z przyszłością, osiadłość z nomadyzmem, a religijne uniesienia z pogańskim wręcz odczuciem świata.
W ramach poszczególnych opozycji Stasiuk nie rozkłada akcentów równomiernie – o wiele więcej uwagi poświęca choćby Wschodowi, urzekającego go atmosferą rozpadu (niczym mantra powraca afirmatywna fraza otwierająca tom – „Piach, stary beton, zielsko”), niż Zachodowi, który pozostaje dlań terytorium sztucznym i zdehumanizowanym. Znamiennym pozostaje choćby fakt, że jeden z tekstów, poświęcony czekającej go podróży na południe Włoch, ma w tytule wyobrażenie (Wyobrażając sobie Kalabrię). Albowiem Stasiukowi – niczym bohaterowi pamiętnego Na wspak Huysmansa, który zrezygnował z planowanej podróży do Londynu, zastąpiwszy ją wykreowaniem angielskiej atmosfery – wystarczy samo wyobrażenie sobie Zachodu, który jawi mu się niemalże jako nie-miejsce, symulakrum, powidok wschodniego, pełnego prawdziwych wartości świata. Symptomatyczny jest opis pobytu w niemieckim Akwizgranie, gdzie Stasiuk odwiedził tamtejszą katedrę, by opłakiwać „wielką niemiecką przeszłość”. Tą przeszłością jest duchowość, którą autor „Białego kruka” znajduje na Wschodzie – wschodzie Polski, wschodzie Europy, i w Azji. Ale i tutaj – zwłaszcza we wschodniej Polsce – Stasiuk coraz częściej obserwuje zanik wartości, umieranie dawnego życia, koniec pewnych opowieści, wysnutych najczęściej z rodzinnych historii. „Brak” jest tutaj słowem-kluczem. Opisując podlaskie wsie, Stasiuk nieustannie zauważa, że ten świat, który wciąż żyje w jego pamięci, nie ma już swojej kontynuacji – jest to teren wydziedziczony z obrzędów, z poczucia zbiorowego przeżywania, wyzuty ze sfery sacrum. Ktoś, kto – jak córka Stasiuka, z którą wybiera się on w odwiedziny do rodzinnej wsi – nie odczuwa z minionym światem mentalnej ciągłości i nie ma do niego osobistego stosunku, może powiedzieć jedynie ze zniecierpliwieniem: „Chodźmy już stąd”. Natomiast autor, żyjący nieustannie w poczuciu straty, staje się archeologiem pamięci, powtarzającym wciąż: „Muszę to opisać, ponieważ od jakiegoś czasu nie mogę zaznać spokoju. Zresztą niedługo [budynki rodzinnego gospodarstwa – przyp. aut.] rozpadną się ostatecznie i opis stanie się opowieścią, która przetrwa tylko dzięki czyjejś wierze”.
Na tym właśnie, jak pisze Stasiuk w programowym tekście Z daleka, zasadza się istota twórczości. Pisanie jest buszowaniem w przeszłości, ocalaniem pamięci, odgruzowywaniem ruin. Jest też tajemnicą. „Zawsze przemawiamy z przeszłości własnego życia, które jest ciemne i nieznane innym. Jest ono ciemne i nieznane dla mnie samego, bo przecież słowa ledwo mogą dotknąć tego, co przeżyłem. Czasami wydaje mi się, że pamięć ocala to wszystko, co się złożyło na nasze istnienie”. Pisanie „daje panowanie nad czasem” i dlatego jest tożsame z podróżą. Nie tylko tą symboliczną, w czasie, ale tą realną – w przestrzeni. I nieważne, czy jest to podróż „własna”, czy podróż tropami innych twórców („Dobrze jest znać miejsce, którego dotyka myśl pisarza” – mówi Stasiuk i peregrynuje do rosyjskich Srostek, miejsca urodzenia Wasilija Szukszyna, czy do rumuńskiego Banatu, rodzinnych stron Herty Műller) – krajobraz zawsze „się pisze”, przeżywając go wewnętrznie. To zestawienie podróży, przeżycia i pisania jest konstytutywne nie tylko dla tomu Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, ale dla całej twórczości Andrzeja Stasiuka, któremu przyświeca myśl zapożyczona od Tiziano Terzaniego: „Wędrujemy przez świat, by o nim opowiadać”.

Andrzej Stasiuk
"Nie ma ekspresów przy żółtych drogach"
Wydawnictwo Czarne, Wolowiec 2013 

(tekst ukazał się pierwotnie w "Nowych Książkach")


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz