Tom „Nie ma ekspresów przy żółtych drogach”, zbiór tekstów w większości
publikowanych w ostatnich latach w portalu dwutygodnik.com oraz w „Tygodniku
Powszechnym” i włoskim „L’Espresso”, jest w dorobku Andrzeja Stasiuka pozycją
szczególną. Przede wszystkim poprzez swój przekrojowy charakter. To po prostu
stasiukowe kompendium.
Książka ta, gromadząca 48
niewielkich tekstów mieszczących się gatunkowo gdzieś między esejem,
felietonem, a reportażem (przy czym każdy z wymienionych gatunków powinien być opatrzony
dodatkowym kwalifikatorem „osobisty”), jest bowiem przeglądem, a zarazem
swoistym podsumowaniem dorobku autora Jadąc
do Babadag. W najnowszej, skromnej objętościowo książeczce przegląda się
cała dotychczasowa twórczość Stasiuka – od debiutanckich Murów Hebronu przez tom poezji Wiersze
miłosne i nie (zgadza się – Nie ma
ekspresów przy żółtych drogach, tom narracyjno-gawędziarski, jest w istocie
na wskroś liryczny) i wszystkie kolejne tytuły aż po ubiegłoroczny Grochów. Najnowsza książka jest
autorskim przeglądem najwyrazistszych motywów obecnych w dziełach Stasiuka –
najciekawsze jest przy tym to, że została ona stworzona niejako przypadkiem, na
marginesie głównego nurtu pisarskiego. Stasiuk, pisząc drobne, zamówione teksty,
bardzo często powraca do pewnych wątków, niekiedy powtarza wręcz te same
sformułowania. Od dawna wiadomo, że autor ten wierny jest stałym motywom (nazwijmy
je umownie melancholijno-podróżnymi), jednak w pełni tę pisarską obsesję widać
dopiero teraz – gdy rozproszone teksty z różnych lat spotkały się ze sobą w
jednym tomie.
Autor, porządkując teksty na
użytek najnowszej książki, nie zdecydował się na układ chronologiczny – ani
fabularny (bez trudu można było ułożyć teksty w takim porządku, rozpoczynając od
wspomnień z dzieciństwa, a kończąc na tekście poświęconym planowanym podróżom),
ani też oddający chronologię powstawania tekstów. Stasiuk nie zastosował także
podziału na bloki tematyczne – relacje z podróży sąsiadują tu z dziennikiem
lektur, krytyka polskiej predylekcji do kiczu (kulturowego, estetycznego, a
nawet duchowego) znajduje się obok felietonów doraźnie komentujących wydarzenia
polityczno-społeczne, zaś strzępki rodzinnej mitologii zderzone są z obserwacją
dzikiego świata zwierząt. W tym chaosie odnaleźć można jednak pewien rys
porządkujący – świadczą o tym, mające charakter interludiów, rozdziały, których
tytuły powtarzają nazwy kilku następujących po sobie miesięcy (Marzec, Maj, Wrzesień). W
cykliczności pór roku, w rytmie organicznego perpetuum mobile, w tej pętli
natury widzi Stasiuk – i jest to jeden z najbardziej wyrazistych wątków tomu –
metaforę środkowoeuropejskiego fatum. Pulsująca przyroda, ze swoją „linearną i
progresywną wizją egzystencji”, nakłada się bowiem na historię tego regionu naznaczonego
łańcuchem upadków i wzlotów, a jednocześnie wpływa bezpośrednio na tutejszy
sposób odbioru świata. „Słowiańska histeria, węgierska depresja i rumuńska
paranoja”, zdaniem Stasiuka, mają bowiem swoje źródło (między innymi
oczywiście) w atmosferycznej karuzeli. Trop ten, zakładający istnienie
odwiecznych przeciwieństw w naturze, prowadzi w prosty sposób do organizującego
całość tomu klucza. Jest nim dwubiegunowość. W Nie ma ekspresów przy żółtych drogach Stasiuk bezustannie zderza
globalne z lokalnym, osobiste z masowym, Wschód z Zachodem, przeszłość z
przyszłością, osiadłość z nomadyzmem, a religijne uniesienia z pogańskim wręcz
odczuciem świata.
W ramach poszczególnych opozycji Stasiuk
nie rozkłada akcentów równomiernie – o wiele więcej uwagi poświęca choćby
Wschodowi, urzekającego go atmosferą rozpadu (niczym mantra powraca afirmatywna
fraza otwierająca tom – „Piach, stary beton, zielsko”), niż Zachodowi, który
pozostaje dlań terytorium sztucznym i zdehumanizowanym. Znamiennym pozostaje
choćby fakt, że jeden z tekstów, poświęcony czekającej go podróży na południe
Włoch, ma w tytule wyobrażenie (Wyobrażając
sobie Kalabrię). Albowiem Stasiukowi – niczym bohaterowi pamiętnego Na wspak Huysmansa, który zrezygnował z
planowanej podróży do Londynu, zastąpiwszy ją wykreowaniem angielskiej
atmosfery – wystarczy samo wyobrażenie sobie Zachodu, który jawi mu się
niemalże jako nie-miejsce, symulakrum, powidok wschodniego, pełnego prawdziwych
wartości świata. Symptomatyczny jest opis pobytu w niemieckim Akwizgranie,
gdzie Stasiuk odwiedził tamtejszą katedrę, by opłakiwać „wielką niemiecką
przeszłość”. Tą przeszłością jest duchowość, którą autor „Białego kruka”
znajduje na Wschodzie – wschodzie Polski, wschodzie Europy, i w Azji. Ale i
tutaj – zwłaszcza we wschodniej Polsce – Stasiuk coraz częściej obserwuje zanik
wartości, umieranie dawnego życia, koniec pewnych opowieści, wysnutych
najczęściej z rodzinnych historii. „Brak” jest tutaj słowem-kluczem. Opisując
podlaskie wsie, Stasiuk nieustannie zauważa, że ten świat, który wciąż żyje w
jego pamięci, nie ma już swojej kontynuacji – jest to teren wydziedziczony z
obrzędów, z poczucia zbiorowego przeżywania, wyzuty ze sfery sacrum. Ktoś, kto
– jak córka Stasiuka, z którą wybiera się on w odwiedziny do rodzinnej wsi –
nie odczuwa z minionym światem mentalnej ciągłości i nie ma do niego osobistego
stosunku, może powiedzieć jedynie ze zniecierpliwieniem: „Chodźmy już stąd”.
Natomiast autor, żyjący nieustannie w poczuciu straty, staje się archeologiem
pamięci, powtarzającym wciąż: „Muszę to opisać, ponieważ od jakiegoś czasu nie
mogę zaznać spokoju. Zresztą niedługo [budynki rodzinnego gospodarstwa – przyp.
aut.] rozpadną się ostatecznie i opis stanie się opowieścią, która przetrwa
tylko dzięki czyjejś wierze”.
Na tym właśnie, jak pisze Stasiuk
w programowym tekście Z daleka,
zasadza się istota twórczości. Pisanie jest buszowaniem w przeszłości,
ocalaniem pamięci, odgruzowywaniem ruin. Jest też tajemnicą. „Zawsze
przemawiamy z przeszłości własnego życia, które jest ciemne i nieznane innym.
Jest ono ciemne i nieznane dla mnie samego, bo przecież słowa ledwo mogą
dotknąć tego, co przeżyłem. Czasami wydaje mi się, że pamięć ocala to wszystko,
co się złożyło na nasze istnienie”. Pisanie „daje panowanie nad czasem” i
dlatego jest tożsame z podróżą. Nie tylko tą symboliczną, w czasie, ale tą
realną – w przestrzeni. I nieważne, czy jest to podróż „własna”, czy podróż
tropami innych twórców („Dobrze jest znać miejsce, którego dotyka myśl pisarza”
– mówi Stasiuk i peregrynuje do rosyjskich Srostek, miejsca urodzenia Wasilija
Szukszyna, czy do rumuńskiego Banatu, rodzinnych stron Herty Műller) –
krajobraz zawsze „się pisze”, przeżywając go wewnętrznie. To zestawienie
podróży, przeżycia i pisania jest konstytutywne nie tylko dla tomu Nie ma ekspresów przy żółtych drogach,
ale dla całej twórczości Andrzeja Stasiuka, któremu przyświeca myśl zapożyczona
od Tiziano Terzaniego: „Wędrujemy przez świat, by o nim opowiadać”.
Andrzej Stasiuk
"Nie ma ekspresów
przy żółtych drogach"
Wydawnictwo Czarne, Wolowiec 2013
(tekst ukazał się pierwotnie w "Nowych Książkach")
(tekst ukazał się pierwotnie w "Nowych Książkach")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz