Wieś jako temat literacki stałaby się z pewnością domeną archiwistów
buszujących wśród zakurzonych półek, gdyby nie Andrzej Muszyński, który w
opowiadaniach z tomu „Miedza” dokonał nie lada wyczynu. Ożywił trupa.
Swego czasu, właściwie niemal
wczoraj (cóż dla historii literatury znaczy te 40 czy 50 lat!), w rodzimej
prozie silnie reprezentowany był tzw. nurt chłopski. Edward Redliński, Marian
Pilot czy Wiesław Myśliwski w imponującym artystycznie stylu opisywali
przemiany obyczajowe polskiej wsi. Nie do przecenienia był socjologiczny wymiar
tamtych dzieł, raportujących na bieżąco schyłek chłopskiej kultury. Migracja
mieszkańców wsi do miast oraz awans społeczny okupiony wewnętrzną walką między
chłopska mentalnością a wielkomiejskimi aspiracjami – dyżurne tematy tej prozy
pomagały portretować niknące bogactwo wiejskiej kultury. Tamtego świata już nie
ma, wraz z nim umarła także proza chłopska. Literatura zapomniała o wsi, po
przełomie 1989 roku miała inne, ciekawsze tematy, a w XXI wieku – pomimo
wysiłków melancholika Stasiuka – o prowincji pisać już nie wypadało. Aż pojawił
się Andrzej Muszyński i w zbiorze opowiadań „Miedza” upomniał się o wieś.
Ten młody autor (rocznik 1984)
zrobił to w ostatniej chwili. Jeszcze bowiem kilka lat i wsi należałoby szukać
wyłącznie w skansenach, także literackich. Tymczasem żywe, pełnokrwiste,
zawadiackie opowiadania Muszyńskiego ocalają pamięć o wsi – tej prawdziwej,
mówiącej gwarą, wyznającej twarde zasady. „Miedza” to nie bukolika, nie
cepeliada. Bywa tu co prawda lirycznie, ale piękno języka, którym Muszyński
wywija jak mało kto, służy przede wszystkim opisowi rozpadu. Bo wieś się
rozpada, niknie w oczach, traci charakter pod warstwami asfaltu, pod kostką
Bauma, pod dachem z satelitarnych anten.
Od czasu do czasu potrafi na
szczęście jeszcze wierzgnąć, pokazać nowoczesności środkowy palec, przywrócić
proporcje. I, ustami najstarszych mieszkańców, snuć opowieści – to przecież
najlepszy sposób, żeby pozostać przy życiu. Historii tych wysłuchuje narrator
opowiadań Muszyńskiego, wracający po latach z miasta do rodzinnej wsi z jasnym
planem: „Zaparkować pod Żabką, zaciągnąć ręczny, wyjść na środek martwej ulicy
i krzyknąć: – Ludzie, obudźcie się, wyłaźcie z domów, uciekajcie, bo tę wieś otoczyła
śmierć! I zabrała wszystkie opowieści!”. Na szczęście nie wszystkie – sporo ocalił
Muszyński, autor dysponujący wyostrzonym słuchem i nie byle jakim piórem.
Wydobył te opowieści niemalże z popiołów, literacko oszlifował i oto mamy przed
sobą diament. I to spod ręki przybysza znikąd, mającego na koncie jedynie
reporterski debiut. Literatura lubi takie mocne wejścia.
Andrzej
Muszyński
"Miedza"
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2013
(tekst ukazał się pierwotnie w "Polityce")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz