piątek, 6 kwietnia 2012

CODZIENNE EPIFANIE - Jan Balabán "Wakacje. Możliwe, że odchodzimy"


Na pierwszy rzut oka Jan Balabán nie pasuje do silnie zadomowionego w polskiej świadomości czytelniczej obrazu literatury czeskiej. Ale Balabán (kto chciałby dowiedzieć się czegoś więcej o autorze, powinien zajrzeć na stronę wydawnictwa Afera) jest „innym Czechem” również dla swoich rodaków. Po pierwsze – jest wierzący, co w jednym z najbardziej zlaicyzowanych krajów na świecie już jest ewenementem (pochodzi z ewangelickiej rodziny, co znajduje w jego tekstach odbicie nie tylko w nietypowych, biblijnych imionach bohaterów). Po drugie – jest prowincjonalny. I choć Ostrava nie jest małym miastem, to jej robotniczy charakter wpływa w zasadniczym stopniu na absolutnie obce wielkomiejskim prażanom zamknięcie się na międzyludzkie kontakty, na knajpiane gawędy („W Pradze ludzie chodzą do knajp, żeby pogadać. W ostrawskiej spelunie zbyt dużo się nie mówi, głównie się chleje. Nie ma się tu też zaufania do ludzi, którzy od razu zbyt dużo mówią” – twierdzi pisarz). Być może dlatego Balabán hołduje krótkim formom, w których mówi się krótko, acz treściwie. Po trzecie wreszcie – nie jest pogodny. A przecież pohoda to słowo-klucz, które najlepiej określa narodowy charakter Czechów: „Lubimy hodować w literaturze dobroduszną sąsiedzką tradycję: Chłopie, powinieneś nas rozbawić, doprowadzić historię do jakiegoś szczęśliwego zakończenia. Ukołysać nas wszystkich”. Balabán wyznaje inną filozofię – jego utwory są wręcz zaprzeczeniem metody, według której „ukołysanie”, zagadanie, obśmianie świata pozwala zapomnieć o jego niewygodach. U Balabána świat jest prawdziwy, ponieważ jest okrutny. Jego bohaterowie walczą więc z niezrozumieniem, porzuceniem, odtrąceniem. Z codzienną rutyną, od której uciekają w alkohol, fobie, sny.
Dlaczego zatem Czesi, wychowani na tradycji rubaszności i klídu, czyli obezwładniającego spokoju, nagrodzili książki Bałabána deszczem nagród (za którymi zresztą nie przepadał – mierziło go zakłamanie literackiego światka, który przenosi uwagę z książek na puste rozmowy o rynku wydawniczym)? Czyżby zadziałała tutaj prosta zasada odkłamania rzeczywistości? Byłoby to zbyt proste, wszak Balabán jest zbyt wytrawnym twórcą, by ograniczyć się do odmalowania czernuchy. On idzie o krok dalej – pokazuje, że (jakkolwiek banalnie by to zabrzmiało) największe szczęście człowiek odnajduje, gdy próbuje przezwyciężyć własne słabości. „Żeby w to uwierzyć, trzeba mieć serce jak Hans Christian Andersen” – napisał w jednym z opowiadań. Balabán miał wielkie serce, co doprowadziło do jego przedwczesnej śmierci (kardiomopatia stała się niestety w jego przypadku nazbyt chętnie wykorzystywanym metaforycznym chwytem marketingowym), ale przede wszystkim pozwoliło mu doskonale zrozumieć ludzkie bolączki, a potem zamienić je w literaturę.
Pierwsze polskie wydanie utworów Bałabána przynosi dwa jego najważniejsze zbiory opowiadań – „Wakacje” oraz „Możliwe, że odchodzimy”. Każdy z nich liczy po kilkanaście krótkich tekstów, na pierwszy rzut oka autonomicznych, które jednak w miarę czytania zaczynają układać się w spójną opowieść zazębiającą się wokół kilku bohaterów. Widać to zwłaszcza w „Wakacjach”, gdzie ten formalny zabieg nadaje całości dodatkowego waloru. W pewnym momencie czytelnik zaczyna się bowiem orientować, że wszystkich tych życiowych rozbitków – doktora Ivana Satinskiego, Pawła Niedostala, Tatianę (a także osoby pojawiające  się w drugim planie, choćby Szczepana Żurawia, lokalnego pijaczynę, o którym zaraz po urodzeniu wiadomo było, że „się nie udał”) łączy coś więcej niż tylko zwichnięty życiorys. To ostrawskie dzieciństwo wśród kopalnianych hałd, brak poczucia rodzinnego ciepła, młodość zdeptana socjalistycznym buciorem nijakości, ale też chęć zerwania z takim sposobem życia, idealistyczne wyzwanie rzucone w twarz światu dziadków, rodziców, światu czechosłowackiego stuporu. Podejmowane przez głównych bohaterów działania kończą się, na pierwszy rzut oka, sukcesem – większość z nich ma dobrą pracę, mieszkanie, rodzinę. Poznajemy ich jednak w momencie, gdy ta życiowa stabilność, o której zawsze marzyli, wyślizguje im się z rąk. Doktor Satinsky traci pracę i popada w spowodowane ciągiem alkoholowym otępienie, Paweł Niedostał obserwuje, jak jego małżeństwo rozpada się z dnia na dzień. Balabán stawia czytelnika w sytuacji tożsamej z jego bohaterami, którzy nie wiedzą, w jaki sposób mogło dojść do sytuacji, w jakiej się znaleźli. Bohaterowie Bałabána są jednakże zdeterminowani, by walczyć o swoje status quo lub przynajmniej wydobyć się z psychicznego dołka z jak najmniejszymi obrażeniami. Im bardziej tego jednak pragną, tym mocniej się pogrążają – w kolejnego Sylwestra Paweł, zamiast dojść do porozumienia z żoną, zabiera dzieci na spacer, doskonale wiedząc, że przez następny rok w ich małżeństwie nic się nie poprawi. Smutna sytuacja, w której znajduje się Satinsky, nacechowana jest z kolei absurdem – gdy pozna wreszcie nową kobietę i się ustatkuje, jego wybranka stwierdzi, że jego nagła przemiana jest na tyle niecodzienna, by podejrzewać, że Ivan ma na oku kogoś innego. Tak jest z większością bohaterów „Wakacji” – dojmujący smutek atrofii małżeńskich uczuć (okrutnie prosta zależność: „Ona tego potrzebuje, a on nie zamierza jej tego dać”), którego żadnymi siłami nie da się przezwyciężyć, przeplata się z czarnym humorem nieoczekiwanych rozwiązań (Szczepan uwalnia się od rodziny i problemów finansowych za pomocą zdechłej wrony, która zablokowała przewód kominowy).
Opowiadania z tomu „Możliwe, że odchodzimy” rozwijają podstawowe motywy obecne w  „Wakacjach”, znacznie poszerzając jednak wachlarz bohaterów. Balabán dopuszcza do głosu rozstające się pary, samotników, osoby walczące z nałogami i z własnymi słabościami (są wśród nich reprezentanci wszystkich pokoleń – od dzieci do starców). To już prawdziwy szwadron osób, które łączy wspólne doświadczenie, a mianowicie nagłe zderzenie z przeciwnościami losu, które wymaga walki z samym sobą, przezwyciężenia własnej niemocy. Konfrontacja ta odbywa się na rozmaitych poziomach – od eschatologii (zmagania rodziców  ze śmiertelną chorobą córki) przez socjologię uczuć (kryzysowe momenty międzyludzkich związków) aż po błahe z pozoru odwzorowanie pierwszych dziecięcych doświadczeń bolesnego starcia z wrogim światem. Balabán z uwagą, ale też zadziwiającą czułością, przygląda się człowiekowi przypartemu do muru. „Albo się odepchnę i zacznę bić, albo to mnie przy tym murze ubiją” – twierdzi Balabán, zmuszając swoich bohaterów do walki. Czasem jest to zadawanie ciosów na oślep, niekiedy rozpaczliwe bronienie się zamiast atakowania w obronie honoru i czci (cóż za podejrzanie nadęte słowa – lepiej chyba powiedzieć, że bohaterowie Bałabána uparcie bronią swojej moralności, swojego człowieczeństwa, swojego „ja”), ale równie często są to wspaniałe szarże jednostek, które nigdy by się nie przyznały do odwagi. To właśnie opowiadania, w których bohaterowie podejmują zaskakujące dla samych siebie decyzje, w najwyższym stopniu oddają literacki kunszt Bałabána, który był – jak się okazuje – znakomitym znawcą dusz ludzi na krawędzi załamania nerwowego. Autor „Możliwe, że odchodzimy” buduje swoje prozatorskie arcydzieła opisując emocje o sile tsunami, które rodzą się z najbardziej błahych wydarzeń. Oto jeden z bohaterów przysłuchuje się rozmowie knajpianej barmanki ze sprzedającym płyty domokrążcą – ich nieoczekiwane porozumienie i wspólnota gorzkich doświadczeń niosą w sobie coś zaskakująco urokliwego, a jednocześnie demaskatorskiego. Bohater opowiadania „Karuzela” odwiedza znajomych, którzy przechodzą małżeński kryzys, i wizyta ta staje się chwilowym azylem normalności. Lub inny przykład – ojciec wybiera się na wycieczkę rowerową z synem, podczas której orientuje się, że nie potrafi się porozumieć ani z nim (nie docenia chłopięcej wrażliwości), ani z żoną (którą idealizuje w myślach, a w rzeczywistości nie umie się do niej zbliżyć). Balabán świetnie ukazuje te „błyski”, momenty iluminacji, codzienne epifanie, dzięki którym człowiekowi objawia się nagła (samo)wiedza. Im bardziej gorzka i zaskakująca jest wiedza o sobie samym, tym bardziej przejmująca jest fabuła opowiadań Balabána. Najwyrazistszym tego przykładem jest, najlepsze chyba w całej książce, opowiadanie „Edyta”. Zaczyna się od kłótni małżeńskiej – mąż powstrzymuje się przed uderzeniem żony, na zimno przyjmując atak jej furii, po chwili wychodzi z domu, a żona jedzie spotkać się z kochankiem we wspólnie z małżonkiem prowadzonym (do niedawna) biurze. W nocy dzwoni jednak do męża. Okazuje się, że kochanek ją porzucił. Małżonkowie wracają do domu. Milczący, zapłakani, zawzięci, sfrustrowani. Nie wiadomo, czy cokolwiek da się tu uratować, ale ta nagła bliskość, nieoczekiwane porozumienie, jest dla nich czymś, czego nie doświadczyli od lat. Zamiast wracać najprostszą drogą do domu, mąż wjeżdża na obwodnicę miasta, żeby jak najdłużej celebrować tę chwilę (może ostatnią) ich szorstkiej miłości. Jest noc, szum autostrady, połykanie łez. Wszyscy chcą, by ten moment trwał jak najdłużej – i bohaterowie, i my, czytelnicy. Niech jadą bez końca.

Jan Balabán
"Wakacje. Możliwe, że odchodzimy"
tłum. Julia Różewicz
Afera, Wrocław 2011

(tekst ukazał się pierwotnie w "Lampie")

1 komentarz: