Sylwia Siedlecka dekonstruuje w „Fosie”
schematy fabularne, by celnie sportretować skomplikowanych bohaterów
i namalować zaskakujący obraz współczesnej małomiasteczkowości
Schemat – a przynajmniej pozór schematu – Sylwia Siedlecka
wprowadza od pierwszej, uporczywie stereotypowej sceny. Oto Liza,
kobieta „powyżej dwudziestki, grubo” budzi się obok Arka, który
za kilka godzin stanie się jej mężem. Ceremonia ślubna, a przede
wszystkim impreza weselna, która odbędzie się w domu nowożeńców,
opracowana jest w najdrobniejszych szczegółach – od wykwintnego
jadłospisu („na paterach będą oblane lukrem serniczki, bezy
fikuśnie spiętrzone w wysokie kopuły i czekoladowa fontanna, w
której można maczać kawałki kandyzowanych pomarańczy albo
ananasów. Trzy dania główne: w tym rulon z sarniny zapiekany w
białym sosie z ryżem i szafranem”) aż po zachowanie kelnerów,
którzy specjalną uwagę zwracać mają na odganianie muszek znad
talerzy (jest lato, a przyjęcie odbywa się w rozległym ogrodzie).
Wszystko wygląda tutaj jak w prospekcie prezentującym życie
idealnej rodziny, a jednocześnie z opisu tego bije sztuczność i
przesada – jest zbudowany przez osiemnastu Ukraińców dom „z
sauną, jacuzzi i dziesiątkami kamerek pulsujących czerwonymi
guziczkami”, jest ukraińska opiekunka dla dziecka (dziecka jeszcze
nie ma, urodzi się za rok, „jeśli wszystko odbędzie się zgodnie
z planem”), jest suknia ślubna z koronki i powietrza, jest
umówiona wizyta u fryzjera. „Jeśli wszystko odbędzie się
zgodnie z planem”, wieczorna uroczystość będzie doskonałym
zwieńczeniem idealnego projektu, godnego prezentacji w magazynie
„Twój wymarzony ślub”. Nietrudno oczywiście zgadnąć, że ta
cukierkowa idylla zostanie przez Siedlecką zburzona. Ale nie w
sposób obłaskawiony przez (zwłaszcza filmową) popkulturę – w
„Fosie” nie będzie ucieczek sprzed ołtarza, jak w
hollywoodzkich komediach romantycznych, ani rodzinnej psychodramy
podczas weselnej uroczystości. Między rankiem a wieczorem nie
dojdzie (z małymi wyjątkami) do żadnych tragicznych lub komicznych
wydarzeń, które zniweczą ślubny happy end. Wszystko bowiem
rozegra się w retrospekcjach, które ukażą jak fasadowe jest nie
tylko szczęście nowożeńców, ale cała społeczność, w której
żyją.
„Fosa”, będąca przede wszystkim zniuansowanym
portretem psychologicznym Lizy, jest w istocie analizą znacznie
szerszą – prezentującą panoramę społeczną małomiasteczkowej
rzeczywistości. Codzienność Strzałek, miejscowości mozolnie
dźwigającej się po zapaści spowodowanej zamknięciem fabryki
azbestu, jest w powieści zaledwie tłem, ale jest to tło, na którym
prezentowane postaci rysują się w wyjątkowo wyrazisty sposób.
Strzałki to miasto niczym się nie wyróżniające. „Nie ma tu
zabytków, fabryki z obcym kapitałem, nikt znany nigdy się tu nie
urodził. Najważniejszym miejscem są zakłady mięsne, w których
zabija się najwięcej zwierząt w całym kraju, głównie świnie.
Mamy na rynku piknik w sobotę” – relacjonuje Liza, poproszona o
parę słów o swoim mieście. Pytanie tylko, na ile Strzałki są
„jej” miastem. Urodziła się tutaj, chciałaby – jak każdy
chyba młody człowiek – uciec do lepszego, większego miasta, ale
jest skazana na wegetację. Liza cierpi bowiem na rzadką odmianę
trudnej do zdefiniowania fobii (choroby?), polegającej na
niemożności opuszczenia najbliższej okolicy (podobny fabularny
punkt wyjścia zastosował w powieści „Grandhotel” czeski pisarz
Jaroslav Rudiš). Liza przyjmuje ten wyrok z pokorą, próbując
obłaskawić swoje miasto – „Nie każdy musi być obywatelem
świata, można być obywatelem miasteczka: wąskie horyzonty, ale
bogata wyobraźnia. Wielu ludzi tak żyje. Strzałki, my place.
Lokalna ojczyzna”. Magiczna bariera 30 kilometrów, na które Liza
może oddalić się od Strzałek, staje się dla niej symboliczną
fosą. Oddziela ona od świata zewnętrznego, stwarza pozory
bezpieczeństwa, ale jednocześnie staje się granicą nie do
przebycia. Wymyślona fosa wokół Strzałek chroni, a zarazem
blokuje dostęp. Liza żyje w miasteczku jak w mydlanej bańce, z
której nie może się wydostać.
O ile niewidzialna fosa wokół Strzałek została
Lizie narzucona bez jej wiedzy i zgody, o tyle drugą fosę
„wykopała” sobie sama. To narzeczeństwo ze spadkobiercą
„mięsnej fortuny” – lokalny mezalians, który z pracownicy
stacji benzynowej uczynił Lizę przedstawicielką elity miasteczka.
„Wybrała Arka, żeby już nikt się w nią nie wczepiał, żeby
mieć mur, za którym nikt nie będzie od niej nic chciał. Fosa z
ciała Arka, jego domu, wysokiej bramy na fotokomórkę”. W domu na
strzeżonym osiedlu Liza chroni się przed wspomnieniami o matce,
zapomnianej piosenkarce, która nad macierzyńskie obowiązki
przedkładała dbanie o własną karierę, ale też przed
koleżankami, które albo utknęły w naprędce zbudowanych salonach
fryzjerskich z blachy falistej albo nie wyzbyły się dziecinnych
marzeń o ucieczce do Stanów Zjednoczonych. Ale też przed własną
przeszłością – dzieciństwem spędzonym w dysfunkcyjnej
rodzinie, samotnością, niepotrzebnymi studiami, zaprzepaszczonymi
szansami. Fosa z ciała Arka i jego domu nie daje jej jednak tego, co
najważniejsze – bliskości drugiego człowieka. Arek pozostaje dla
niej kimś obcym, nie do końca rozpoznanym, momentami wręcz
zaskakująco złowrogim. Nie bez znaczenia jest fakt, że u podstaw
ich znajomości stoi śmierć (Arek przejechał psa Lizy).
Niepoślednią rolę we wzajemnej oziębłości narzeczonych odgrywa
także narzucona przez Lizę wstrzemięźliwość seksualna. Potrzebę
bycia w pełni zrozumianą Liza realizuje zatem gdzie indziej – u
boku Anny, tajemniczej kobiety, która przybyła do Strzałek, by
zamienić zrujnowany ośrodek zdrowia w pensjonat wczasowy. Wraz z
Anną pojawia się jej synek Piotruś, nazywany przez matkę Poczwarą
z powodu zdeformowanej twarzy (Piotruś vel Poczwara zdaje się być
łącznikiem z poprzednią książką Siedleckiej, tomem opowiadań
„Szczeniaki”, w którym bohaterami byli zepchnięci na margines
odszczepieńcy, kaleki, dziwacy). Incydentalnie pojawia się także
ojciec dziecka, który jest sponsorem rewitalizacyjnych zapędów
Anny. Liza rozpoznaje w nim wiceministra, który swego czasu wydał
na Strzałki wyrok śmierci, podpisując nakaz zamknięcia fabryki
azbestu. Anna zniknie z życia Strzałek równie gwałtownie jak się
w nim pojawiła. Na mieszkańcach nie zrobi to większego wrażenia.
Inaczej niż na Lizie.
Krótka, wyjątkowo skondensowana powieść
Siedleckiej, umiejętnie wykorzystująca narracyjne stereotypy, daje
czytelnikowi więcej niż zapowiada. Na pierwszym poziomie fabularnym
„Fosa” jest inteligentną dekonstrukcją czytelniczych
przyzwyczajeń; na poziomie językowym – znaną już ze
„Szczeniaków” kontaminacją klarownej, bezdusznej wręcz
opisowości z nieoczekiwanymi elementami poetyckimi. Siedlecka z
wielką swadą łączy zresztą wszelkie przeciwieństwa –
subtelność z turpizmem, grozę z groteską, a ton społecznej
krytyki z poczuciem humoru. Gdy jednak czytelnik przywyknie już do
kreującego specyficzną atmosferę duszności języka Siedleckiej,
dostrzeże burzycielskie zapędy w zakresie konstrukcji powieści
oraz przeniknie fabularne niuanse (a liczne wątki łączy autorka z
wyjątkową swadą), czeka na niego specjalność tej pisarki, czyli
umiejętnie zarysowane portrety psychologiczne. Zaskakujący jest
natomiast nowy element – wyczulenie na konkret społeczny.
Siedlecka kieruje swoją uwagę na małomiasteczkową społeczność,
spadkobierców boomu transformacyjnego – z jednej strony
beneficjentów przemian, z drugiej zaś ich ofiary. Nie wartościuje
jednak społeczeństwa, nie wytacza wyrazistych linii podziału i nie
tylko nie upraszcza obrazu prowincjonalnej lokalności, ale go
komplikuje. Ta nieoczywistość przekłada się także na
protagonistów „Fosy”, można wręcz powiedzieć, że moralna
dwuznaczność bohaterów współgra z niedookreślonym statusem
rzeczywistości, w której żyją. Portretując skomplikowanych
bohaterów, Siedlecka dość nieoczekiwanie sporo mówi o kondycji
prowincjonalnej Polski, o współczesności naznaczonej piętnem
przemian społecznych, gospodarczych i obyczajowych.
Sylwia Siedlecka
„Fosa”
Wydawnictwo W.A.B.
Warszawa 2015
(tekst ukazał się pierwotnie w "Nowych Książkach")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz