Nowa powieść Sylwii Chutnik
to ujęta w formę miejskiej legendy opowieść o kobiecej zemście na mężczyznach –
maczystowskich szowinistach, brutalach i frajerach. Opowieść przerysowana i
komiksowa – i to nie tylko dlatego, że towarzyszą jej ilustracje.
Na czym ta komiksowość
polega? Na przetransponowaniu na polski grunt nieobecnego dotąd w rodzimej literaturze
popkulturowego toposu od kilku dekad zadomowionego w amerykańskim komiksie i
filmie. Chodzi o postać kobiety, która przejąwszy męskie atrybuty – militarny
strój, upodobanie do (nad)używania przemocy – sieje spustoszenie w szeregach
brzydkiej płci. Tę transgenderową zamianę ról Sylwia Chutnik zapożyczyła z
komiksu Barb Wire, spopularyzowanego
przez film z Pamelą Anderson w tytułowej roli Żylety (ale też z podobnych
dzieł, w których występują uzbrojone po zęby kobiety), doprawiła punkową estetyką
związaną z ruchem riot grrrls, a całość podała w sosie z folkloru miejskiego à la Grzesiuk. W ten sposób
warszawski cwaniak stał się cwaniarą.
Główna bohaterka Cwaniar, Halina Żyleta, dzieli ze swą
amerykańską poprzedniczką nie tylko groźne nazwisko (które odsyła także do
znanej z chuligańskich wybryków trybuny warszawskiej Legii), ale również
temperament – Halina, wraz z podobnymi sobie mścicielkami, „rusza w miasto”, by
siać spustoszenie i walczyć o sprawiedliwość. Tylko czy jest to w istocie walka
o sprawiedliwość? Czy jest to walka sprawiedliwa? Dla Heleny i jej koleżanek –
z pewnością tak, wszak ich zdaniem w walce o honor i utrzymanie porządku
wszystkie chwyty są dozwolone. Z kolei dla czytelnika – już niekoniecznie,
łatwo bowiem napiętnować działania dziewczyn jako niemoralne i niezgodne z
prawem. Na tym właśnie polega przerysowanie powieści Chutnik – należy pamiętać,
że jest to tylko literacki chwyt, zabawa w uwolnienie skrywanych frustracji,
projekcja marzeń. Nikt nie ma przecież pretensji do Thelmy i Luise albo Tarantinowskich
mścicielek z Kill Bill czy Grindhouse: Deathproof, że działają
niemoralnie. Owszem, przekraczają granice prawa, ale nie przekraczają
wyznaczonych granic gatunku.
W tych ściśle określonych
granicach poruszają się także bohaterki Cwaniar
– cztery mniej więcej trzydziestoletnie kobiety, którym bliżej raczej do Czterech pancernych niż do dziewczyn z Seksu w wielkim mieście. Dla Haliny
seksapil nie jest główną bronią: „Halina Żyleta wyglądała elegancko, lecz
podejrzanie – dres wyprasowany, ale tatuaże na ciele to już szpetne”.
Warszawskie cwaniary dysponują bowiem zupełnie inną „bronią kobiecą”: „Noże,
kastety, siekiery i kije. Paralizatory, proce, rurki i scyzoryki. Pięści,
podkute buty, twarde czoło”. Zaopatrzone w taki arsenał, nabuzowane emocjami i
alkoholem, walczą o swoje, czyli o prawa kobiet: „Tylko zemsta może uratować
wszystkie sprzątające kobiety w wałkach, w podomkach, w uwięzieniu między
odkurzaczem a pralką. Tylko wendeta śniadaniowa, kawowa, nagła potrafi idealnie
zaspokoić rozedrgane zmysły. Można do niej zaprosić inne osoby, czemu nie,
przygotować „zemsta party”, ale należy w nim uczestniczyć. W innym razie nie
jest to pełna zapłata za doznane krzywdy”. Dlatego w „zemsta party” uczestniczą
wszystkie cztery dziewczyny, choć każda z nich walczy o co innego – Halina chce
pomścić śmierć swojego narzeczonego, Celina Cios rekompensuje sobie w bójkach
miłosne niepowodzenia, Stefania Karwowska chce dać nauczkę maltretującemu ją
mężowi, zaś Bronka oczyszczając miasto odreagowuje pracę w kancelarii
prawniczej. Te partykularne interesy zostaną połączone w jeden wspólny cel, w
misję specjalną, do udziału w której zaproszonych zostanie jeszcze kilkoro
renegatów. Głównym celem misji jest zastraszenie niejakiego Kossakowskiego
(podobieństwo nazwiska do Marka Mossakowskiego, warszawskiego kamienicznika
zamieszanego w zabójstwo działaczki ruchu lokatorskiego, wydaje się
nieprzypadkowe). Działania tego nieuczciwego i bezwzględnego właściciela kilku
śródmiejskich kamienic ułatwiają deweloperom wyburzenie zabytkowych budynków i
zbudowanie na ich miejscu nowych apartamentowców. To zaś zwiera szeregi
społecznie zaangażowanych warszawianek, dla których zachowanie oryginalnej
zabudowy w centrum jest równie ważne co łomot spuszczony chuliganom.
Ten wspólny cel, którego
osiągnięcie organizuje całość fabuły, schodzi jednak na plan dalszy wobec
innego, równie ważnego tematu. Tak naprawdę dziewczyny, walcząc z wszelkimi
przejawami zmaskulinizowanych opresji, rekompensują sobie lęk przed śmiercią. Śmiercią
własną, jak w przypadku chorej na raka Bronki, ale też osób najbliższych. Nie
bez znaczenia pozostaje fakt, iż Chutnik rozpoczyna powieść sceną wizytą Haliny
na cmentarzu – temat „funeral code”, choć rozproszony po całej książce, urasta
do jej głównego problemu. Cztery bohaterki ze ślepą furią rzucają się w wir
ulicznych bójek, ponieważ nie potrafią sobie poradzić z nieoczekiwaną sytuacją,
w której (jak w tytule jednego z rozdziałów) „odkrywa się śmierć”. Jak poradzić
sobie z pustką po zmarłej osobie, jak (jeśli w ogóle) rozmawiać ze zmarłym ukochanym,
czy młoda wdowa to oksymoron, czy wdowieństwo obowiązuje jedynie w przypadku
małżeństw i wreszcie – jak przygotować się na śmierć? Na te pytania bohaterki
szukają odpowiedzi, choć nie chcą się do tego przyznać. Nie umieją tych
problemów rozwiązać w sposób, który jest im najbliższy. Ze śmiercią nie da się
przecież prowadzić dialogu przy pomocy pięści.
Wszystkie te składniki mogłyby
się z powodzeniem złożyć na zbudowaną na feministycznym podglebiu całkiem
zgrabną całość, w której społeczne zaangażowanie łączy się z niemalże
partyzanckim etosem, a krytyka machismo i wzorów kulturowych związanych z płcią podana jest w
luźnym tonie warszawskich legend z knajackich środowisk. Tyle tylko, że pojawia
się jeden podstawowy szkopuł – fabuła powieści grzęźnie co chwila w
niepotrzebnych epizodach, które znacznie wytracają potoczystość narracji. Mnożą
się zagadkowe mikroscenki – a to z kościoła, a to z autobusu, a to z salonu
piękności – pozostające jedynie strzępkami obyczajowych obserwacji, które nijak
nie dopełniają głównej historii. To pozostałość pierwszej wersji Cwaniar, które Sylwia Chutnik
publikowała początkowo jako powieść w odcinkach. To, co sprawdzało się w formie
seryjnej (każdy odcinek poświęcony innej scence rodzajowej), nieco razi w
opublikowanej powieści. Szkoda, że autorka nie zdecydowała się na lekki
lifting, który uporządkowałby całość pod względem konstrukcyjnym. Ale i tak Cwaniary mają swój niepowtarzalny styl. Mają
cwaniacki sznyt.
Sylwia Chutnik
"Cwaniary"
ilustracje – Marta Zabłocka
Świat Książki, Warszawa 2012
(tekst ukazał się pierwotnie w "Nowych Książkach")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz