Jerzy Pilch w najnowszej
powieści po raz kolejny wraca do stron rodzinnych, na poły portretując, na poły
powołując do życia ekscentrycznych mieszkańców Wisły. Po raz pierwszy jednak –
nie zatracając przy tym tonu nostalgiczno-groteskowego – budzi uśpione na
Śląsku Cieszyńskim demony.
„Gdzie,
jak nie tu?” – pyta Naczelnika (naczelnik poczty wiślańskiej jest, co
znamienne, postacią znaną także z innych utworów Pilcha) towarzysz Goniec,
zachwycając się pięknem tamtejszego krajobrazu. „Gdzie, jak nie tu?” – to pytanie
określać może całość twórczości Pilcha. Trawestując słynną frazę autora „Pod
Mocnym Aniołem”, można ten fenomen ująć następująco: powiedzieć, że siła
twórczości Pilcha luterską obyczajowością Śląska Cieszyńskiego stoi, to nic nie
powiedzieć. Ilekroć bowiem Jerzy Pilch portretował Wisłę – czy to w
felietonowej „Bezpowrotnie utraconej leworęczności”, czy w powieściowych
„Innych rozkoszach” i „Tysiącu spokojnych miast” – jego twórczość, zazwyczaj i
tak lokująca się na niedosiężnym dla innych pisarzy poziomie, wznosiła się na
wyżyny. „Wiele demonów” to nie tylko dowód potwierdzający tę regułę, to również
coś więcej – w najnowszej powieści Pilch idzie bowiem o krok dalej i osiąga
formę wręcz olimpijską.
I choć powieściowe miejsce
akcji „Wielu demonów” nie jest nazwane wprost, wiadomo od razu, że umyślne
zwichnięcia nazewnictwa geograficznego to tylko powierzchowny kamuflaż, będący
w gruncie rzeczy autorskim mrugnięciem oka. Sigła jest wszak Pilchową Wisłą tym
bardziej, im bardziej udaje, że nią nie jest. Podobnie rzecz się ma z
ekscentrycznością nazwisk bohaterów. Fryc Moitschek, starzyk Schkryfani, pani
Kubatschke, doktor Nieobadany, Rudek Odstertschill, Felek Podpalartschyk,
Stradi Skschypek, Tichotschaskalik, pan Zatloukal, Piotr Paweł Spychożertka – nadmierna
fantasmagoria językowa, podkreślająca i siglańską, i luterską, i każdą inną
odmienność prowadzi do zaskakującego wniosku: im bardziej językowo
zniekształceni są mieszkańcy Sigły, tym bardziej są oczywiści i dotykalni. I choć
sama litania tych nazwisk i pseudonimów starczyłaby za ekscentryczne
opowiadanie, Pilch dodatkowo wyposaża każdą z postaci w nieprawdopodobne wręcz
biografie i nie mniej intrygujące przywary, zdolności, cechy charakteru. Starka
Zuzanna zwykła ni stąd ni zowąd znikać, młody Wzmożek, początkujący poeta i
niedoszły matkobójca, zakłada biały płaszcz z obciętymi rękawami (dla
praktycznych luteran nawykłych do nieustannego sztukowania – to niemal grzech
śmiertelny), wreszcie Fryc Moitschek, miejscowy żydowski prorok, ma zdolność
dokonywania cudów (między innymi zmniejszył trumnę z ciałem starego Wzmożka
tak, by można ją wynieść z domu) i przewidywania przyszłości. A ta maluje się w
czarnych barwach – nadciąga globalny kataklizm, którego niechybnym znakiem jest
między innymi zaginięcie córek pastora Mraka. Apokaliptyczny wymiar ma bowiem
zachowanie Juli, która najpierw rzuca się w niezrozumiale ekstatyczny wir
rozbuchanego seksualnie związku z synem Naczelnika, by ostatecznie zjawić się w
Sigle z narzeczonym katolikiem (koniec świata!) oraz Oli, która najpierw wdaje
się w problematyczny romans z młodym Wzmożkiem, a potem ginie w sensie ścisłym.
Zdarzenia, których
uczestniczkami są siostry Mrakówny, stanowią fabularny szkielet akcji.
Aczkolwiek akcję należy pojmować tutaj raczej w znaczeniu pretekstowym. Dla
Pilcha bowiem od klarownych rozwiązań fabularnych dużo ważniejsze są obyczajowe
obserwacje, groteskowo sportretowane postaci czy wreszcie genialnie rozpisane
mikroscenki. To właśnie one, pozostające, zdawałoby się, na marginesie akcji
głównej, rozrastają się coraz bardziej i zaczynają stawać się ważniejsze od
zasadniczej linii fabularnej. Na podobnej zasadzie istnieje w „Wielu demonach”
(jak też w większości utworów Pilcha) język – znów pierwsze skrzypce gra słynna
rozbuchana fraza Pilcha, z powodu tematyki powieści podawana niejednokrotnie w
biblijno-poetyckim ciemnym tonie. To właśnie słowo nabiera tu mocy sprawczej i
organizuje nie tylko tok fabuły, ale też całość świata przedstawionego –
zarówno na poziomie narratorskiej wypowiedzi, jak też wpisanych w tok narracji
listów, zapisków, biblijnych cytatów itp. Najważniejsze są jednakże wypowiedzi
bohaterów, którzy niejako spełniają się w orgii mówienia. Monologi, perory,
wykłady, przywoływane anegdoty, partie dialogowe, rodzinne kłótnie, wreszcie
dysputy, w których udział bierze niemal cała siglańska społeczność – to clou
powieści, której akcja nieprzypadkowo rozgrywa się w latach 50. ubiegłego
wieku. Są to bowiem czasy słusznie minione pod względem politycznym, jednakże
minione niesłusznie jeśli chodzi o oratorskie i językowe rozbuchanie. To były
wręcz złote czasy dla mistrzów słowa – wszelkiej maści proroków, egzegetów
Pisma dociekających ewangelicznego sensu w swoich kazaniach, czy wreszcie
zwykłych obywateli z predylekcją do krasomówstwa. U Pilcha nawet najzwyklejsi
pijaczkowie frenetycznie perorują, jakby chcieli w ten sposób zakląć
rzeczywistość. Nostalgia za ówczesnymi czasami, za utraconą młodością, za
własnym miejscem na Ziemi staje się zatem tęsknotą do świata, w którym i pismo,
i słowo pełniły główną rolę. Kiedy więc narrator mówi: „Teraz, po latach, gdy
straciłeś rękopiśmienność i dławisz się z nostalgii – pismo Fryca zdaje ci się
niedościgłym wzorem dekadenckiej kaligrafii. Przywróć, Boże, władzę dłoniom i
daj czynić choć w połowie tak piękne zapiski”, siła tego autobiograficznego
wyznania uderza ze zdwojoną mocą.
Do „Wielu demonów”, zbudowanych
przy pomocy typowych dla swojej poetyki podstawowych składników –
autobiografia, nostalgia, ironia i groteska oraz stylizacja językowa połączona
z siłą opowieści – Pilch dorzuca dwie nowinki. Pierwszą jest element
kryminalno-sensacyjny – zaginięcie Oli jest węzłowym punktem akcji, a fabuła
zdaje się zmierzać do rozwikłania zagadki. Tyle że, jako się rzekło, nie intryga
jest tu najważniejsza. Wręcz przeciwnie – im bardziej śledztwo grzęźnie w
martwych punktach, im większą rolę odgrywają poboczne wątki, im więcej do
powiedzenia mają osoby nie związane z protagonistami, tym robi się ciekawiej. Prowadzi
to nawet do pewnych paradoksów, albowiem Pilch nie trzyma się kanonicznych
reguł gatunku, wprowadza pewne postaci, by je nagle porzucić, urywa wątki, nie
domyka epizodów. Ale im bardziej pozbawiona klarowności, im bardziej poszarpana
staje się narracja, tym bardziej całość staje się frapująca. „Opowieści o samobójcach i mordercach, choć
tajemnicze, istoty tajemnicy nie dotykają” – zapisał w jednym z
notatników Fryc, zaś Pilch czyni tę myśl główną zasadą konstrukcyjną „Wielu
demonów”. Sama tajemnica kryminalna zepchnięta jest w tło, na którym, w
pierwszym planie, Pilch rozprawia się z inną tajemnicą (i to jest drugie novum)
– odwieczną tajemnicą daremności żywota, tajemnicą starości i śmierci. Wątek
ten, zarysowany już w „Dzienniku”, wraca w „Wielu demonach” ze zdwojoną mocą,
czy to w wersji komediowej (funeralny dialog sióstr Mrakówien), czy w ciężkich
od ciemności frazach, w których niczym prorocza mantra powraca śpiewne hasło
„Umrą, umrą, umrą”. Niezależnie od tego, jak rozpatrywać te słowa – czy są to
rojenia mordercy, nieprzejrzyste proroctwa, suicydalne cytaty, biblijne
passusy, anegdoty ze zgonem w roli głównej, próby zagadania śmierci przez
bohaterów, podszyte paraliżującym lękiem pytanie o eschatologiczny status czy
łagodne i pełne zrozumienia memento mori wygłaszane przez narratora, a może
podzwonne dla powieściowego świata – nadają one ton wszystkim opowieściom
zawartym w „Wielu demonach”. Opowieściom snutym z prawdziwym maestrią. Jak
bowiem mówi pan Eleazar Tlołka, przewodniczący Koła Stąd do Wieczności, do
organisty Somnambulmeistra: „Wszyscy lubimy i umiemy snuć narracje, ale jak pan
opowiada to jest prawdziwe święto opowieści!”. „Wiele demonów” to prawdziwe
święto opowieści, które zapierają dech w piersiach nie tylko swoim kunsztem,
ale też zawartym w nich śmiertelnym tchnieniem.
Jerzy Pilch
„Wiele demonów”
Wielka Litera, Warszawa 2013
(tekst ukazał się pierwotnie w "Nowych Książkach")
Ciekawy blog i wpisy. Wpadne tutaj jeszcze.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Kultura
Dzięki. Zapraszam.
Usuń