Żadna
z powieści Thomasa Bernharda nie jest łatwa w lekturze, ale „Korekta” (1975)
wydaje się być dziełem nastręczającym czytelnikowi najwięcej trudności.
Meandrujący monolog, pełen kłębiących się, powtarzanych niczym w pijackiej
czkawce, zataczających się słów, staje się nienawistną tyradą przeciw
ojczyźnie, tradycji, rodzinie, instytucjom. Przeciw życiu. Trudno precyzyjnie
określić bohaterów i narratora, niełatwe jest odnalezienie głównej linii
fabularnej, ale konkluzja, choć ciemna w wymowie, jest wyjątkowo jasna.
Stanisław Jerzy Lec ujął tę ogólną w myśl w jednym błyskotliwym zdaniu: „Żyć jest bardzo niezdrowo. Kto żyje, ten umiera”. Skąd nagle aforystyczny
Lec w kontekście tryskającego żółcią Bernharda? Obaj autorzy spotkali się w Warszawie,
obaj też – jak się okazuje – usiłowali, każdy na swój sposób, oddać
egzystencjalne lęki jednostki. Lecowi wystarczało do tego kilka celnych słów.
Bernhardowi w „Korekcie” zajęło to ponad 300 stron gęstej, nieprzeniknionej
prozy zwieńczonej wyznaniem: „Tak długo możemy egzystować z największą
intensywnością, jak długo jesteśmy(…). Koniec to nie proces. Prześwit”.
Nie jest to może błyskotliwa myśl, ale sposób, w
jaki Bernhard prowadzi w „Korekcie” narrację, by dojść do takiego finału, jest
fascynujący. Filozoficzny namysł łączy się tutaj z niemal kryminalną intrygą.
Bezimienny narrator, profesor matematyki w Cambridge, przybywa do domu
preparatora zwierząt Höllera, aby uporządkować papiery po często tam
rezydującym swoim przyjacielu Roithamerze. Ten tajemniczy osobnik (wzorowany na
postaci filozofa Ludwiga Wittgensteina), także profesor uniwersytetu w
Cambridge, wybudował w środku lasu w Górnej Austrii budynek zwany Stożkiem, w
którym zamieszkać miała jego siostra. Do tego jednak nie dochodzi – siostra
Roithamera umiera, on zaś popełnia samobójstwo. Pozostawia jednak po sobie
tajemnicze zapiski zatytułowane "O Altensam i
wszystkim, co ma związek z Altensam, ze szczególnym uwzględnieniem
Stożka". To właśnie ten dokument wertuje narrator w poszukiwaniu prawdy o
Roithamerze.
W tym właśnie miejscu zaczyna się piętrowa korekta –
najpierw Roithamer bez końca redaguje swoje dzieło, potem jego przyjaciel próbuje
dojść do ładu z pękiem notatek, wreszcie Bernhard poddaje tekst „Korekty”
nieustannej korekcie, na końcu przedziera się przez to wszystko czytelnik. Ale
i tak ostateczną korektę nanosi śmierć, stawiając kropkę na końcu każdego
zdania, w którym życie przyrównane jest do oszustwa i ułudy.
Lektura „Korekty” jest doświadczeniem traumatycznym,
przygnębiającym i bolesnym. Ale też oczyszczającym. Na tym polega perwersyjna
przyjemność czytania Bernharda, który nas męczy, poniża i doprowadza do kresu
wytrzymałości, ale po skończeniu lektury mamy ochotę na więcej upokorzeń.
Thomas
Bernhard
„Korekta”
tłum.
Marek Kędzierski
Czytelnik,
Warszawa 2013
(tekst ukazał się pierwotnie w "Chimerze")
"Lektura „Korekty” jest doświadczeniem traumatycznym, przygnębiającym i bolesnym. Ale też oczyszczającym". Tyle mi Maćku wystarczy, żeby koniecznie zdobyć i przeczytać.
OdpowiedzUsuńPiotrek, daleko nie będziesz musiał szukać. Jakby co, chętnie się z Tobą podzielę.
OdpowiedzUsuńDzienks!
OdpowiedzUsuń