„Zamieć” Władimira Sorokina jest jednym z najważniejszych utworów
tego pisarza z okresu posedesowego. Właśnie tak – posedesowego.
Twórczość Sorokina – najważniejszego dziś rosyjskiego prozaika – można
bowiem podzielić na dwa zasadnicze okresy: przed incydentem z sedesem i
po nim.
Stalin kopuluje z Chruszczowem, czyli jak rodzą się gwiazdy
Rosja
paradoksami stoi, co znakomicie ilustruje przypadek Sorokina. Ten
czołowy dziś pisarz rosyjski (co należy rozumieć: „zmagający się z
Rosją”), przez wiele lat publikował powieści, w których mieszał swój
kraj z błotem. I nic. Głośno o Sorokinie zrobiło się dopiero wówczas,
gdy Rosja zmieszała jego książki z błotem. A raczej – wrzuciła do
sedesu. A było to tak – w roku 2002 proputinowska organizacja
młodzieżowa Idący Razem zorganizowała akcję pod hasłem „Pora wyrzucić
czernuchę z książek i gazet”. Na placu przed Teatrem Bolszoj w Moskwie
młodzi ideowcy ustawili sedes i wrzucali do niego książki autorów,
którzy ich zdaniem oczerniali i zohydzali ojczyznę, przedstawiając jej
karykaturalny, skrajnie negatywny obraz („czernucha” jest terminem
krytycznym odnoszącym się nie tylko do literatury; żeby najlepiej
zrozumieć istotę tego pojęcia, wystarczy obejrzeć głośny film Andrieja
Bałabanowa „Ładunek 200”).
Sorokin miał to szczęście, że to właśnie jego twórczość szczególnie
nie przypadła Idącym Razem do gustu. Nie wystarczyło im bowiem
spuszczenie książek Sorokina w klozecie i ich spalenie. Podali go
również do sądu. Oskarżenie dotyczyło wciąż nie wydanej po polsku
powieści „Gołuboje sało”, która – zdaniem Idących Razem – „sprzecznie z
prawem rozpowszechnia materiały pornograficzne” (paragraf 242
rosyjskiego Kodeksu Karnego). Chodziło m.in. o scenę kopulacji klonów
Stalina i Chruszczowa. Prokuratora oddaliła oskarżenie, zaś książka,
która ukazała się w 1999 roku i nie zdobyła większego rozgłosu (była –
mówiąc uczciwie – jedną ze słabszych pozycji w dorobku Sorokina), nagle
stała się bestsellerem. „Znajomi mówili mi, że przez pewien czas przy
Dworcu Białoruskim sprzedawano takie zestawy podróżne do pociągu: piwo,
jakaś kiełbasa i »Gołuboje sało«” – żartował z nagłej popularności swej
powieści Sorokin.
„Gołuboje sało” zaraz po aferze sedesowej sprzedało się w 200
tysiącach egzemplarzy, a nieprawomyślnym autorem zainteresowały się
zagraniczne agencje literackie. Pisarz, który co najmniej od dekady
cieszył się sporą popularnością, nagle stał się literackim bohaterem.
Czytelnicy, którzy nie znali do tej pory jego twórczości, rzucili się
także na poprzednie powieści Sorokina. I dopiero wtedy zobaczyli, że
bezkompromisowa krytyka sowieckiej i postsowieckiej rzeczywistości oraz
skłonność do perwersji to stały element stylu prozaika.
Prawdziwie gówniane życie w Rosji
Sorokin, urodzony w 1955 r. w podmoskiewskim Bykowie, ma
wykształcenie techniczne –studiował w Instytucie Przemysłu Gazowego i
Naftowego. Szybko jednak porzucił karierę inżyniera i związał się ze
środowiskiem artystycznym, wstępując w latach 70. w szeregi
eksperymentalnej grupy artystycznej Moskiewskich Konceptualistów.
Undergroundowy radziecki konceptualizm był w pewnym sensie
odpowiednikiem zdobywającego na Zachodzie coraz większą popularność
postmodernizmu. Stosowanie klisz literackich, żonglerka stylami,
manieryczność i piętrowe cytaty – do tych, wspólnych z postmodernizmem,
atrybutów konceptualiści dorzucili lokalną specyfikę. Radykalizując
tradycje awangardowe, opowiadali się przeciwko oficjalnej literaturze,
sprzeciwiali się kultowi klasyków i moralizatorskim zapędom literackich
dysydentów w rodzaju Sołżenicyna. Wyśmiewali partyjną nowomowę,
wykorzystując elementy socrealistycznej poetyki do zbudowania nowej,
antytotalitarnej jakości. Całość doprawiali – w czym celował zwłaszcza
Sorokin – językiem meandrującym między najeżoną archaizmami ruszczyzną
sprzed kilku stuleci a pełnym neologizmów futurystycznym matem (ulicznym
slangiem, najeżonym specyficznymi przekleństwami).
Konceptualne książki Sorokina z lat 80. nie mogły, co oczywiste,
ukazać się w oficjalnym obiegu za czasów ZSRR, były bowiem formalnym i
treściowym policzkiem dla radzieckiej tradycji i obyczajowości. Pierwsza
jego powieść, „Kolejka”, to kpina z najbardziej przyziemnego
„wynalazku” ustroju socjalistycznego – ze sklepowej kolejki. Historia
grupki moskwian czekających przed sklepem na rzucenie jakiegokolwiek
towaru została ujęta wyłącznie w formie dialogów. Ich absurdalność,
lapidarność i gwałtowność odpowiada atmosferze ulicznego życia. Status
głównego bohatera także kreowany jest za pomocą dialogów (lub raczej ich
braku – gdy protagonista śpi, strony są puste, gdy uprawia seks, z jego
ust dobywają się jedynie chrząknięcia).
Druga
powieść Sorokina, „Norma”, obfituje we fragmenty skatologiczne – jej
bohaterowie zmuszeni są do jedzenia ludzkiego gówna. I jedzą, trochę
tylko narzekając na jego smak i zapach. To czytelna aluzja do
radzieckiego rządu, podsuwającego obywatelom niepełnowartościowe
produkty i zmuszającego do życia w „gównianym” kraju. Z drugiej zaś
strony jest to brutalny literacki atak na mieszczańskie przyzwyczajenia
czytelników wychowanych na socrealistycznej klasyce. „Trzydziesta miłość
Mariny” jest z kolei pornograficzną parodią radzieckich
produkcyjniaków, natomiast powieść „Roman” (czyli „Powieść”) to
rozpisana na pięciuset stronach bukoliczna idylla, po której następuje
ponad stustronicowy opis pełen przemocy, tortur i seksu. Po „aferze
sedesowej” Sorokin, czujny obserwator rosyjskiej historii i
teraźniejszości, z niepokojem zaczął spoglądać w przyszłość ojczyzny.
Najpierw opublikował „trylogię lodową” („Lód”, „Bro” i „23 000”), w
której w nieodległej przyszłości tajemnicza sekta poluje w Moskwie na
ludzi o jasnych włosach i niebieskich oczach, upatrując w nich potomków
„świetlistych bytów”, założycieli ziemskiej cywilizacji. Prawdziwy
sukces odniósł jednak „Dniem oprycznika” i jego kontynuacją, czyli
„Cukrowym Kremlem”. Ta futurystyczna antyutopia rozgrywa się w roku
2028, kiedy Nowa Rosja oddzielona od Europy Wielkim Murem Zachodnim
staje się monarchią absolutną, a porządku pilnuje oprycznina, tajna
policja wzorowana na służbie pałacowej Iwana Groźnego. Sorokin łączy
zatem wielkomocarstwową rosyjską przeszłość z jej niepewną przyszłością.
Groteska staje się grozą, a rosyjskie mity i literackie tradycje
zostają jedna po drugiej obśmiane. „Zamieć”, najnowsza powieść Sorokina,
idzie jeszcze dalej w tym kierunku – to przechadzka po historii
rosyjskiej literatury i pytanie o kondycję matki Rosji. A zarazem
najlepsze wydanie postmodernistycznego, przepraszam – konceptualnego
stylu Sorokina.
Zasypie wszystko, zawieje
„– Ale zrozum, człowieku, ja muszę koniecznie jechać! – Płaton Iljicz machnął rękami w rozdrażnieniu. – Czekają na mnie chorzy! Cho-rzy! Epidemia! Coś ci to mówi?!
„– Ale zrozum, człowieku, ja muszę koniecznie jechać! – Płaton Iljicz machnął rękami w rozdrażnieniu. – Czekają na mnie chorzy! Cho-rzy! Epidemia! Coś ci to mówi?!
Zawiadowca, pochylając się naprzód, przycisnął pięści do swojego borsuczego serdaka.
– A co mam nie rozumieć? Jak nie rozumieć? Wama trza jechać, rozumiem
bardzo dobrze. Ale ja nie mam koni i do jutra nijak nie będę miał!
– Jak to nie ma koni?! – zawołał gniewnym głosem Płaton Iljicz. – Na co w takim razie ta wasza stacja?
– Ano na to, że wszystkie konie powychodziły i nie ma ani jednego,
ani jednego! – powtarzał w kółko i głośno zwiadowca, jakby rozmawiał z
głuchym. – Może jakimś cudem wieczorem pocztowe zjadą. Ale kto ich tam
wie kiedy?
Płaton Iljicz zdjął binokle i wbił wzrok w zawiadowcę udając, że spostrzegł go po raz pierwszy”.
Początek powieści Sorokina do złudzenia przypomina wielkie rosyjskie
powieści sprzed dwu stuleci. Nienaganna stylizacja językowa idzie w
parze z charakterystyką postaci. Oto idealistyczny lekarz, nie bacząc na
przeciwności losu, rusza przez pustkowie rosyjskiej prowincji, by
czynić dobro (iluż takich doktorów przewinęło się na kartach rosyjskich
powieści!). Na jego drodze stają prości, nieuświadomieni parobkowie,
otumanieni gorzałką i niewidzący nic poza czubkiem swojego nosa,
ewentualnie poza zapieckiem we własnej chacie. Doktor Garin, wiozący
szczepionkę do ogarniętej epidemią wioski, stawia wszystko na jedną
szalę – dobro kraju jest ważniejsze od partykularnych interesów. Wraz z
najętym chlebowozem Chrząkałą ruszają przez ogarniętą zamiecią okolicę,
by nieść pomoc potrzebującym. Dotarcie do celu utrudnia im zawierucha –
podróż z kilkugodzinnej zamienia się w kilkudniową. Fabuła, rzec by się
chciało, prosta i przejrzysta. Tyle tylko, że w miarę rozwoju akcji
czytelnik zaczyna tracić rezon. Skoro, jak się można było spodziewać,
akcja toczy się mniej więcej w XIX wieku, skąd nagle pojawiają się
telefony? Skąd radia, w których „ogląda się” wiadomości? Skąd karły i
olbrzymy? Skąd konie wielkości kuropatw? Skąd wreszcie narkotyki o
działaniu i wyglądzie rodem z filmów science-fiction? Zaczynamy się
domyślać, że konceptualista Sorokin po raz kolejny zaprzągł do fabuły
swoją nieokiełznaną wyobraźnię.
To, co początkowo wydawało się sensem powieści – podróż będąca
wyprawą ku własnej samoświadomości – szybko staje się bezsensem.
Kilkudniowa (a w istocie nieskończona) jazda przez zamieć nie będzie
miała szansy stać się zaczynem powieści drogi – będzie raczej jazdą
przez historię rosyjskiej literatury, a w istocie zwariowaną „jazdą”,
niemal narkotykowym tripem, pod koniec którego czytelnik może wręcz
uznać, że wszechobecna biel nie tyle oddaje złowrogą potęgę rosyjskiej
zimy, co symbolizuje raczej działanie pewnego białego proszku. Mimo
pozorów powieściowego rozprężenia, Sorokin z pieczołowitością dba o to,
by nawet największe szaleństwa fabularne odnosiły się do rosyjskich
tradycji historycznych i literackich. Zaczyna, jakżeby inaczej, od
osobistych rozrachunków – groźna epidemia szalejąca w okolicy to
„czernucha” (pamiętamy Idących Razem?), boliwijski wirus, który zamienia
ludzi w zombie. Jedynym ratunkiem jest szczepionka, którą dowieźć ma na
miejsce doktor Garin (Gagarin?), człowiek ogarnięty poczuciem misji.
W zadymce cytatów
Zamieć
jest u Sorokina nie tyle scenerią, nie tyle nawet motorem akcji, co
pełnoprawnym bohaterem powieści oraz symboliczną trampoliną, która
pozwala na bezustanne przeskakiwanie od jednego dzieła literackiego do
drugiego. Trudno bowiem znaleźć w historii rosyjskiej literatury
klasyka, który nie pisałby o zamieci. Puszkin, Tołstoj, Błok, Czechow,
Gogol, Bułhakow – wszyscy widzieli w śnieżnej zadymce coś więcej niż
tylko typowo rosyjski rekwizyt. Zamieć to wyzwanie, to wezwanie do boju z
przeciwnościami losu. Ale też stan rosyjskiej duszy, indolencja,
zagubienie, smutek, który nie ma początku i końca. Z tej tradycji
Sorokin czerpie garściami – śnieżne motto pożycza od Błoka („Nieboszczyk
do snu się szykuje/W bielutkiej pościeli układa/Za oknem zamieć
wiruje/Śnieżnymi podmuchami włada”), fabularny schemat z noweli Tołstoja
„Gospodarz i robotnik”, w której pan i sługa przebijają się zaprzęgiem
przez zamieć, gubią drogę i zmuszeni są przenocować na mrozie. Zły
gospodarz przechodzi w czasie podróży wewnętrzną przemianę – w finale
ogrzewa jego ciało, samemu wychładzając się na śmierć. Sorokin rozgrywa
ten motyw po swojemu – po pierwsze: nie wiadomo, kto w tym układzie jest
dobry, a kto zły, po drugie – w końcowej scenie autor „Kolejki”
oszczędza lekarza (nie byłby jednak sobą, gdyby nie zgotował mu finału
gorszego niż zamarznięcie na śmierć), po trzecie – niejako przy okazji
wyśmiewa chłopomanię Tołstoja, stylizując filozoficzne wypowiedzi
Chrząkały na parodię peror Platona Karatajewa z „Wojny i pokoju”; po
czwarte nawrócenie Garina dokonuje się nie w efekcie zrozumienia
klasowych uprzedzeń, a dzięki otrząśnięciu się z narkotycznych wizji
(które na dodatek przypominają okrucieństwa Iwana Groźnego wobec
torturowanych bojarów). Na tym oczywiście nie koniec – Sorokin zahacza
także o Nabokova (sen Chrząkały z motylem w roli głównej), Czechowa,
Puszkina i Gogola. Tego ostatniego przywołuje miedzy innymi jako autora
groteskowego opowiadania „Nos” – u Gogola jeden z bohaterów budzi się
pewnego dnia bez nosa, u Sorokina nos zostaje, nie bez przeszkód,
odrąbany siekierą.
Jest w tej galopadzie nawiązań pewna dosłowność, ale to jeden z
ulubionych chwytów stylistycznych Sorokina, który sprawdził się już przy
okazji „Dnia oprycznika”. Dzięki „urzeczywistnianiu” metafor Sorokin
osiąga niesamowicie komiczne, a przy tym nośne efekty – w „Zamieci”
rosyjski „maleńki człowiek” z metafory używanej chętnie przez Puszkina,
Czechowa czy Dostojewskiego staje się bytem realnym. Sorokin stosuje
także strategię odwrotną – zwłaszcza, kiedy mówi o Rosji – i fabularnie
ukonkretnia pewne pojęcia. W kontrze do liliputów pojawiają się więc w
„Zamieci” olbrzymy, w których zobaczyć można rosyjskie marzenia o
wielkim imperium. Owo marzenie kończy jednak swój żywot w typowo
rosyjski sposób – zapada w sen po wypiciu olbrzymiej ilości samogonu i
zamarza, ulepiwszy uprzednio ogromnego bałwana z gigantycznym fallusem
grożącym otaczającemu światu. „I odwalił kitę wprost na drodze. No i
masz, nasza rosyjska dzicz” – komentuje Garin. I, zrezygnowany
szamotaniną z upartym Chrząkałą, postanawia działać na własną rękę, w
symbolicznym geście odżegnując się od pobratymców i od Rosji („Całe
życie słuchać durni i złamasów! Co to za życie?”). Finał jest żałosny –
najpierw Garin wraca niepyszny, by grzać się na kupie z Chrząkałą i jego
końmi, a w końcu wpada w ręce Chińczyków. Futurystyczną wizję poddania
Rosji Chinom Sorokin malował już w poprzednich powieściach, komentując
tę diagnozę w typowy dla siebie sposób: „Nie trzeba być prorokiem, żeby
przepowiedzieć połączenie się tych dwóch etnosów. Dla rosyjskiego
narodu, w którym corocznie więcej ludzi umiera, niż się rodzi, chińska
krew będzie ratunkiem. Z krzyżówki Rosjan i Chińczyków rodzą się ładne
dzieci”. Tak właśnie kończy się rosyjski sen o Imperium.
Co po zamieci?
Tak
kończy się też „Zamieć”, choć tak naprawdę nie ma ona końca. I jako
złożona z cytatów powieść (tę zabawę można przecież ciągnąć w
nieskończoność), i jako symbolizująca stan rosyjskiej duszy pogoda.
Rosja trwa według Sorokina w zawieszeniu, miota się niczym wędrowiec
niewidzący przed sobą drogi. Jest rozdarta miedzy nowoczesnością i
marzeniami o lepszym jutrze a średniowieczną niemal mentalnością. Jasną
drogę ku przyszłości zobaczyć można tylko przez chwilę, gdy rozstąpią
się chmury, co w powieści Sorokina zdarza się nadzwyczaj rzadko. Nad
samym pisarzem z pewnością się wypogodziło. W 2011 otrzymał za „Zamieć”
Krajową Nagrodę Literacką „Nowaja Słowienost” – w skrócie „NOS” (!) – i
honorarium w wysokości 700 000 rubli. W głosowaniu krytyków powieść
Sorokina otrzymała tyle samo punktów co książka innego postmodernisty,
Wiktora Pielewina. O wyniku zadecydowała publiczność. Trudno o bardziej
wymierny wskaźnik literackiego prymatu w Rosji. Za największego pisarza
Rosji uważa się obecnie tego, kto najbardziej ją smaga. A o Idących
Razem i ich dylematach nikt już nie pamięta.
Władimir Sorokin
"Zamieć"
tłum. Agnieszka Lubomira Piotrowska
Czarne, Wołowiec 2013
(tekst ukazał się na stronie Xięgarnia.pl)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz