poniedziałek, 9 lipca 2012

RADIOAKTYWNY GWÓŹDŹ - S. Aleksijewicz "Czarnobylska modlitwa"


Znakomita białoruska pisarka i dziennikarka mierzy się z niezwykle bolesnym tematem. Tym boleśniejszym, że wciąż zamiatanym pod dywan.

"26 kwietnia 1986 o godzinie pierwszej minut dwadzieścia trzy i pięćdziesiąt osiem sekund seria wybuchów obróciła w ruinę reaktor i czwarty blok energetyczny elektrowni atomowej w położonym niedaleko granicy białoruskiej Czarnobylu” – garść suchych informacji, przytoczonych przez Swietłanę Aleksijewicz za „Encyklopedią Białoruską”, nie mówi na dobrą sprawę nic o ogromie ludzkiego cierpienia stojącego za tą katastrofą. I choć o Czarnobylu napisano już wiele, do dziś sam wybuch i jego skutki pozostają nierozpoznaną tajemnicą. Aleksijewicz książkę o Czarnobylu wydała prawie 20 lat po pamiętnym wydarzeniu. W tym czasie zbierała materiał – przede wszystkim wypowiedzi świadków katastrofy. Pisarka, minimalizując odautorski komentarz, przytacza wspomnienia rodzin ofiar chorób popromiennych, zeznania żołnierzy oczyszczających teren katastrofy oraz wypowiedzi „nielegalnych mieszkańców strefy czarnobylskiej”, czyli osób, które wbrew zakazom pozostały na skażonym terenie. Niemal każda z nich, dzieląc się swoją historią, mówi ze łzami w oczach do autorki: „Niech pani o tym napisze”. Na dobrą sprawę dopiero ćwierć wieku po tej katastrofie dowiadujemy się o jej skutkach.
Aleksijewicz doskonale zdaje sobie sprawę, że sięgając po wypowiedzi uczestników tragicznych wydarzeń łatwo popaść w „banał horroru”. Opowieść kobiety, której mąż dosłownie rozpadał się na jej oczach, stając się „obiektem radioaktywnym podlegającym dezaktywacji”, czy choćby wspomnienia żołnierzy pacyfikujących opuszczone wioski są tak przejmujące, że momentami tej książki po prostu nie da się czytać. Jej lektura musi boleć. Ale dotarcie do prawdy musi mieć swoją cenę. Tym bardziej, że ówczesne władze prawdy o katastrofie nie chciały i nie potrafiły przekazać. Starsi ludzie z przerażeniem patrzyli na żołnierzy wyganiających ich z domów i strzelających do zwierząt, choć przecież żadnej wojny nie było. Nie chcieli wierzyć w coś, czego nie widać, myśleli wręcz, że awaria jest propagandowym szwindlem, twierdzili, że „żadnego Czarnobyla nie ma”. W tym samym czasie, w tej samej wiosce miejscowy felczer mówił: „Każdego dnia słyszę coś takiego, że w porównaniu z tym wasze horrory w telewizji są śmiechu warte”.
Wysoko ustawiony ton emocjonalny na szczęście nie wytłumił w autorce refleksji bardziej ogólnych. Choćby tej, że Czarnobyl stał się ponurym symbolem upadku Związku Radzieckiego, radioaktywnym gwoździem do trumny, w której kilka lat później złożono gnijącego trupa. Czarnobylska awaria skłania również autorkę do zadania pytań o wymiarze niemalże kosmicznym – tragedia rozegrana w realiach, których nie wymyśliłby najśmielszy scenarzysta kina sf, w kilka sekund podała wszak w wątpliwość systemy naukowe i religijne. Nieprzypadkowo Aleksijewicz nadała książce podtytuł „Kronika przyszłości” – wybuch, którego skutki Ziemia będzie odczuwać jeszcze przez tysiące lat, zmusza przecież do przewartościowania dotychczasowych ustaleń na polu biologii, chemii czy religii.
W centrum tego strzaskanego uniwersum Aleksijewicz stawia jednak zawsze człowieka – bezradnego, ale wciąż walczącego o godność i o życie. Przerażająca, przejmująca, ponura i prawdziwa książka.  

Swietłana Aleksijewicz
„Czarnobylska modlitwa”
tłum. Jerzy Czech
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz