Ciconia ciconia. Bocian biały.
Występowanie w Europie: Polska.
(lęgowiska bociana białego występują praktycznie w całej Europie
Środkowo-Wschodniej, przy czym wspomnieć trzeba o rosnącej w siłę
liczbie lęgowisk na Półwyspie Iberyjskim. Procentowo – w przeliczeniu
liczby gniazdujących par na wielkość kraju – najwięcej bocianów
występuje na Litwie. Ale ich prawdziwym królestwem jest Polska, gdzie
bocianów jest najwięcej – 25% europejskich bocianów gniazduje w Polsce)
Występowanie w literaturze: Polska.
Odkąd polska literatura wybiła się na językową niezależność, zaczęły
ją zaludniać chmary bocianów. Zaczął Rej w „Zwierzyńcu” (pełen tytuł –
„Źwierzyniec, w którym rozmaitych stanów, ludzi, źwirząt i ptaków
kstałty, przypadki i obyczaje są właśnie wypisane. A zwłaszcza ku czasom
dzisiejszym naszym niejako przypadające”), w którym ano bociani z miasta wylatają
(co prawda to z historii o Attyli, ale trudno). I dalej już poszło.
Krasicki przepisał bocianią fraszkę z Ezopa. Inni – przepisywali z
natury. W poezji bocian albo przylatuje, albo odlatuje, albo gniazduje,
albo symbolizuje (na wyrywki – Leśmian, Kasprowicz, Miciński,
Konopnicka, Kamieńska, Ficowski, Staff, Czechowicz, Gałczyński, Kubiak,
Poświatowska). W tej symbolice bocian (wiadomo – biało-czerwony, z
czarnymi jak polska ziemia lampasami) bije na głowę orła. Ornitolodzy
obstawiają, że popularność bociana wynika z jego zachowania oraz
wyglądu:
Bociana białego człowiek od wieków otacza szczególną sympatią i
opieką, gdyż gnieździ się on w pobliżu osiedli lub wprost na dachu.
Ponieważ jest duży i kontrastowo ubarwiony, tworzy wszystkim dobrze
znaną ozdobę naszego krajobrazu.
(Jan Sokołowski „Ptaki ziem polskich”)
Ale literat wie lepiej, zwłaszcza literat-pedagog:
Miłość upaja i żółwie, i żaby, i ryby, i owady rozliczne. Przy
tym zapał niesłychany ogarnia nowożeńców do zakładania ognisk rodzinnych
– budowania chat. Śliczne są te gniazda, wyrabiane w natchnieniu
miłości gorącej. Tylko jeden bocian kocha się bardzo spokojnie.
Oświadczył się swej narzeczonej głosem drewnianym, bez żadnych wzruszeń,
uniesień i zaraz potem poszedł polować na żaby.
Należy on do rzędu tych ptaków, które nie uwzględniają ani
ciepłych, ani gorących wybuchów uczucia, są surowo moralne, rozważne i
bardzo obowiązkowe. Założył ognisko rodzinne, jest niezłomnie pewny
uczuć małżonki i żyje zapracowany w nieustannej trosce o przechowanie z
pokolenia w pokolenie obyczajów nieskażonych. Wybucha namiętnością wtedy
tylko, kiedy widzi, że bocianica zbywa jak bądź obowiązki albo któreś z
dzieci zanosi się na nicponia. Co on się naklekce, natrejkota, ile razy
w gnieździe znajdzie stan rzeczy nie po swojej myśli! Podług niego byt
świata zależy od zachowywania cnót w gatunku bocianim. Ludzie też czczą
go za cnoty.
A wkoło bociana świątobliwego – rozpusta, szały namiętności,
wybuchy serc tkliwych, aż wody się pienią. Czuć miłość w powietrzu, w
wodzie i na ziemi.
(Adolf Dygasiński „Gody życia”)
I od razu wszystko jasne. Bocian to nie tylko przywiązanie do ziemi,
ale surowa moralność, świątobliwość i w ogóle cnoty wszelakie. Dodajmy
do tego imputowaną mu w bajkach zdolność do prorodzinnego powiększania
stanu liczebności człowieczych rodzin i mamy ideał
narodowo-chrześcijański. Gdzieniegdzie pałęta się jeszcze mimo wszystko
bocian jako element przyrody ożywionej (nowelistyka pozytywistyczna ze
wskazaniem na Prusa) i kompan wiejskiego człowieka (tu przede wszystkim
„Chłopi”, w których Reymont tak często pisze o bocianach, że warto
pomyśleć o zmianie tytułu powieści). Ale wszystko to blaknie w zderzeniu
z obrazem bociana jako nośnikiem cech narodowych, ptasiej miniaturze
Polski. Uwidacznia się to przede wszystkim u twórców emigracyjnych.
Słowacki zobaczył ongiś bociany przelatujące nad Morzem Śródziemnym, a
że widział je kiedyś na polskim ugorze, to smutno mu, Boże. Takoż
Norwid, na tę samą modłę – gniazdo bocianie, więc tęskno mu, Panie. No i
rzecz jasna Mickiewicz – o czym dumał na paryskim bruku? O tym, między
innymi, że bocian przyleciał do rodzinnej sosny i rozpiął skrzydła
białe, wczesny sztandar wiosny (tutaj albo wieszcza poniosły rymy, albo
zwyczaje bocianów się drastycznie zmieniły, albowiem – co zgodnie
podkreślają zorientowani ornitologicznie etolodzy – bocian na drzewach,
zwłaszcza iglastych, gniazduje niezwykle rzadko).
I tak sobie lata, ten polski bocian, po polskiej literaturze. Ale
gdzie konkretnie – tego nie wiadomo. Żadnych nazw własnych. Tylko łąka,
pole, gniazdo na dachu. Ten brak geograficznego szczegółu uderza
zwłaszcza w poezji Teofila Lenartowicza. W wierszu „Jak to na Mazowszu”
po łące stąpają bociany powolne. W „Mazurze za wołami” bocian chodzi po
błocie. A w „Nad Wisłą” jest bocian daleki, tęskny do naszej rzeki.
Gdzie więc ten bocian właściwie występuje? Wszędzie (w Polsce), czyli
nigdzie.
Całe ich stado pojawia się jeszcze u Piotra Szewca w
odpowiednio zatytułowanych „Bocianach nad powiatem”:
Bociany latały wolno, wydawało się, że z wysiłkiem poruszają
skrzydłami. Raz latały wysoko, a raz nisko. I to miało swój cel. Starały
się bowiem niczego, co się składało na powiat, nie uronić. Lotem i
wzrokiem najdokładniej obrysować przestrzeń – pewnie bociany wiedziały,
gdzie są krańce powiatu – policzyć kościelne wieże, krowy na pastwiskach
i furmanki na drogach.
Przy czym powiat ten, choć wiadomo, że zamojski (i tutaj, i w
poprzednich częściach „trylogii” – „Zagłada”, „Zmierzchy i poranki”),
pozostaje anonimowy.
Dopiero w dwóch powieściach opublikowanych w 2014 roku pojawiły się
konkrety. I choć jedynie w epizodach, to nie byle jakie. Olga Tokarczuk w
„Księgach Jakubowych” i Mariusz Sieniewicz w „Walizkach hipochondryka”
opisują miejsca słynące z gniazdowania dużej ilości bocianów.
U Tokarczuk jest to Busk – w powieściowym czasie akcji, czyli w wieku
XVIII, miasto polskie, obecnie stolica rejonu w obwodzie lwowskim na
Ukrainie. Busk leży u ujściu Pełtwi i Sołotwiny do Bugu, który w tym
miejscu ma ogromną ilość odnóg. Wyjątkowe położenie Buska było z tego
powodu opisywane m.in. w „Słowniku geograficznym Królestwa Polskiego i
innych krajów słowiańskich, tom I” (1880-1902):
Trzy płynące wody przecinają miasto i przedmieścia krętemi łożyskami w
rozmaitych kierunkach, co chwila trzeba rzekę lub potok przebywać,
przeszło 30 mostów istnieje w tem miasteczku dla utrzymania komunikacyi;
z powodu tej obfitości wody nazwano Busk „Wenecyą galicyjską”; sławne
jest także błoto w Busku w jesieni i na wiosnę; para silnych koni nie
może przeciągnąć przez miasto próżnego wozu bez kilkakrotnego
oskrobywania kół z błota; ziemia nadzwyczaj ciężka i lepka, trzyma się
kół i zbija w ogromne bryły.
Powstanie miasta położonego na mokradłach oraz źródłosłów jego nazwy legendy wiążą nieodmiennie z bocianami.
Nazwę Buska wyprowadzają jedni od rzeki Bug, nad którą leży, inni
od bociana, po rusku „Buśko”, z powodu że jak bocian zwykle na błotach
przebywa, tak i to miasta śród licznych wód i błot leży.
(„Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, tom I”)
Według Antoniego Schneidera, autora powstałej w latach 1865-1870
monografii „Miasto Busk – Wenecja polska”, pod koniec XI wieku książę
włodzimierowski Dawid Ihorowicz objeżdżał wraz z drużyną granice swojego
księstwa w poszukiwaniu dogodnych miejsc na zbudowanie warowni
strzegących przed najeźdźcami. Zmęczeni wędrowaniem, zapragnęli
odpocząć, ale wśród gęstych lasów i moczarów nie mogli znaleźć
odpowiedniego miejsca. Wtedy ktoś z drużyny ujrzał szybującego bociana.
Podążyli więc w tamtą stronę i nad brzegiem rzeki ujrzeli ogród z
kapliczką oraz małą chatę, w której mieszkali dwaj pustelnicy z zakonu
świętego Bazylego. Książę uznał, że jest to doskonałe miejsce na
wybudowanie warownego grodu, który w roku 1098, gdy się doń przeniósł,
nazwany został Buskiem na pamiątkę spotkania z bocianem. W jego herbie
znalazł się zaś bocian stojący wśród moczarów na jednej nodze.
Ten sam motyw wykorzystuje w „Księgach Jakubowych” Tokarczuk:
Wiosną, gdy błonia nadrzeczne się zieleniły, do Buska zlatywały
setki, a może tysiące bocianów i kroczyły po królewsku, godnie
wyprostowane i dumne. Pewnie stąd tyle dzieci się tu rodziło: chłopi
wierzyli, że przynoszą je właśnie bociany.
W herbie Buska jest bocian stojący na jednej nodze. Tak i my,
buskowianie, wiecznie staliśmy na jednej nodze, gotowi do drogi,
zaczepieni do życia na jedną arendę, na jeden kontrakt. Wokół nas –
mokro, grząsko.
Prawo niby jest, ale chwiejne, mętne, jak brudna woda.
Gwoli ścisłości warto dodać, że w „Nowych Atenach”, pierwszej
polskiej encyklopedii, której autorem był ksiądz Benedykt Chmielowski
(również jeden z bohaterów „Ksiąg Jakubowach”), znajduje się notka o
bocianie, choć ten zdaje się być gatunkiem dość pospolitym. A przecież
Chmielowski celował przede wszystkim w kuriozach (Nie wyliczam Species wszystkich ZWIERZĄT, ani ich natury explikuję, bom nie Aristoteles, ani Pliniusz, ani Solinus, ale Studiosus Curiositotis).
O bocianach Chmielowski pisał (czy raczej przepisał), co wyczytał u
innych. Do Buska, choć z Firlejówki, gdzie był proboszczem, miał
niedaleko, się nie pofatygował. Wspominał zatem tylko, że BOCIAN, u starożytnych źle ominował obywatelom, jeżeli się gdzie indziej przenosił.
I dalej następuje historia z Attylą, która pojawiła się już w
„Zwierzyńcu” Reja. Pod tym względem „Nowy Zwierzyniec” Chmielowskiego
nie przynosi nic nowego.
Inne bocianie miasto – a raczej bocianią wieś – opisuje w „Walizkach hipochondryka” Mariusz
Sieniewicz. W monologu wewnętrznym Emila Śledziennika, przebywającego w olsztyńskim
szpitalu tytułowego hipochondryka, pojawia się wspomnienie jednej z
randek z ukochaną. Para wybrała się na wycieczkę do Żywkowa (niem. Schewecken), o którym
wzmianki w literaturze nie będącej literaturą krajoznawczą próżno chyba, poza powieścią Sieniewicza,
szukać.
Przypominam sobie, jak pojechaliśmy do Żywkowa, małej wioseczki pod
rosyjską granicą, którą turystyczne przewodniki obwołały bocianią
stolicą Polski. Nad domostwami unosiło się ptasie miasto z ogromnymi
czapami gniazd. Bociany były wszędzie: na dachach, kominach, na słupach.
Przechadzały się dostojnie po podmokłych sadach, zaglądały nawet do
okien. Przestrzeń wypełniał nieustanny klekot, niebo przypominało
tkaninę, którą przeszywały ostre i długie dzioby. Wysiedliśmy z
samochodu, my, turyści z lepszego świata, by ucieszyć oko ornitologiczną
atrakcją.
I w tym momencie kończy się sielanka, a zaczyna horror, w którym rolę
atakujących przybyszów zombie odgrywają jakieś kilkuletnie potworki,
mutanty, niedorozwoje, zapomniane przez Boga i ludzi, o rysach
endemicznej nędzy.
Pałające chęcią mordu żywkowskie dzieci zaczynają otaczać kręgiem
zakochanych, ale to zaledwie wstęp do koszmaru. Szybko dołączają bowiem
do nich przedstawiciele wiejskiej starszyzny: Z chałup wytoczyły się pijane zwierzęta rasy ludzkiej.
Bohaterowie, chcąc uniknąć ukamienowania, muszą czym prędzej uciekać z
Żywkowa. W tle słychać nieustanne bociani klekot. Na koniec
żywkowskiego epizodu Sieniewicz serwuje nam ornitologiczny bon mot:
Bociany docierają wszędzie. To tyle o warmińsko-mazurskich landszaftach.
To tyle o bocianach w polskiej literaturze.
(tekst ukazał się pierwotnie na stronie Literackiej Nagrody Europy Środkowej "Angelus"; za wskazanie bocianiego tropu u Dygasińskiego dziękuję Waldemarowi Ostrowskiemu)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz