Ádám Bodor stworzył
karpacką wersję realizmu magicznego, w którym więcej jest dusznej kafkowskiej
atmosfery niż márquezowskiej cudowności.
Pierwsze zdanie powieści
Ádáma Bodora „Ptaki Wierchowiny” może się wydać dalekim echem otwarcia „Stu lat
samotności”. Porównanie węgierskiego pisarza do Márqueza jest na pierwszy rzut
oka uzasadnione – w „Ptakach Wierchowiny”, jak też w innych powieściach Bodora,
codziennością jest bowiem to, co pozostaje nierzeczywiste. Nikt nie dziwi się
tutaj dziecku z trzema nogami, lub ciąży trwającej dwa lata. Ale powieściowego
świata Bodora nie da się nijak określić mianem realizmu magicznego. Nie ma on
przecież nic wspólnego z magią rozumianą jako cudowność. Wszystkie „magiczne”
wydarzenia w „Ptakach Wierchowiny” zaświadczają raczej o przenikającej wszystko
atmosferze grozy i bezbrzeżnej pustki. To niemalże liryczny opis apokalipsy,
która rozgrywa się w dobrze nam znanym świecie.
Wierchowina, Lwów czy
Czerniowce – miejsca z powieści Bodora z łatwością znajdziemy na mapie. Ale ten
sztafaż geograficznego konkretu ma jedynie na celu uwypuklenie, umocnionego
przez historię i literackie tradycje regionu, fatalizmu wierchowińskich – i
szerzej: środkowoeuropejskich – losów. Fikcyjna Jabłońska Polana – miejsce,
gdzie rozgrywa się akcja powieści – jest więc poniekąd z tego świata
(pogranicze Ukrainy, Rumunii i Węgier), a jednocześnie jest odstręczająco obce.
Podobnie rozchwiane jest poczucie czasu – wszystko dzieje się niby dziś, a
przecież jakby sto-dwieście lat temu. A najpewniej w ogóle poza czasem. O tym
dziwnym miejscu i jego historii opowiada Adam, członek brygady doglądającej
źródeł wody termalnej – lokalnego bogactwa naturalnego, dzięki któremu w
Jabłońskiej Polanie kwitło życie. Ale to już przeszłość, ponieważ miasteczko
wyludnia się w zastraszającym tempie, a jego mieszkańcy znikają w tajemniczych
okolicznościach. To, co brzmi jak scenariusz taniego horroru, w istocie jest
literackim arcydziełem. Bodor kapitalnie łączy historiozofię z katastrofizmem, metafizykę
przełamuje ironią, a wszelką wzniosłość zagłusza zwierzęcymi instynktami
bohaterów. W efekcie powstał post-totalitarny koszmar, rozgrywający się w
scenografii, która mogłaby być idylliczna, ale w istocie przesiąknięta jest
trupim fetorem. „Ptaki Wierchowiny” w efekcie są, zgodnie z podtytułem,
karpacką „wariacją na temat dni ostatnich”, dziwnie swojską opowieścią o
powolnym zanikaniu świata.
Ádám Bodor
„Ptaki Wierchowiny”
tłum. Elżbieta Cygielska
Czarne, Wołowiec 2014(tekst ukazał się pierwotnie w "Polityce")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz