I.
Kiedy w 1978 roku ukazała się „Poczta
na południu. Antologia młodej prozy słowackiej”, autorka przedmowy Danuta
Abrahamowicz pozwoliła sobie ją rozpocząć autorsko zmodyfikowanym miksem
słowackich sądów krytycznoliterackich na temat tamtejszej prozy lat
pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Wypowiedzi autorów „generacji 1956” i
towarzyszących im krytyków sprowadzają się tu głównie do kwestii wyjątkowości,
rozpoznawalności i odmienności (wobec przedstawicieli starszych pokoleń, ale
też w stosunku do pozostałych literatur środkowoeuropejskich).
W opublikowanych kilka lat temu
esejach Rudolfa Chmela, zatytułowanych wyraziście „Kompleks słowacki”, ten
literaturoznawca, publicysta i polityk, powtarza – w nieco innym układzie – te
same gesty krytyczne. Charakter narodowy Słowaków opiera się w dużej mierze na
inklinacji do nieustannego porównywania się z sąsiadami (z którymi na dodatek
łączą Słowaków liczne zaszłości) i do prób podkreślania własnej tożsamościowej
wyjątkowości, zwłaszcza na tle Europy, ze wskazaniem na kraje Europy Środkowej.
Słowacka literatura jest naznaczona
tym kompleksem. A krytyka literacka chyba jeszcze bardziej. Można wręcz
zaryzykować stwierdzenie, że z hasłowo rozumianego pojęcia „literatura słowacka”
krytyków interesuje dużo bardziej słowackość niż literackość. Poczucie
prowincjonalności literatury słowackiej – prezentowane często przez autorów i
krytyków – jest także poręcznym wytrychem dla tych nielicznych wydawców
zagranicznych, którzy zechcieli przyjrzeć się słowackiej literaturze nieco
bliżej. Z jakiegoś przecież powodu polski wydawca pierwszej na naszym rynku
książki Pavla Rankova, wyboru opowiadań „Bratysława jest mała”, opatrzył ją –
na zachętę? – fragmentem wywiadu, który na łamach czasopisma „Knižná revue”
przeprowadził z autorem Marek Kopča. Fragment ten jest okrojony do odpowiedzi
na jedno, jakże wszak emblematyczne pytanie: „Czy w erze globalizacji i
zjednoczenia Europy literatura słowacka ma szansę, podobnie jak dobre słowackie
piwo, na znalezienie większej liczby odbiorców?”. Oto wyimki z odpowiedzi
Rankova: „Piwo jest w lepszej sytuacji, wystarczy je przełożyć z auta do pubu i
załatwione. Przełożenie dzieła literackiego zajmuje więcej czasu i umie to
dobrze zrobić o wiele mniej ludzi. Myślę, że literatura słowacka nie jest w
stanie wywołać za granicą jakiegoś boomu, ale z drugiej strony mamy sporo
autorów, którzy nie przyniosą Słowacji wstydu. Nie mam jednak wrażenia, by
świat jakoś celowo i systematycznie zapominał właśnie o nas. (…) Wyobrażenie,
że słowacka kultura rzuca perły, a świat to jest ten wieprz, który nie chce ich
nawet zeżreć, to tylko element naszego zwyczajowego użalania się nad sobą”.
II.

III.
We wczesnych opowiadaniach – wydanych w latach 1995-2004
w tomach „S odstupem času” („Z perspektywy czasu”), „My a oni / Oni a my” („My
i oni / Oni i my”) i „V tesnej blízkosti”
(„W ścisłym pobliżu”) – sposobem Rankova na walkę z kompleksem słowackim
był eskapizm. Wszelka konkretyzacja (geograficzna, historyczna, polityczna)
jest w nich programowo nieobecna. Opowiadania te rozgrywają się wszędzie i
nigdzie, miejsce akcji często jest szyfrowane pierwszą literą jego nazwy,
bohaterowie albo nie mają imion, albo występują pod pseudonimami, noszą imiona
uniwersalne, bądź też brzmiące z angielska (Emma, Vanessa). Świat przedstawiony
opowiadań Rankova nie odsyła do rzeczywistości, bardzo często przekracza wręcz
granice między realnością a fantazją. W „Audytorach” główny bohater
sprzeniewierza się firmowej przysiędze i trafia do miasteczka, z którego nie
może się wydostać. W „Nieudanym wieczorze” zwykłe wypad do centrum okazuje się
przejściem do innego (równoległego?) świata, w którym wszyscy mówią w dziwnym
języku. W „Fotografii” osadzony w więzieniu mężczyzna przenika do wiszącej na
ścianie fotografii, zostawiając w areszcie swoją ziemską powłokę. Podobny motyw
występuje w opowiadaniu „Nowa ludzkość”, w którym doczesne życie okazuje się
jedynie etapem przygotowującym do właściwej, doskonałej egzystencji. Tematyka
niemalże fantastyczna łączy się w opowiadaniach Rankova z duszną, kafkowską
atmosferą grozy i niepokoju (krytycy wskazują także na powinowactwa Rankova z
Borgesem, czy – by pozostać na gruncie słowackim – z Dušanem Mitaną).
Wyalienowana jednostka czuje się zagubiona w świecie, który okazuje się
miejscem tajemniczym, niebezpiecznym i nieprzyjaznym.
Tę nieoczywistość świata przedstawionego Rankov pogłębia
zaburzeniami w obrębie narracji oraz fabularnymi zagadkami, z upodobaniem myląc
tropy na obu tych poziomach. W „Tunelu” narratorem nieoczekiwanie okazuje się
jedna ze statystujących postaci, a cała historia opowiadana jest ze sporego
dystansu czasowego. W „Korespondencji” niewinna ingerencja listonosza w
korespondencję dwóch mężczyzn sprawia, że rzeczywistość zaczyna wymykać się
spod kontroli. W „Lokacie terminowej” służbowy romans okazuje się zaplanowaną
intrygą kryminalną. Bohaterowie Rankova bardzo często są zawieszeni między
rzeczywistością a fantazmatem, jak w bliźniaczych opowiadaniach „Z wizytą u
matki” i „Z wizytą u córki”, próbują też narzucić innym swoją wolę, zmusić ich
do określonych działań, które doprowadzają ofiary do granic obłędu. Nierzadko
dochodzi tutaj do zacierania się granic osobowości, wzajemnego przenikania,
zamiany ról. Wszystkie wolty Rankov wykonuje zazwyczaj pod koniec każdego z
opowiadań, najczęściej w ostatnim, puentującym całość zdaniu – tę swoją
skłonność potrafił obśmiać w „Psach”, gdzie feralna historia romansu mężczyzny
po czterdziestce z nieletnią koleżanką jego córki ujęta jest w formę tekstu
złożonego w wydawnictwie, na którym niechętna autorowi redaktorka dopisuje
swoje opinie.
Najdalej – jeśli chodzi o nierealność i zaskakujące
zmiany punktu widzenia – poszedł Rankov
w opowiadaniach zwierzęcych: w „Drobiu” narratorką jest kura, która ma właśnie
trafić na pieniek, zaś w „Drosophilia populi” kilka banalnych scenek w parku,
ukazanych w klasycznej antropocentrycznej konwencji (i narrator, i bohaterowie
należą do gatunku Homo sapiens), zostaje zrekapitulowane epizodem, w którym to
tytułowe muszki owocówki są koroną stworzenia, stają się „ludzkie” (populi),
zaś ludzie służą muszkom jedynie jako laboratoryjny materiał poglądowy.
Opowiadanie pochodzące z ostatniego zbioru Rankova zamyka polski wybór. To
symptomatyczne – wydaje się, że to opowiadanie jest dla słowackiego autora
granicą, po przekroczeniu której trudno byłoby wrócić do świata literatury
realistycznej. Gdyby Rankov zdecydował się rozwinąć swoją twórczość, pod
względem tematycznym, w tym kierunku, mógłby stać się specjalistą od
postmodernistycznej groteski w rodzaju Wiktora Pielewina (wspominam rosyjskiego
pisarza nieprzypadkowo, ponieważ ma on w swoim dorobku książkę zbudowaną na
bardzo podobnym schemacie, co „musze” opowiadanie Rankova – mam na myśli „Życie
owadów”). Z drugiej jednak strony „Bratysława jest mała” wyraźnie unaocznia
inny rodzaj ewolucji autora – zaczynając od bliskich fantastyce miniatur,
zbudowanych właściwie na jednym (prawda, że błyskotliwym) pomyśle, z każdym
kolejnym tomem Rankov nie tylko nabierał rozmachu, wydłużając teksty, ale też
stawał się coraz bardziej poważny (nawet wtedy, gdy pozostawał daleki od
realizmu).
IV.
Tak oto Rankov nie stał się drugim Pielewinem. Został –
dość nieoczekiwanie – czołowym słowackim realistą, a zarazem mistrzem
psychologicznej obserwacji, autorem epickich powieści o rozbudowanym tle
historycznym, które nie tylko wyzyskują słowackie realia, ale też czynią z
narodowej specyfiki (wielokulturowość i trudne, zagmatwane losy Słowacji w XX
wieku) główny temat tej twórczości. Kompleks słowacki został przełamany. Pavol
Rankov stał się największym specjalistą od literatury słowackiej (literatury,
która słowacką tożsamość stawia na pierwszym planie). A uczynił to właściwie
jedną powieścią – „Zdarzyło się pierwszego września (albo kiedy indziej)”
(późniejsze „Matki” „tylko” utwierdziły jego pozycję).
O ile w opowiadaniach Rankov uciekał od geograficznego (i
każdego innego) konkretu, o tyle w debiutanckiej powieści jest on punktem
wyjścia. Chodzi tu mianowicie o Levice, miasto leżące w południowo-zachodniej
Słowacji, blisko granicy z Węgrami. Tuż przed drugą
wojną światową w tym prowincjonalnym miasteczku we względnej komitywie żyli
Czesi, Słowacy, Węgrzy, Niemcy, Żydzi, Cyganie, trafiali się nawet Bułgarzy
(nazwisko Rankov!) i Polacy. Zawierucha wojenna oraz późniejsze lata
przechodzenia od stalinizmu do normalizacji rozsypały w pył ten barwny etniczny
tygiel. W ciągu zaledwie trzydziestu lat w tej części Europy zmieniło się
niemal wszystko. I właśnie w ramach trzydziestu lat, od roku 1938 do roku 1968
(są to w historii Czechosłowacji daty jednoznacznie symboliczne, kojarzące się
z kapitulacją wobec wojsk hitlerowskich i będących na usługach Moskwy wojsk
Układu Warszawskiego), słowacki pisarz Pavol Rankov zamknął czas akcji swojej
powieści. Rozległy czasowy horyzont oraz czwórka głównych bohaterów różnej
narodowości – tak skrojona powieść wymaga epickiego oddechu oraz niezwykle
precyzyjnie poprowadzonej fabuły. Rankov poradził sobie z tymi wymogami w
genialny w swej prostocie sposób. Każdy z rozdziałów rozgrywa się kolejnego
roku tego samego dnia – pierwszego września. Dla bohaterów powieści będzie to
data szczególna. Począwszy od pierwszego dnia września 1938 roku, gdy czwórka
nastolatków rozgrywa intrygujące zawody pływackie na levickim basenie.
Trzech młodocianych przyjaciół – Czech Jan,
Węgier Peter i Żyd Gabriel – założyło się między sobą, że ten, kto pierwszy
przepłynie długość basenu, zdobędzie prawo do pierwszeństwa w ubieganiu się o
względy pięknej koleżanki, Słowaczki Marii. Zawody, przerwane przez drobny
incydent, nie zostaną rozstrzygnięte przez następne 30 lat. Okupacja,
emigracja, faszyzm, komunizm, nacjonalizm, kolaboracja, partia, Służba
Bezpieczeństwa – w życie młodych bohaterów, zmuszonych do przejścia wężowym
ruchem przez ten labirynt, wkroczą bowiem historia z polityką i nic już nie
będzie takie samo. Utraconego przedwojennego porządku wszechrzeczy, gdy życie
było proste i jasne, nie da się już odzyskać. Pozostanie chaos, który grupa
przyjaciół będzie próbowała jakoś okiełznać, co roku w ten sam wrześniowy dzień
starając się rozstrzygnąć dawny zakład. Idea rozegrania przyjacielskich zawodów
stanie się jedynym pewnikiem w czasach, gdy nic nie jest pewne – jak w
kalejdoskopie zmieniają się nazwiska, imiona (Jan stanie się Honzą, Janosem, a
nawet Ianem), granice, narodowości. Dla kogoś, kto nie orientuje się w
geopolitycznych zawirowaniach w tej części Europy, taki stan jest trudny do
zrozumienia: „Widzisz, to jest Europa Środkowa. Kiedy Niemcy zajęli Czechy, to
w drugiej części kraju powstało Państwo Słowackie, ale Levice nagle już nie
znajdowały się tam, ale na Węgrzech. Da się to zrozumieć?”.
Im bardziej zawiła staje się
środkowoeuropejska historia, tym bardziej Rankov stara się uklasycznić swoją
powieść. Szlachetność postaw i trwanie przy podstawowych wartościach przynosi
bohaterom – niejako na przekór podłym czasom – ocalenie. Natomiast
przejrzystość języka i lekkość stylu chronią czytelników przed zagubieniem się
w nieprzyjaznym świecie. To właśnie prostota jest główną siłą napisanej z
epickim rozmachem powieści Rankova, tej panoramy dziejów, na tle której
rozgrywają się jednostkowe losy. Jest jednak coś, co rozbija tę klasyczność
opowieści. To epizody, w których pojawiają się osoby odpowiedzialne za całe to
polityczne zamieszanie – Miklós Horthy, Josef Tiso, Klement Gottwald czy
Alexander Dubček. Epizody absurdalne i jawnie groteskowe. Dzięki nim powieść
nabiera dodatkowych rumieńców. W tym kontekście „Zdarzyło się pierwszego
września” jest podwójnym zwycięstwem literatury, która jednocześnie ocala i
unieważnia. Ocala pamięć o pokoleniu, któremu przyszło żyć w heroicznych
czasach, i próbuje unieważnić absurdy XX-wiecznej historii. Albowiem, jak pisze
Rankov, „Wszystko jest wymyślone. Niczego nigdy nie było, nikt nigdy nie żył.
Pierwszego września też nigdy nie było”. Wszystko zdarzyło się komu innemu i
kiedy indziej. W nienormalnych czasach.
V.
Powieść „Zdarzyło się pierwszego września (albo kiedy indziej)” odniosła ogromny
(zasłużony) sukces. Rankov otrzymał za nią m. in. Nagrodę Literacką Unii
Europejskiej, Nagrodę Czytelników dziennika „SME” oraz Nagrodę Literacką Europy
Środkowej „Angelus” (a także – w jej ramach – Nagrodę Czytelników). Na fali
popularności powieści powstała jej sceniczna adaptacja – tekst sztuki napisał
sam Rankov. Sztuka jest – jak głosi notka na wydaniu książkowym (które ukazało się
także w polskim tłumaczeniu) „poszerzoną o nowe wątki swobodną adaptacją
powieści“, jednakże całość jest w stosunku do powieściowego oryginału mocno
zubożona.
Następczynią
„Zdarzyło się pierwszego września (albo kiedy indziej)“ jest powieść „Matki“.
Rankov pozostaje w niej wierny tematowi, któremu podporządkował swój głośny
debiut, czyli destrukcyjnemu wpływowi historii na jednostkowe losy
bohaterów, nieodmiennie mieszkańców naszej części Europy. O ile jednak
protagonistami poprzedniej powieści Rankova byli mężczyźni, o tyle w „Matkach”
są oni ledwie statystami – pierwsze skrzypce grają tu kobiety. Główną bohaterką
jest Zuzana, młoda Słowaczka, która po wyzwoleniu Czechosłowacji przez Armię
Czerwoną zostaje oskarżona o zdradę radzieckiego partyzanta, który był jej
kochankiem. Zesłana do łagru, rodzi syna, którego jednak musi oddać nadzorczyni
obozu. Gdy w roku 1953 Zuzana wróci do rodzinnej wsi, rozpocznie walkę o
odzyskanie dziecka. Będzie to równie trudne jak przetrwanie w łagrze.
Uderzające,
jak dalece „Matki” odmienne są od nowelowych początków Rankova, ostentacyjnie
uciekających w nierealność i bazujących na fikcyjności. „Zdarzyło się
pierwszego września (albo kiedy indziej)” jest na drodze rozwoju jego prozy
ważnym etapem – to powieść realistyczna, aczkolwiek historia w niej
opowiedziana jest całkowicie zmyślona. W „Matkach” Rankov poszedł o krok dalej,
opierając swoją powieść na faktach – natrafił na książkę Petra Juščáka,
zbierającą wspomnienia Słowaków, którzy przeżyli pobyt w sowieckich łagrach.
Wśród nich znalazły się wspomnienia pewnej Słowaczki, która w Gułagu
urodziła dziecko. Co ciekawe, na kanwie jej historii powieść napisał też sam Juščák. Jego
powieść bardziej trzyma się faktów niż
„Matki”; Rankov potraktował tę historię raczej jako inspirację do stworzenia
fabuły o dużo szerszym zasięgu, a ponadto pozwolił sobie na złagodzenie swojej
wersji („Na potrzeby powieści wymyśliłem mały obóz, o którym więźniarki, znające już
inne obozy, mówią, że jest całkiem przyjemny, lepszy od innych, prawie tak
dobry, jak obóz pionierski. Posunąłem się do tego, że wymyśliłem taki lepszy
Gułag niż zwykły dlatego, by w ogóle móc pisać na ten temat”).
Pisząc
dziś powieść łagrową – jakkolwiek by nie była zniuansowana i (słowo mocno nie
na miejscu) atrakcyjna – trzeba mieć świadomość, że sama „story" nie
wystarczy. Rankov doskonale zdaje sobie z tego sprawę, wpisując historię Zuzany
w dodatkowe konteksty. Reinterpretuje między innymi kanoniczne dla realizmu
socjalistycznego teksty – przede wszystkim „Matkę” Gorkiego i legendę o Pawliku
Morozowie. Prosty efekt odwrócenia socrealistycznych schematów daje piorunujące
efekty – postawienie dobra osobistego ponad ogólnym jest nie tylko osią
napędową fabuły, ale też pomostem pozwalającym przenieść akcję we
współczesność. Opowieść o Zuzanie jest bowiem w istocie (pamiętamy takie
zaskoczenia z opowiadań Rankova) pracą zaliczeniową z gatunku „oral
history", pisaną w ramach studiów środkowoeuropejskich przez studentkę
Lucię. Znajduje się ona w sytuacji będącej dalekim echem tej, w której znalazła
się bohaterka-respondentka jej pracy (czyli wspominająca wydarzenia sprzed 60 lat
Zuzana). Okazuje się, że „formy i specyfika realizacji macierzyństwa w sytuacji
granicznej", jak brzmi tytuł pracy, pozostają zbieżne niezależnie od
sytuacji historycznej – realizują się poprzez konflikt między silnym instynktem
macierzyńskim a buntem wobec matki. Obustronne pokoleniowe napięcie jest w
istocie ponadczasowe i ponadhistoryczne.
Rankov
nie poprzestaje jednak na takim wzbogaceniu fabuły i idzie o krok dalej. Mało
kto miałby odwagę porwać się na połączenie łagrowej historii o macierzyństwie w
ekstremalnych warunkach z satyrą na uniwersyteckie zaślepienie
teoretyczno-metodologiczne – Rankov robi to z nadzwyczajną swobodą. Nie chodzi
tu jednak wyłącznie o inklinacje autora do literackich gier, uwielbienie do
wielopoziomowych narracji, czy wreszcie chęć dopieczenia uniwersyteckim kolegom
– historia Zuzany jest po prostu na tyle tragiczna i patetyczna, że domagała
się wręcz skontrowania jej wątkiem o lżejszym ciężarze gatunkowym. Tak czy owak
– Rankov pozwala sobie w „Matkach” na kpinę z akademickiego „szantażu
hermeneutycznego" i twierdzi, że powieść, zwłaszcza powieść historyczna,
czerpie więcej z życia niż z nauki. Mówi to jako akademik, ale przede wszystkim
jako pisarz. Jeden z najciekawszych pisarzy z Europy Środkowej.
(tekst ukazał się pierwotnie w "Poboczach")
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz