poniedziałek, 16 lipca 2012

NAŁÓG, DEGRENGOLADA, NAZIZM - H. Fallada "Pijak"


Napisany pod koniec wojny „Pijak” zdaje się być szablonową historią o alkoholowym nałogu. Powieść Hansa Fallady jest jednak czymś znacznie więcej. To świadectwo szaleństwa – jednostkowego i zbiorowego.

Zaczyna się dość klasycznie. Już od pierwszego zdania powieści („Oczywiście nie zawsze piłem, a nawet zacząłem pić całkiem niedawno”), Fallada snuje standardową konfesję alkoholową. Oto 41-letni Erwin Sommer, właściciel hurtowni materiałów spożywczych, układny mąż i szanowany obywatel, po stracie intratnego kontraktu i po małej sprzeczce z żoną, która współprowadzi z nim rodzinny interes, wypija dla kurażu kieliszek wina. Pozwala mu to spojrzeć przychylniejszym okiem na biznesowe niepowodzenie i załagodzić małżeńską scysję. Erwin nie zdaje sobie sprawy, że ten kieliszek zmieni jego życie. Za jednym pojawiają się bowiem następne, najpierw wypijane po kryjomu, potem już jawnie. Erwin zaczyna okłamywać żonę i oszukiwać kontrahentów, częściej niż w domu przebywa teraz w knajpie. Wreszcie, po kłótni z żoną, której grozi śmiercią, wynajmuje obskurny pokoik w sąsiednim miasteczku i, by je opłacić, wykrada z domu wartościowe rzeczy. Po tym, jak żona opłaca  lekarzy, którzy mają go oddelegować do szpitala na odwyk, ucieka z konwojującego go samochodu, następnie zostaje okradziony z podjętych z banku resztek oszczędności i ostatecznie trafia do aresztu po pijackim wybryku w knajpie. Oskarżony o usiłowanie zabójstwa żony, ląduje w zakładzie leczniczo-opiekuńczym, który jest niczym innym jak obozem pracy dla chorych z kryminalną przeszłością.
Na dobrą sprawę dopiero w tym momencie zaczyna się właściwa powieść. Fallada nie jest bowiem (jak inni autorzy piszący o nałogu alkoholowym) aż tak bardzo zainteresowany fizycznymi skutkami choroby – interesuje go przede wszystkim degrengolada moralna oraz upadek społeczny. Nie znajdziemy w „Pijaku” opisów stanów delirycznych i cielesnej  degradacji, będziemy raczej obserwować postępującą demoralizację i powolne staczanie się na samo dno drabiny społecznej. Ostatnim etapem tej poniżającej wędrówki jest pobyt w więzieniu i w „piekielnym” ośrodku, który nie różni się właściwie niczym od hitlerowskich obozów pracy. „Pijak” jest więc wstrząsającą w swej drobiazgowości literaturą obozową, z tym że narratorem nie jest tutaj ofiara wojny, lecz zwyczajny obywatel, który na własnej skórze odczuwa skutki działania nazistowskiej polityki.
Co ciekawe – w tej mocno autobiograficznej i jakże drastycznej powieści Fallada nie zawarł całej prawdy o sobie. Erwin Sommer jest zaledwie cieniem samego autora, który był nie tylko alkoholikiem, ale też narkomanem. Dwukrotnie aresztowany za kradzież, trafił do szpitala psychiatrycznego za próbę zamordowania żony (strzelał do niej po pijanemu z pistoletu). Dodać jeszcze można, że w młodości zastrzelił swojego przyjaciela, później był więziony za działalność antynazistowską, by po pewnym czasie spróbować flirtu z nazizmem, publikując gloryfikującą Goebbelsa książkę. Doświadczenia Fallady z pewnością wpłynęły na konstrukcję bohatera „Pijaka”, który, w odróżnieniu od bohaterów innych powieści „alkoholowych”, nie budzi u czytelnika współczucia. Wręcz przeciwnie – Erwin Sommer jest postacią odrażającą, człowiekiem skrajnie zdemoralizowanym i zezwierzęconym, produktem epoki, w której przyszło mu żyć. „Pijak” to metafora nieludzkich czasów i dokument ludzkiego upadku, któremu Fallada za wszelką cenę chciał dać świadectwo – książka pisana przez niego w szpitalu psychiatrycznym, została wyniesiona zeń potajemnie.   

Hans Fallada
"Pijak"
tłum. Bogdan Baran
Czytelnik, Warszawa 2012

(tekst ukazał się pierwotnie - w zmienionej wersji -  w "Polityce")

poniedziałek, 9 lipca 2012

RADIOAKTYWNY GWÓŹDŹ - S. Aleksijewicz "Czarnobylska modlitwa"


Znakomita białoruska pisarka i dziennikarka mierzy się z niezwykle bolesnym tematem. Tym boleśniejszym, że wciąż zamiatanym pod dywan.

"26 kwietnia 1986 o godzinie pierwszej minut dwadzieścia trzy i pięćdziesiąt osiem sekund seria wybuchów obróciła w ruinę reaktor i czwarty blok energetyczny elektrowni atomowej w położonym niedaleko granicy białoruskiej Czarnobylu” – garść suchych informacji, przytoczonych przez Swietłanę Aleksijewicz za „Encyklopedią Białoruską”, nie mówi na dobrą sprawę nic o ogromie ludzkiego cierpienia stojącego za tą katastrofą. I choć o Czarnobylu napisano już wiele, do dziś sam wybuch i jego skutki pozostają nierozpoznaną tajemnicą. Aleksijewicz książkę o Czarnobylu wydała prawie 20 lat po pamiętnym wydarzeniu. W tym czasie zbierała materiał – przede wszystkim wypowiedzi świadków katastrofy. Pisarka, minimalizując odautorski komentarz, przytacza wspomnienia rodzin ofiar chorób popromiennych, zeznania żołnierzy oczyszczających teren katastrofy oraz wypowiedzi „nielegalnych mieszkańców strefy czarnobylskiej”, czyli osób, które wbrew zakazom pozostały na skażonym terenie. Niemal każda z nich, dzieląc się swoją historią, mówi ze łzami w oczach do autorki: „Niech pani o tym napisze”. Na dobrą sprawę dopiero ćwierć wieku po tej katastrofie dowiadujemy się o jej skutkach.
Aleksijewicz doskonale zdaje sobie sprawę, że sięgając po wypowiedzi uczestników tragicznych wydarzeń łatwo popaść w „banał horroru”. Opowieść kobiety, której mąż dosłownie rozpadał się na jej oczach, stając się „obiektem radioaktywnym podlegającym dezaktywacji”, czy choćby wspomnienia żołnierzy pacyfikujących opuszczone wioski są tak przejmujące, że momentami tej książki po prostu nie da się czytać. Jej lektura musi boleć. Ale dotarcie do prawdy musi mieć swoją cenę. Tym bardziej, że ówczesne władze prawdy o katastrofie nie chciały i nie potrafiły przekazać. Starsi ludzie z przerażeniem patrzyli na żołnierzy wyganiających ich z domów i strzelających do zwierząt, choć przecież żadnej wojny nie było. Nie chcieli wierzyć w coś, czego nie widać, myśleli wręcz, że awaria jest propagandowym szwindlem, twierdzili, że „żadnego Czarnobyla nie ma”. W tym samym czasie, w tej samej wiosce miejscowy felczer mówił: „Każdego dnia słyszę coś takiego, że w porównaniu z tym wasze horrory w telewizji są śmiechu warte”.
Wysoko ustawiony ton emocjonalny na szczęście nie wytłumił w autorce refleksji bardziej ogólnych. Choćby tej, że Czarnobyl stał się ponurym symbolem upadku Związku Radzieckiego, radioaktywnym gwoździem do trumny, w której kilka lat później złożono gnijącego trupa. Czarnobylska awaria skłania również autorkę do zadania pytań o wymiarze niemalże kosmicznym – tragedia rozegrana w realiach, których nie wymyśliłby najśmielszy scenarzysta kina sf, w kilka sekund podała wszak w wątpliwość systemy naukowe i religijne. Nieprzypadkowo Aleksijewicz nadała książce podtytuł „Kronika przyszłości” – wybuch, którego skutki Ziemia będzie odczuwać jeszcze przez tysiące lat, zmusza przecież do przewartościowania dotychczasowych ustaleń na polu biologii, chemii czy religii.
W centrum tego strzaskanego uniwersum Aleksijewicz stawia jednak zawsze człowieka – bezradnego, ale wciąż walczącego o godność i o życie. Przerażająca, przejmująca, ponura i prawdziwa książka.  

Swietłana Aleksijewicz
„Czarnobylska modlitwa”
tłum. Jerzy Czech
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012